12 lat z 212 – może to nawet dowcipnie brzmi, ale nie jest śmieszne, że bloger z Mosiny właśnie przez 12 lat czekał na uniewinnienie od zarzutów z niesławnego art. 212 kodeksu karnego. Prywatny akt oskarżenia w tej sprawie złożyła lata temu ówczesna burmistrz Mosiny za nazwanie ją przez Łukasza Kasprowicza m.in. „kłamliwą bestią”. Sprawa skończyłaby się pewnie inaczej, gdyby nie udział Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która po wyczerpaniu drogi prawnej w Polsce skierowała sprawę do ETPC. W tym momencie polski sąd ustąpił, przyznając, że orzeczenie SN oznaczało naruszenie swobody wypowiedzi i ostatecznie nastąpiło uniewinnienie blogera.
Piszę o tej sprawie, ponieważ dotyczy nie dziennikarza, ale właśnie blogera, aczkolwiek w czasie skierowania przeciwko niemu aktu oskarżenia, działającego jako „dziennikarz obywatelski”. Trzeba jednak przypominać, że art. 212 kodeksu karnego –
- 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności,
podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
- 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
- 3. W razie skazania za przestępstwo określone w § 1 lub 2 sąd może orzec nawiązkę na rzecz pokrzywdzonego, Polskiego Czerwonego Krzyża albo na inny cel społeczny wskazany przez pokrzywdzonego.
- 4. Ściganie przestępstwa określonego w § 1 lub 2 odbywa się z oskarżenia prywatnego.
– może uderzyć nie tylko, jak się powszechnie uważa, w dziennikarzy, lecz również w kogokolwiek, kto wyraża swoje opinie publicznie. W tym w społecznych aktywistów, blogerów, nawet w zwykłych użytkowników mediów społecznościowych. Wykreślenie go z kodeksu karnego jest zatem we wspólnym interesie.
O sprawie Łukasza Kasprowicza warto pisać również dlatego, że ilustruje ona kolejny problem, związany z użyciem art. 212, często pomijany przez dyskutujących o jego przydatności. Otóż nawet jeśli w ostatecznym rezultacie oskarżony zostanie uniewinniony, może się to ciągnąć latami. Pierwsza instancja, druga, powrót sprawy do sądu niższej rangi, oczekiwanie na ostateczne orzeczenie – to może trwać latami, tak jak w przypadku Kasprzyka. Przez cały ten czas ma się niezmiennie status oskarżonego, co bardzo utrudnia życie. Taki jest zresztą nierzadko cel składających prywatny akt oskarżenia: sprawienie, żeby osoba, którą chcą uciszyć, żyła nawet latami w cieniu trwającego procesu i groźby skazania na mocy kodeksu karnego. Nawet jeżeli na koniec przyjdzie uniewinnienie, sam proces może zniszczyć człowieka, także finansowo, jeżeli odbywa się na drugim końcu Polski (a są i takie przypadki).
O art. 212 pisałem wielokrotnie również na portalu SDP. Obecna władza nie spełniła swoich obietnic jego wykreślenia z kodeksu karnego, składanych w czasie, gdy była opozycją. Nic nie wskazuje na to, żeby miało się tu cokolwiek zmienić. Tymczasem właśnie sprawa art. 212 mogłaby być jedną z tych bardzo już dziś niewielu, łączących różne dziennikarskie środowiska. Wszak tego przepisu użył i Jarosław Kaczyński przeciwko „Gazecie Wyborczej”, i sędzia Wojciech Łączewski przeciwko Wojciechowi Biedroniowi z „Sieci”. Pod postulatem wykreślenia tego fatalnego przepisu podpisałaby się zapewne większość polskich dziennikarzy.
Dlatego dobrze, że Reduta Dobrego Imienia w swoim projekcie nowelizacji Prawa Prasowego zawarła skreślenie art. 212 – co nie zmienia mojej krytycznej oceny całego projektu, o którym pisałem TUTAJ.
Łukasz Warzecha