Głośny przypadek Anny Michalskiej, rzeczniczki prasowej Straży Granicznej, słusznie według mnie skrytykowanej za sposób odpowiadania na pytania dziennikarzy, przypomniał mi moje wcześniejsze kontakty z rzecznikami prasowymi różnych instytucji, a także pobudził mnie do ponownego zastanowienia się nad pryncypiami tego zajęcia. Niewdzięcznego zajęcia.
Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że rzecznik to nie dziennikarz, chociaż wymaga się od niego przynajmniej jako takiej ogłady dziennikarskiej, jeśli takie pojęcie w ogóle istnieje. Musi, mówiąc w uproszczeniu, czuć media, znać potrzeby dziennikarzy, rozumieć w jakim celu zadają oni pytania i cały czas pamiętać, że świętym obowiązkiem „pismaków” jest szukanie dziury w całym, bycie podejrzliwym i dociekliwym. Sorry, kochani rzecznicy i rzeczniczki, taki mamy zawód. Nie pytamy z czczej ciekawości, ale w imieniu czytelników, opinii publicznej. Z drugiej strony, rzecznik musi zdawać sobie sprawę z tego, że jest medialnym głosem swego szefa, że przemawia w jego imieniu, a nie w swoim i że tylko do niego dostęp ma dziennikarz, więc pyta.
Pamiętam jak kilka lat temu w Licheniu na konferencji dla dziennikarzy z cyklu „Kościół bez tajemnic” ksiądz Józef Kloch, ówczesny rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, podawał wręcz łopatologiczną instrukcję obsługi sytuacji trudnych przez rzeczników Kurii i innych instytucji kościelnych. W tamtych czasach trudnymi sytuacjami dla Kościoła było wypływanie informacji o współpracy księży, a nawet wysokich dostojników, z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Co radził ks. Kloch? Przede wszystkim – nie uciekać od problemu, nie bagatelizować go, nie udawać, że go nie ma, lecz się z nim zmierzyć. Przytoczył powiedzenie, ponoć popularne wśród duchowieństwa: „Jest problem, więc zróbmy procesję”. Nie, powiadał Kloch, takie działanie prowadzi donikąd. Tylko jasne i odważne przedstawienie problemu i podanie jego rozwiązania jest skuteczne. Pani Anny Michalskiej na tym szkoleniu na pewno nie było…
Rzecznik prasowy to zajęcie niewdzięczne, jak zauważyłem już wyżej. Przede wszystkim z tego powodu, że jest on między młotem i kowadłem: musi reprezentować swojego szefa nawet wtedy, gdy osobiście nie zawsze podziela jego poglądy. Mówiąc wprost: musi czasem kłamać (zdarza się to rzadko), albo nie mówić całej prawdy, przemilczać ją, jeśli wymaga tego szef lub interes instytucji, której rzecznikuje (sytuacja występująca bardzo często). Praca rzecznika, zwłaszcza służb mundurowych, to coś w rodzaju ciuciubabki, z której natury zdają sobie sprawę obie strony informacyjnej barykady: rzecznik wie więcej niż mówi i może powiedzieć, a dziennikarz zdaje sobie z tego sprawę, ale dla dobra swojego artykułu mimo wszystko stara się wydrzeć jak najwięcej. Mądrość rzecznika tkwi według mnie, chociaż nigdy nim nie byłem, w tym, że potrafi przekazywać informacje w taki sposób, że wydają się być pełne i wiarygodne. Na wszelki przypadek będąc rzecznikiem zostawiłbym sobie zawsze coś w zanadrzu, coś co mogę podać dodatkowo, „tylko dla pani lub pana”, a co nie naraziłoby mnie na reprymendę szefa, że powiedziałem za dużo. No cóż, w każdym zawodzie trzeba sobie jakoś radzić…
Waldemar Śliwczyński