JAN TESPISKI: W tych szaleństwach jest metoda (7)

Maska w teatrze czasem się przydaje - fragment posągu Melpomene, muzy tragedii. Marmurowa kopia rzymska z II wieku n.e. według oryginału greckiego, Muzeum Pio-Clementino (Muzea Watykańskie); Fot.: Wikipedia

Bardzo często artyści postrzeganiu są jako bezrozumni szaleńcy. Ci, którzy tak sądzą mylą się okrutnie. Artyści mają własną logikę, w której ramach są bardzo konsekwentni.

Można powiedzieć – cytując klasyka – że artyści są logicznie logiczni. Tyle tylko, że sposobu ich myślenia i postępowania nie można ich mierzyć zwykłą miarą, miarą zwykłych ludzi.    

Czy renówka to dobry samochód

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Teatr Ludowy w Nowej Hucie prowadziło małżeństwo reżyserów – Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski. Skuszanka była skupiona na wnikliwych, trudnych i drobiazgowych analizach literackich dramatów, które potem – już jako spektakle – nie bardzo się miały do wyników analiz z prób. Ale też uprawiała ona teatr „mgłą spowity”, w swoim rodzaju poetycki.

Krasowski natomiast stąpał twardo po ziemi. Jego teatr stawiał pytania o kondycję społeczną, o odpowiedzialność. Z całą pewnością nie był on reżyserem uległym, stawiał się władzom. Oczywiście w ramach tamtego systemu.

Poza tym Krasowski jest świetnym przykładem na myślenie osobne, na inną logikę.

W Teatrze Ludowym małżeństwo miało wybitnych aktorów, wtedy młodych, ale z wyraźnymi oznakami wielkich karier. Pewnego razu, Franciszek Pieczka i Witold Pyrkosz otrzymali propozycję zagrania w filmie produkcji francuskiej. To było jak jasny grom dla całego środowiska aktorskiego. W tamtych latach nikt jeszcze nie wyjeżdżał na Zachód grać. W ogóle nikt nigdzie nie wyjeżdżał.

Obaj aktorzy zwrócili się do Krasowskiego o zgodę na wyjazd. Dyrektor podjął decyzję, że Pieczka może jechać, ale Pyrkosz ma zostać w Krakowie. Wtedy odbyła się taka – mniej więcej –   rozmowa między rozżalonym Pyrkoszem a Krasowskim.

– To dlaczego ja nie mogę jechać do Francji, a Pieczkę zwolniłeś?

– Słuchaj Witek, a na co ci to? Tym bardziej, że właśnie dostałeś wielką rolę, to skup się na niej.

–  Ale to raptem trzy tygodnie… ja próby nadgonię – Pyrkosz miał jeszcze nadzieję.

– Nie, Witek, nie… musisz zostać w Nowej Hucie – odpowiedział ostatecznie Krasowski.

Minęły trzy tygodnie. Pod teatr zajechał starym autem marki reanult Franciszek Pieczka. Wszyscy: obsługa techniczna, administracja i aktorzy oraz zbiegli się, żeby oglądać ten błysk Zachodu. A do gabinetu Krasowskiego wdarł się Pyrkosz, który łamiącym się głosem, bliski rozpaczy, powiedział do Krasowskiego:

– Widziałeś?! Pieczka przyjechał renówką!

Krasowski wstał zza biurka, podszedł do okna i popatrzył na zbiegowisko wokół samochodu Pieczki. Po czym powiedział:

– Witek, umówmy się, renówka to nie jest dobry samochód.

Nie pojął podstawowych tendencji utworu

Teoretycznie dyrektorom teatrów powinno zależeć, żeby w ich teatrach reżyserowali wybitni reżyserzy. To teoria. W praktyce natomiast, jeżeli dyrektor sam jest reżyserem, to ta prosta logika zawodzi.

W latach sześćdziesiątych, w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie, za dyrekcji wybitnego dyrektora i reżysera, jakim był Bronisław Dąbrowski, prowadzono akcję poranków dla młodzieży szkolnej. Grano dla uczniów lektury szkolne. Nie była to sztandarowa działalność tej zasłużonej sceny, trochę uboczna. Ale starano się przedstawieniom szkolnym nadać wysoki poziom. Choć dla oszczędności reżyserię powierzano studentom reżyserii lub młody reżyserom. Niemniej, po każdym nowym spektaklu sceny dla młodzieży, ukazywały się w prasie krakowskiej normalne recenzje.

Kilka przedstawień przedpołudniowych zrealizował wtedy Mieczysław Górkiewicz, aktor, kończący w latach 60-tych reżyserię teatralną. Górkiewicz opowiadał, a opowiadał świetnie, jaki dyrektor Dąbrowski miał stosunek do dzieł – mówmy prawdę – tej II kategorii.

Po każdej premierze – opowiadał Górkiewicz – dyrektor zwoływał cały zespół występujący w sztuce oraz reżysera sztuki. Siadali wygodnie, a Dąbrowski prosił któregoś z aktorów o przeczytanie recenzji. Nie było to zadanie łatwe, bo dyrektor żywo komentował teksty. Jeżeli recenzja była przychylna, to Dąbrowski prychał, kasłał, wzdychał i rzucał uwagi krytyczne:

– Zupełny upadek zawodu. Zupełny brak pojęcia o teatrze. Z łapanki biorą tych recenzentów? Przecież ja też widziałem waszą sztukę, ale ten dziennikarzyna pisze chyba o zupełnie innej. Jakie role, jaka tam wyrazistość charakterów…  Tempo dobre – pisze – jak już po pół godzinie przysypiałem. To jest męczarnia dzieci polskich.

Po odczytaniu recenzji i usłyszeniu uwag dyrektora Dąbrowskiego, przerażony reżyser, czekał tylko na ścięcie. Ale nie… Dyrektor był w sumie zadowolony i w konkluzji spotkania pytał:

– Ja już dawno się tak zastanawiam… Po co nam te sztuki dla młodzieży? Przecież to i koszty, i wasz wysiłek niemały… Ja się muszę dobrze zastanowić, czy my będziemy to kontynuowali…

Bywało też inaczej, gdy recenzje chlastały twórców, a głównie reżysera, dyrektor zmieniał się. W trakcie czytania recenzji nie przerywał, uśmiechał się, promieniał z zadowolenia. Mówił mało, ale celnie…

– To, to najlepsze… Proszę to zapamiętać: Reżyser nie pojął podstawowych tendencji utworu… Dobre! A to ci historia – nic nie pojął!

Po czym Dąbrowski długo kiwał głową z niedowierzaniem, łapał się za głowę… A końcu rzucał tylko…

– To co pan, panie Mieczysławie nowego nam zaproponuje?

 A to się wyłożył

W jednym z mniejszych miast teatralnych, ale niezupełnie takim małym, dyrektor zaprosił do zrobienia sztuki wybitnego reżysera. Reżyser ów właśnie święcił triumf artystyczny, bo jego film na podstawie sztuki, którą mu teraz zaproponowano w teatrze, odniósł ogromny sukces. Cały teatr żył trzy miesiące w dużym napięciu, czekając na sceniczne powtórzenie sukcesu filmowego.

Po premierze dyrektor teatru, niby w dyskrecji, ale powszechnie i do wielu osób mówił:

– A to się wyłożył… Widział pan, jak się wybitny reżyser u nas wyłożył? Nie widział pan? No to serdecznie zapraszam. Zostawimy bilety w kasie, proszę tylko dać znać. Film, film… Film a teatr to dwie różne sztuki. Reżyser filmowy z Warszawy a rozpłaszczył się u nas jak żaba na asfalcie.