Ks. ARTUR STOPKA: Czy jest popyt na edukację medialną?

O potrzebie edukacji medialnej na świecie mówi się od dziesięcioleci. Pytanie jednak, kto rzeczywiście jest nią zainteresowany.

 

Nawet maleńkie dzieci wiedzą, co trzeba zrobić, aby skorzystać z szeroko pojętych mediów. Pierwsza umiejętność, jaką dziś w tej sferze najczęściej zdobywają, to dotknięcie ekranu smartfona w taki sposób, aby dotrzeć do pożądanych treści. Mnóstwo rodziców przekonało się, że na dziś jeden z najskuteczniejszych sposobów na długotrwałe zajęcie uwagi dziecka (a więc i na jego uspokojenie) to włożenie mu do rączek przenośnego multimedialnego urządzenia.

 

Aby się nim posługiwać, nie trzeba czytać opasłych instrukcji drobnym druczkiem ani przechodzić wielogodzinnych szkoleń. To sprzęt tak intuicyjny, że pilot telewizora przy nim okazuje się o wiele mniej przyjazny – wymaga znacznie obszerniejszej wiedzy i większych kompetencji. Nic dziwnego, że już dwa lata temu ponad 40 proc. dzieci poniżej drugiego roku życia korzystało w Polsce regularnie z internetu. Miały wystarczające umiejętności, aby to robić. Oczywiście, można zapytać, czy miały też to, co w dość napuszony sposób nazywa się „kompetencją medialną”. Inaczej mówiąc, czy były świadomymi, odpowiedzialnymi, krytycznymi i aktywnymi użytkownikami mediów.

 

Fakty od fake newsów

 

Odpowiedź w odniesieniu do dwulatków wydaje się oczywista. Mało kto spodziewa się, że takie maluchy nimi będą. Przecież one są dopiero na początku bardzo długiego procesu edukacji. Także edukacji medialnej. O ile będzie im dane mieć do niej dostęp. O ile ktoś uzna, że jest im ona potrzebna i pozwoli, aby faktycznie posiadły wiedzę i umiejętności, dzięki którym będą potrafiły odróżnić fakty od fake newsów, prawdę od kłamstwa, informację od propagandy, wiadomości od reklamy, relację od komentarza i opinii, zarówno jako odbiorcy, jak i jako twórcy medialnych treści.

 

Od zaistnienia Web 2.0 medialny kontent może być dziełem każdego, kto tylko zechce umieścić coś w globalnej sieci. Tym bardziej logiczne jest, żeby adresatami edukacji medialnej byli nie tylko ludzie profesjonalnie zajmujący się sferą szeroko rozumianego przekazu i międzyludzkiej komunikacji. Nawet jeśli ktoś chce pozostać wyłącznie odbiorcą (co staje się coraz bardziej nierealne), powinien znać mechanizmy funkcjonowania mediów, np. po to, aby być w stanie weryfikować docierający do niego przekaz i korzystać w mediów w sposób selektywny.

 

Umiejętność umiejętności

 

Na rządowych stronach dedykowanych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji można przeczytać, że zgodnie z aktualnym brzmieniem Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) o audiowizualnych usługach medialnych, „umiejętność korzystania z mediów oznacza umiejętności, wiedzę i rozumienie, które pozwalają obywatelom skutecznie i bezpiecznie używać mediów”. Wynika z tego, że aby obywatele mieli możliwość dotarcia do informacji oraz odpowiedzialnie i bezpiecznie wykorzystywali, krytycznie oceniali i tworzyli treści medialne, muszą posiąść zaawansowane umiejętności korzystania z mediów. Co więcej, „umiejętność korzystania z mediów nie powinna być ograniczona do zdobywania wiedzy o narzędziach i technologiach, ale powinna mieć na celu wyposażanie obywateli w umiejętność krytycznego myślenia niezbędną do dokonywania ocen, analizowania złożonych realiów oraz odróżniania opinii od faktów”.

 

Po przełożeniu tych zawiłych sformułowań na nieco bardziej zrozumiałe, można się zorientować, że cele edukacji medialnej są nie byle jakie i bardzo ambitne. Tylko czy przez wszystkich pożądane?

 

Pierwsze miejsce – rodzina

 

Z opublikowanego trzy lata temu artykułu Renaty Matusiak z Uniwersytetu Opolskiego „Edukacja medialna w wybranych państwach Europy” można się dowiedzieć, że edukacja medialna jest najbardziej rozwinięta w krajach Ameryki Północnej. Napisała ona także o tym, że potrzeba edukacji medialnej coraz częściej jest dostrzegana w krajach Unii Europejskiej, czego dowodem są nowe dokumenty i zalecenia. Autorka informuje, że kraje starego kontynentu wprowadziły elementy wychowania do mediów do programów nauczania już w latach 70. XX w., a integracja europejska sprzyja wprowadzeniu edukacji medialnej jako powszechnego przedmiotu szkolnego. W różnych formach wprowadzona została we Francji, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech.

 

Zarówno Renata Matusiak, jak i inni autorzy zajmujący się kwestią edukacji medialnej wskazują, że pierwszym miejscem, w którym powinna ona mieć miejsce, jest rodzina. Kolejnym – szkoła. Ale praktyka wymienionych krajów pokazuje, że edukacją medialną mogą i powinny zajmować się też same media. Pokazuje też, są nią zainteresowane państwa. Wydaje się to oczywiste, ale warto się zastanowić, jaki powinien być ich udział w prowadzeniu takiej edukacji. I czy rzeczywiście zawsze będą one zainteresowane kształtowaniem obywateli podchodzących do mediów krytycznie i selektywnie. W dodatku takich, którzy posiądą możliwość skutecznego docierania do innych użytkowników z własnym przekazem.

 

Słusznie i zdroworozsądkowo

 

Dziesięć lat temu Polski Komitet Programu Informacja dla Wszystkich (PK IFAP) przy Polskim Komitecie do spraw UNESCO przyjął „Stanowisko w kwestii zapewnienia edukacji medialnej wszystkim grupom wiekowym i społecznym”. Stwierdził w nim m. in., że edukacja medialna to niezbędny warunek rozwoju społeczeństwa informacyjnego, w którym istotne jest uczestnictwo w procesach komunikacji społecznej zapośredniczonej przez media cyfrowe. „Edukacja medialna jest także warunkiem sprawnego funkcjonowania demokracji, zwiększenia sprawności państwa i skuteczności jego administracji, wzrostu gospodarczego związanego z ekspansją sektora informacyjnego, obniżenia barier dostępu do wiedzy” – czytamy w dokumencie sprzed dekady.

 

Brzmi słusznie i zdroworozsądkowo. Łatwo się jednak domyślić, że znajdą się tacy, w uszach których zabrzmi to groźnie. Dlaczego? Ponieważ posiadającego wysokie kompetencje medialne obywatela znacznie trudniej zmanipulować, skłonić za pomocą mediów do określonych zachowań, ukrywać przed nim prawdę lub w jakiejkolwiek kwestii okłamywać. Trudniej go również skłonić do poprzestawania na bardzo ograniczonej liczbie źródeł medialnych treści i tkwienia w nieskończoność w jednej medialnej bańce.

 

Jak pralki lub samochodu

 

Aby prowadzić sensowną i przynosząca realne (wyżej wymienione) pożytki edukację medialną trzeba najpierw podnieść wśród użytkowników mediów świadomość jej potrzeby. Trzeba stworzyć popyt na edukację medialną. Tymczasem coraz wyraźniej widać tendencję do korzystania z mediów, zwłaszcza tych zbudowanych na nowych technologiach, na podobnej zasadzie, jak używamy pralki, odkurzacza czy samochodu. Ogromna część ich użytkowników nie jest zupełnie zainteresowana mechanizmami ich funkcjonowania. Tak, jak nie czują potrzeby wiedzy, w jaki sposób działa smartfon i posługują się nim nawet nie zajrzawszy do instrukcji obsługi, tak samo podchodzą do medialnych możliwości, jakie to narzędzie im udostępnia. W rezultacie nawet nie zdają sobie sprawy, że stają się łatwą zdobyczą tych, którzy medialne mechanizmy świetnie znają i wykorzystują je do swoich partykularnych celów. Bywa, że niemających z dobrem wielkich rzesz użytkowników mediów nic wspólnego.