Takiego pojęcia jak sociumtyzm jeszcze nie ma, ale najwyższa pora wprowadzić je do obiegu. Otóż sociumtyzm jest bliski znaczeniowo nepotyzmowi, a właściwie urobiony na podobieństwo starego, dobrze znanego nepotyzmu.
Najpierw czym jest nepotyzm. Nepotyzm (z łaciny nepos – wnuk, potomek) to faworyzowanie członków rodziny przy obsadzaniu stanowisk i przydzielaniu godności, Nepotyzm istniał od zawsze i będzie istniał na zawsze.
A czym miałby być sociumtyzm? Otóż sociumtyzm jest tym samym co nepotyzm, ale dotyczy nie rodzin, ale partnerów osób nie będących w związkach heteronormatywych. Przykład? Proszę bardzo. Oto do Parlamentu Europejskiego startują panowie Śmieszek i Biedroń. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pan Robert Biedroń jest współprzewodniczącym partii Nowa Lewica, to jak nazwać forowanie swego partnera na te listy, jak nie nowoczesnym nepotyzmem, alias sociumtyzmem?
Bo socium po łacinie znaczy właśnie partner.
Nic nie mam przeciwko orientacji obu panów, nie mam nic i przeciw temu, że ostatnio, publicznie na scenie teatralnej w Kielcach wzięli symboliczny ślub. Ich sprawa. Jeżeli jednak dochodzi do tego, że współprzewodniczący NL wpisuje na listy swego partnera (sociuma), to mamy klasyczny przykład wspierania się w obrębie związków. Czyli mamy sociumtyzm, czyli nowoczesny nepotyzm.
Nadto, pan Śmiszek w telewizji mówił ostatni, że on startuje dlatego, bo każda partia wystawia najlepszych. Czyli dochodzi jeszcze grzech nieskromności. Naprawdę nie wypada o sobie samym mówić takie pochwały. Chyba, że walczy się w klatce i zapowiada się uśmiercenie przeciwnika. Ale nie podejrzewam pana Krzysztofa Śmiszka, żeby wyszedł na jakikolwiek (poza politycznym) ring.
Normalny nepotyzm
Gdy najpierw karierę polityczna robi ojciec, a potem jego syn. Chodzi mi tu o panów Schreiberów – Grzegorza, ojca i jego syna Krzysztofa. Powie ktoś, że wielkie talenty same przebijają się do pierwszych politycznych kręgów. Teoretycznie jest to możliwe, ale jakoś wydaje mi się to mało prawdopodobne, żeby syn nie korzystał ze wsparcia ojca.
Owszem, w nauce i sztuce znamy niezwykle uzdolnionych ludzi przez pokolenia. Ale tutaj pachnie nepotyzmem na kilometry.
Przed jakichś 30 laty laty któraś z gazet podjęła temat niepojącego zjawiska, które charakteryzowało się tym, że obok matek i ojców sędziów, pojawia się coraz większe grono ich córek i synów. I to samo dotyczył również dzieci adwokatów. Wtedy pomówieniom dał silny odpór pewien ważny sędzia. który tak odpowiedział na zarzuty: „Prawo wysysa się z mlekiem matki, nasiąka się jego atmosferą w domu”.
Pewien młody sędzia zwierzał mi się kiedyś, że sądy w Polsce są najbardziej prorodzinnymi instytucjami. Na korytarzach bowiem ciągle słyszy się ciociu i wujku. Rzecz bowiem w tym, że sądy to nie tylko sędziowie, ale cała masa urzędników, których oczywiście przyjmuje się na stanowiska bez żadnego konkursu, lub w konkursach, w których decydują wujowie, ciotki i rodzice.
I to jest bardzo ucieszny determinizm nepotów, którzy potem się dziwią, że ludzi nie cenią ani sędziów, ani adwokatów. Nie mówiąc już o politykach.
Komórki czyli powszechne śmieszności dnia codziennego
Żeby powiedzieć to wprost – śmieszności dotyczą nie tylko ludzi z pierwszych stron gazet. Całe nasze społeczeństwo bywa bardzo śmieszne. Pamiętam czasy, gdy pojawiły się w Polsce pierwsze komórki telefoniczne. Były to telefony wielkości starych telefonów, z normalnymi słuchawkami na przewodzie, który był podłączony do wielkiego pudełka telefonicznego. Od klasycznych stacjonarnych telefonów różniły się tym, że miały sporą teleskopową antenę oraz rączkę, do przenoszenia takiego ustrojstwa.
I najważniejsze! Te pierwsze urządzenia, te protokomórki były potwornie drogie, tak przy zakupie, jak przy opłacie comiesięcznego abonamentu. Wtedy to większość Polaków w ogóle nie wiedziała jeszcze w czym rzecz. Ale bogaci wiedzieli, mieli już takie komórki i lubili się z nimi pokazywać. Żeby biedotę szlag trafiał.
Pamiętam, że w typowym. niedużym sklepie spożywczym stanął w kolejce jegomość, który dzierżył w ręku takie coś. Ale nikt jakoś do niego nie dzwonił. Powstało zatem w kolejce wrażenie, że osobnik jest trochę „nie tego”. Wtedy ów pan, żeby szaraczkom wyjaśnić w czym sprawa, wybrał numer i po chwili powiedział do słuchawki – „To kartofle też kupić?” Ale skutku popisania się przed gawiedzią nie osiągnął, bo dzicz nie wiedziała w ogóle o co chodzi.
Potem nastał czas komórek trochę nowszych, ale i tak miały wielkość połowy bagietki, tyle że potwornie ciężkiej. I również z tymi bagietkami maszerowało po ulicach, stało w kolejkach mnóstwo ludzi tocząc banalne rozmowy. I w większości byli to młodzi ludzie, ale „na stanowiskach”. Nie byli to dyrektorowie departamentów, nie byli to prezydenci miast, ot taki trzeci rząd ważności. Jednak to ciężkie i duże komórki świadczyły o ich ważności.
A potem komórki spowszedniały, stały się nawet utrapieniem i dzisiaj nikt nikomu komórką w oczy nie błyśnie. Co do tych komórek jeszcze, to stały okropnym narzędziem zniewolenia pracowniczego. Firmy dają ludziom komórki, z niedużym limitem rozmów, a potem kierownicy i dyrektorzy wydzwaniają do pracowników po nocach, ślą im jakieś głupie dyspozycje SMS-ami, czyli traktują pracowników jak niewolników na smyczy. Może wreszcie jakiś rząd zwróci uwagę, że to jest zniewolenie i wprowadzi prawo, które zakaże takiego mobbingu.
Na koniec dodam tylko, że ludzkość przez tysiąclecia rozwijała się bez komórek, a może dlatego w ogóle się rozwijała, że nasi przodkowie komórek nie używali?