Jutubologia – ŁUKASZ WARZECHA o tym, jak YouTube utrudnia zarabianie dziennikarzom

Coraz więcej dziennikarzy, zwłaszcza tych niezwiązanych z jedną redakcją, a więc cieszących się korzyściami niezależności i cierpiących z powodu negatywnych skutków braku zaczepienia w jednym miejscu, decyduje się na jakąś formę internetowej działalności, często w postaci filmów. W moim przypadku mija właśnie rok od rozpoczęcia regularnego wideoblogowania. Przez ten czas wiele się dowiedziałem i nauczyłem – zwłaszcza od strony technicznej. Posiadłem na przykład podstawowe umiejętności montażu wideo za pomocą jednego z profesjonalnych programów. To bardzo cenna wiedza.

 

Zarazem jednak zdałem sobie sprawę, z jakim molochem w najgorszym znaczeniu tego słowa ma do czynienia każdy, kto decyduje się na wejście na YouTube i jeszcze spróbuje mieć z tego jakieś pieniądze. Serwisy o mediach dopiero co obiegła wiadomość, że mój redakcyjny kolega Rafał Ziemkiewicz, który wideoblogowanie zaczął trochę później ode mnie, ma narastający problem z tzw. monetyzacją swoich filmów. Nie tylko on.

 

Zapewne wielu dziennikarzy, którzy tej formy działalności nie próbowali, nie wie, o co tu w ogóle chodzi i jak zachowuje się YT wobec autorów treści. Warto więc trochę o tym napisać. Lecz nie o najgłośniejszych sprawach, czyli blokowaniu filmów albo kanałów – o tym pisałem już na portalu SDP kilkakrotnie przy okazji rozważań na temat przygotowanego przez Ministerstwo Sprawiedliwości projektu ustawy o wolności słowa w sieci. Projektu, który, nawiasem mówiąc, w obecnej sytuacji politycznej ma chyba małe szanse na realizację.

 

Niestety, projekt MS w ogóle nie zajmuje się kwestią najczęściej uderzającą w osoby korzystające z platformy należącej do Google’a jako twórcy, czyli właśnie demonetyzacji materiałów, a więc ograniczenia lub pozbawienia możliwości zarabiania na reklamach. To może być tymczasem w niektórych przypadkach boleśniejsze niż zablokowanie całego filmu.

 

Tu istotna uwaga: specyficzna grupa, jaką są na YT komentatorzy spraw bieżących, jest pod tym względem w sytuacji znacznie gorszej niż twórcy filmów o tematyce ponadczasowej (a takich jest większość). Publicysta przygotowujący materiał komentujący aktualności musi go pokazać jak najszybciej, bo tylko wówczas ma on sens. Tymczasem po sprawdzeniu filmu przez – jak to jest oficjalnie opisywane – odpowiednie algorytmy przed jego opublikowaniem może otrzymać komunikat, że film nie nadaje się dla reklamodawców.

 

Tu w ramach przypisów można dodać, że niedawno YT wprowadził coś w rodzaju autotestu – ankietę, którą wypełnia sam twórca i która ma dać zawczasu odpowiedź na pytanie, czy film jest dla reklamodawców odpowiedni. Jest ona jednak tak nieprecyzyjna i niejasna, że nie bardzo wiadomo, co w niej zaznaczać (co to mają na przykład być „kontrowersyjne treści”? czy opowiadanie o strzelectwie należy potraktować tak samo jak prezentację broni palnej?), a też trudno powiedzieć, czy ma ona jakikolwiek wpływ na późniejszą decyzję algorytmów.

 

Gdy twórca otrzymuje komunikat o zdemonetyzowaniu filmu (złowroga ikona żółtego dolara), może się odwołać i skierować film do weryfikacji przez nieokreślonego „specjalistę” – człowieka. Nie wiadomo, kim ten „specjalista” jest ani nawet, czy to rozumiejący różne lokalne konteksty Polak. W tym momencie twórca staje przed wyborem: czekać z publikacją materiału na rezultat weryfikacji lub nie czekać i opublikować film od razu. Dla komentatora wydarzeń aktualnych to wybór złego i złego rozwiązania. Weryfikacja przez żywego człowieka zajmuje bowiem obecnie nawet kilka dni – i to jest właśnie problem, o którym pisał Rafał Ziemkiewicz.

 

By podać konkretny przykład: piszę ten tekst w poniedziałek po południu. Swój ostatni materiał opublikowałem na kanale w sobotę rano, ale już wcześniej, w nocy z piątku na sobotę, dostałem informację, że zostaje on zdemonetyzowany (jak wszystkie moje filmy w ostatnim czasie) i natychmiast się odwołałem. Odwołanie nie zostało rozpatrzone do tego momentu, a więc minęło już ponad dwie i pół doby. W tym czasie film zebrał ponad 18 tys. wyświetleń. Nie zarobiłem na nim niemal nic i już nie zarobię, bo w momencie, gdy odwołanie może zostać uwzględnione, film będzie miał już za sobą 95 proc. wyświetleń.

 

Owszem, autor komentarza może go wstrzymać do czasu ewentualnego pozytywnego rozpatrzenia odwołania, ale wówczas publikacja opóźni się o kilka dni, a więc sprawy, o których mowa, przestaną być aktualne. Może też – jak czynię to ja – opublikować go od razu, ale wówczas większość wyświetleń nastąpi przed ewentualnym zdjęciem blokady na reklamy, zatem film niemal nic nie zarobi. W ten sposób YT pozbawia twórców pieniędzy.

 

Tu dochodzimy do kwestii kluczowej: wytyczne YT na temat publikowania reklam oraz powody, dla których algorytm decyduje o ich wstrzymaniu w danym przypadku, są kompletnie niejasne i nieprzejrzyste. Na etapie automatycznej decyzji twórca nie dostaje żadnej informacji i wyjaśnienia. Po prostu – nie i koniec. Twórca otrzymuje konkretną informację dopiero, gdy weryfikujący decyzję automatu człowiek podtrzyma negatywne stanowisko. Podchody z algorytmem, które niektórzy podejmują (np. unikając słów „koronawirus” czy „COVID”), przypominają najgorsze praktyki radzenia sobie z przymusu z peerelowską cenzurą – a i tak okazują się bardzo często nieskuteczne.

 

Ta nieprzejrzystość pozbawiania twórców pieniędzy budzi tym większy sprzeciw i frustrację, że przecież algorytm musi wychwytywać konkretne elementy – słowa czy obrazy. Trudno zatem pojąć, dlaczego YT, gdyby działał w dobrej wierze, nie dzieli się tą informacją z autorem. Jedyne wyjaśnienie, jakie można tu znaleźć, jest takie, że algorytmy są tak wadliwe, a ich działanie tak kompromitujące dla firmy, że nie chce ona ujawniać szczegółów tego procesu. Wiele już było przypadków – nietrudno takie historie znaleźć w sieci – gdy okazywało się, że filmy bywały demonetyzowane albo nawet blokowane z powodu kompletnego nieuwzględnienia kontekstu, w jakim jakieś słowo padało lub pokazywał się jakiś obraz.

 

Argument, że YT to firma prywatna, jest dyskusyjny – mówimy bowiem o warunkach faktycznego oligopolu w skali globalnej z jedną firmą wyraźnie dominującą. Nawet jednak gdybyśmy mieli się z tym argumentem zgodzić, trudno zaakceptować ordynarny wręcz brak przejrzystości przy podejmowaniu decyzji.

 

Zainteresowanym tą problematyką polecam przeszukanie internetu, w tym samego YT, można tam bowiem odnaleźć relacje bardzo doświadczonych twórców, którzy przegryźli się przez procedury i toczyli zażarte boje z działem pomocy giganta. Tam dopiero pojawiają się interesujące tropy, z których wyłania się niemal nowa dziedzina wiedzy: jutubologia. Zajmuje się ona sprawami takimi jak pozycjonowanie filmów na głównej stronie u poszczególnych użytkowników, polecanie ich w rekomendacjach, brak informacji o nowych filmach nawet u tych, którzy dany kanał subskrybują itp. A pamiętajmy, że wszystko to przekłada się na pieniądze.

 

Jeżeli zatem gdzieś widziałbym pole do wywierania nacisków, to przede wszystkim w kwestii radykalnego zwiększenia przejrzystości cyfrowych gigantów – nie tylko YT.

 

Łukasz Warzecha