WALTER ALTERMANN: Angielszczyzna

Wieża Babel – tutaj zaczął się problem z językami.   Pieter Bruegel Starszy, Wieża Babel, 1563,  Kunsthistorisches Museum – Wiedeń/Wikipedia

Chcieliśmy otwarcia na świat i nieskrępowanej wolności. Szczęście jednak nigdy nie jest pełne i powstał poważny problem; nadużywania angielskiego (w końcu jednak obcego) języka. I niebezpiecznej degradacji języka polskiego.

Siedziałem w pociągu obok dwóch młodych mężczyzn, którzy dość głośno, prowadzili taki dialog:

– Wszedłem na fejsa, a tu mega lajków, no mega – powiedział brunet. – Czyli, jest fine, wchodzę do newsroomu, a chief mówi mi, że dostałem next challange, ale za more money.

– A za co to zadanie i za co podwyżka? – zapytał rudy.

– No właśnie czujność z fakenewsami. To teraz buzzword – podejrzliwie spojrzał na kolegę brunet.

– Ale jak odróżniasz fałszywe od prawdziwych? Ja nie daję rady – rudy był przybity.

– Mnie fakenewsy też wkurzają, ale słuchaj, jest taki case: jak jakiś portal dał feedback o tym newsie, a w agencjach też jest ten content, to real, a nie fake. I mam goal przed deadlinem – zaśmiał się sprytny brunet.

Wysiadłem, a oni prawdopodobnie nadal rozmawiali o tajnikach pracy dziennikarza lub pracownika redakcji. Myślę, że rudy młodzieniec znał chyba lepiej język angielski, skoro go rozumiał, ale nie używał i znał też chyba lepiej język polski, skoro mógł w nim wyrazić swoje kłopoty.

Myślę też, że z tym angielskim, to chyba ojczyzna moja przesadziła. Jeszcze w latach 70. człowiek z biegłą znajomością angielskiego budził podziw i zazdrość. Był prawie jak gość z zagranicy i naznaczony był jakby wyższością, wtajemniczeniem. Potem jednak to się zmieniło. Angielskiego uczą się już wszyscy, więc atrakcyjność anglojęzycznych spadła. Pozostało jednak w nas dawne przekonanie, że mówiący po angielsku (choćby trochę) są lepszą kastą.

Oczywiście wiem, że angielski jest obecnie językiem panującym na świecie, a nieznający go są poniekąd wykluczeni ze współczesnej techniki i kultury. Kiedyś językiem jednoczącym Europę była łacina, potem francuski. Polska przez całe wieki była pod wpływem języka niemieckiego, co wiązało się z tym, że kultura (tak duchowa jak materialna) napływały do nas z Niemiec. Ale dominuje ten kto tworzy i wprowadza do użytku nowe narzędzia. Wraz z narzędziami (szeroko rozumianymi) przenikają do nowych kręgów kulturowych ich nazwy. Tak było z większością narzędzi, które trafiły do nas z obszaru języka niemieckiego. Importowaliśmy je wraz z ich nazwami, który spolszczaliśmy. Przypomnę, tylko obcęgi (der Zange), wiertarkę, nazywaną u nas dawniej bormaszyną (der Bohren), wiertło (der Bohrer) i śrubę (der Schraube). Część z tych nazw skutecznie spolonizowano i np. dawny śrubsztak (niem. der Schraubendreher) został w końcu imadłem, a hebel został strugiem, ale pamiętam, że jeszcze w latach 70. rzemieślnicy powszechnie używali nazw niemieckich. Mamy też jednak np. rostbef pochodzący z niemieckiego (der Roastbeef), który do dziś pozostał rostbefem.

I tak to jest, bo ponad 60 procent polskich zasobów leksykalnych pochodzi z języków obcych – głównie z łaciny, francuskiego i niemieckiego.

Skądinąd polonizacja obcego nazewnictwa miała też aspekty zabawne, bo szmalec (niem. schmalzen – topić) zastąpiono smalcem, bo wywiedziono go od smolić. Nawet cmentarz (łac. coemeterium, ang. cemetery, franc. cimetière) próbowano zastąpić smętarzem, bo na cmentarzu nie jest za wesoło.

Wiem też, że dominująca we współczesnej technice rola USA pociąga za sobą konieczność przyjmowania przez nas angielskich nazw. Tak jest z komputerem, Internetem i wszystkimi związanymi z nimi wynalazkami i akcesoriami.

Nie rozumiem jednak dlaczego potoczne polskie słowa wypierane są przez anglicyzmy. Dlaczego dziennikarze piszą i mówią „newsroom” zamiast używać „redakcja bieżących informacji” lub „redakcja nowości”, „najnowsze” czy „bieżące”. To byłoby zgodne z duchem naszego języka.

Tu wyjaśnijmy sobie jeszcze jedno, co do specyfiki języka polskiego, który jest u nas, póki co, językiem urzędowym. Otóż język nasz ma i taką właściwość, że jest językiem opisowym. I nie dlatego, że jest językiem słowiańskim. Czesi na przykład, chcąc nazwać miejsce, w którym można wsiąść do pociągu mówią „nadrażi”. My zaś musimy to wydłużyć i mamy „dworzec kolejowy” lub (w przypadku autobusu) „przystanek autobusowy”. Tak po prostu jest i trzeba to polubić, skoro „tyra się w języku polskim”.

Zangielszczenie języka polskiego bierze się także stąd, że Anglik czy Amerykanin ma właśnie najczęściej do czynienia z określeniami jednowyrazowym – podobnie jak Czech. I z lenistwa oraz z zapatrzenia się na „świat” nasi sprawozdawcy sportowi mówią: „Kowalski dzisiaj gra pomocnika” – co się na klasyczny polski tłumaczy się, że „Kowalski dzisiaj gra na pozycji pomocnika”. Słyszymy, że: „Malinowski mocno presuje”, albo że: „Nowak ma progres”. A przecież można powiedzieć, że „Malinowski mocno naciska, nie odstępuje od przeciwnika”, bo presowanie pochodzi od prasy, czyli od urządzenia naciskającego, na papier choćby. A nieszczęsny „progres” to po polsku postęp, rozwój, rozwijanie się.

Chcieliśmy otwarcia na świat i nieskrępowanej wolności. Szczęście jednak nigdy nie jest pełne i powstał poważny problem; nadużywania angielskiego (w końcu jednak obcego) języka. I niebezpiecznej degradacji języka polskiego.

Opowiadał przed laty polski językoznawca, profesor Stefan Hrabec, że jeszcze przed wojną miał we Lwowie wykład dla jakiegoś stowarzyszenia szerzącego wiedzę. Tłumaczył wtedy zasady przepływu wartości i znaków kultury. Zaczął od tego, że cegła była znana starożytnym Rzymianom i nazywano ją tigula, potem cegła trafiła na Zachód Europy i w zgermanizowanej formie nazywała się już der Ziegel, potem cegła wraz z nazwą dotarła do Polski i po spolszczeniu została cegłą. Następnie zawędrowała na tereny dzisiejszej Ukrainy i przyjęła nazwę (z języka polskiego) cehla. Wtedy, jak wspominał prof. Hrabec, obecni na sali nacjonaliści ukraińscy powstali z miejsc i pobili go, bo nie chcieli pogodzić się z faktem, że kultura europejska szła na Ukrainę przez Polskę.

Na koniec. Byłbym wielce zobowiązany, gdyby czytelnicy tego felietonu powstrzymali się od rękoczynów, wobec niewygodnej czasem prawdy.