Łatwe filmy, których nie ma – STEFAN TRUSZCZYŃSKI podsuwa pomysły dziennikarzom

Fot. Pixabay

Łatwe filmy, których nie ma, to filmy dokumentalne o naszych wybitnych sportowcach. Jest ogromna ilość materiału zdjęciowego, byłoby to niezwykle entuzjastyczne oglądanie i pożytek patriotyczny. Oczywiście filmy muszą być dobre, jak to się teraz mówi – profesjonalne (np. o Ryszardzie Szurkowskim – Zbigniewa Rytela). A nie ma! Why! Do stu tysięcy beczek kartaczy!

Zanikła umiejętność robienia filmowego dokumentu? Na pewno nie jest doceniony. Aeropagi krytyków, zatwierdzaczy, kolaudantów! Zamykają się szczelnie w tajnych gabinetach i radzą. Wyobrażam sobie, że siedzą tam wyfraczeni podobnie jak uczestnicy pomeczowych dyskusji w TV. Rzecz o sporcie – czymś z założenia pogodnym i luzackim. A tu widzę karawaniarzy w smokingach klepiących na ogół komunały, które mogłaby wygłosić babcia pogardliwie zwana mocherówką. Bo piłkę nożną oglądamy często, a wiedza techniczna o niej nie jest zbyt skomplikowana. To samo robią, w czasie meczów wbici w garnitury, trenerzy i działacze. Powinni jeszcze przypinać sobie medale, a na pewno tych blaszek mają dużo.

Nie chodzi tylko o medalistów i mistrzów –  choć o nich przede wszystkim. Ale tych nieszczęśników sportu, którzy zeszli z aren połamani (dosłownie lub psychicznie) i klepią biedę, jak wzgardzona i zapomniana Agata Wróbel. Ta dzielna kobieta, medalistka, której (i nam) grano hymn narodowy, uprawiająca morderczą dziedzinę sportu, dla „zasłużonych” – wyfraczonych była, skończyła karierę i już nie dawała im właśnie profitów.

Powinien powstać mądry film o zakopiańczyku Wojciechu Fortunie, o wysokich lotach tego odważnego chłopaka, ale i o upadkach młodego człowieka pozostawionego samotnie wśród pijackich pochlebców. Te 111 metrów i cudowne sprawozdanie Bohdana Tomaszewskiego wysłuchałem bladym świtem w hoteliku w Chojnicach w czasie reporterskiej rajzy. Byliśmy wtedy w trójkę – Basia Pietkiewicz i Michał Jaranowski. I była wielka radość o poranku. A potem usłyszeliśmy, po kilku latach, że mistrz bije żonę. Szok. Ale jako, że tylko prawda jest ciekawa – filmy o Wielkich powinny pokazywać także ich upadki.

Czy Wanda Rutkiewicz, Andrzej Zawada doczekają się pełnokrwistych filmów dokumentalnych – takich, jakimi Oni byli. A Kukuczka z całą prawdą o jego śmierci. Właściwie całe pokolenie, w każdym razie ogromna część najwspanialszych wspinaczy polskich zginęła w górach. Kto mógłby sprostać filmowemu wyzwaniu. Powstała średnio-dobra, okrojona fabuła o Marusarzu, dlaczego nie ma filmu o kpt. Baranowskim, o mistrzu fechtunku i architekcie Zabłockim, o Chychle, Kuleju, Pietrzykowskim.

Pamiętam wielu szefów od sportu i po prostu świetnych dziennikarzy sportowych – Macieja Biegę, Tomasza Hopfera, Bohdana Tomaszewskiego, Jacka Żemantowskiego. Już ich nie ma. A dlaczego nie wyrośli nowi? Czy ktoś zazdrośnie blokował kariery? Oczywiście pojawiają się odważne, ciekawe teksty sportowe. Ale media elektroniczne to bryndza. Owszem, transmisje. Tego mamy pod dostatkiem. Ale „dysk olimpijski” już nie wiruje. To za trudne dla smsiarzy i mejlowców. W teleturniejach telewizyjnych zawodnicy rzeczywiście imponują wiedzą. Tyle, że nie o literaturze.

Klepacze klepią prześcigając się w tempie narracji i przerywaniu gościom wypowiedzi. Gdzie tak gonicie? Niech będzie spoko, ale szeroko i głębiej. Czy trzeba kochać sport, żeby go dobrze dziennikarsko eksploatować? Myślę, że wystarczy lubić. Natomiast zupełnie niezbędne są umiejętności. Osobnik utalentowany po prostu ma w sobie magnez, który przyciąga. Pracuś może być doceniony, ale pokochany nie będzie.

Dlatego trzeba szukać talentów, ale nie przez układy polityczne i nepotyzm. Szukać muszą mądrzy i doświadczeni. A jest w czym wybierać. W małych redakcjach te połowy się udają. Dlaczego nieskuteczne jest to w redakcjach największych?