ŁUKASZ WARZECHA: To nie jest wariant węgierski

Stało się zatem: PKN Orlen kupił będące dotąd niemiecką własnością wydawnictwo Polska Press. To bardzo zła wiadomość (choć oczywiście nietrudno znaleźć opinie całkowicie przeciwne, głównie po stronie zwolenników władzy).

 

Nie będę tu powtarzał swojej obszernej argumentacji, dotyczącej tego, co nazywano repolonizacją, potem dekoncentracją, potem znów repolonizacją. Poświęciłem temu wiele tekstów, również na portalu SDP. Moje stanowisko wobec tej koncepcji jest jednoznacznie krytyczne. Najkrócej mówiąc, uważam, że – zwłaszcza w dzisiejszych realiach – byłby to proces służący moim zdaniem głównie utemperowaniu niezależnych od władzy i krytycznych wobec niej mediów.

 

To, co się wydarzyło, jest komentowane jako podejście do węgierskiego wariantu pacyfikacji mediów. To jednak chybiona analogia. W wariancie węgierskim przejmowanie mediów odbywało się głównie przez prywatnych inwestorów, wzbogaconych na rządowych kontraktach i ewentualnie wspomaganych kredytami z banków będących pod kontrolą państwa węgierskiego. Zaletą takiego rozwiązania z punktu widzenia jego projektodawców jest, że kupione w ten sposób media pozostaną w rękach sojuszników Orbána i Fideszu nawet gdyby ten stracił władzę. Co zresztą wydaje się obecnie bardzo mało prawdopodobne.

 

Wariant polski jest gorszy – i to nie tylko z punktu widzenia władzy, ale też generalnie państwa i mediów. Z tym że – aby było jasne – nie znaczy to, że wariant węgierski jest lepszy; jest jedynie odrobinę mniej zły. Otóż w wariancie polskim, zakładając, że zakup Polska Press przez Orlen jest tylko pierwszym krokiem, prywatne media będące w dyspozycji spółek skarbu państwa staną się przechodzącym z rąk do rąk łupem politycznym na tej samej zasadzie co media państwowe. Gdyby więc nawet z dużą łaskawością założyć, że celem jest stworzenie konserwatywnego medialnego frontu, to w strategii Orbána jest to możliwe i rozwiązanie jest trwałe; w strategii PiS zaś jego trwałość jest ograniczona czasem obecnej władzy.

 

W informacjach na temat zakupu Polska Press, zwłaszcza tych przekazywanych przez sam Orlen oraz rządowe lub wspierające rząd media, dużo jest opowieści o korzyściach z takiego rozwiązania. Daniel Obajtek pisze o dostępie do baz danych użytkowników serwisów należących do grupy i o tym, jak pomoże to tworzyć różne synergie i powiązania. To zapewne prawda, podobnie jak wskazywane korzyści związane z siecią dystrybucji (Orlen jest już przecież również właścicielem Ruchu, o czym pisałem na portalu SDP niedawno) i nowymi możliwościami docierania do odbiorców.

 

Tyle że to wszystko w tej sytuacji didaskalia, aczkolwiek może pasjonujące z punktu widzenia technologii wydawania i dystrybuowania prasy. Ważniejsze jest co innego: dlaczego w ogóle SSP, której główną dziedziną jest produkcja i dystrybucja paliw, zajmuje się mediami. To powinno budzić ogromne wątpliwości. Po pierwsze – z czysto gospodarczego punktu widzenia. Natychmiast przychodzą do głowy koreańskie czebole – gigantyczne konglomeraty w rodzaju Samsunga czy swego czasu Daewoo, które w większości albo marnie skończyły, albo zostały zmuszone do ograniczenia swojej działalności, w szczytowym momencie rozciągającej się od produkcji samochodów, poprzez lodówki i mikrofalówki oraz budowę mostów i dróg, na usługach finansowych kończąc. Sens istnienia przedsiębiorstw zajmujących się skrajnie od siebie odległymi dziedzinami gospodarki i biznesu jest co najmniej wątpliwy.

 

Po drugie – idzie za tym natychmiast pytanie, dlaczego firma, w której decydujący głos ma skarb państwa, w ogóle wchodzi w biznes, niebędący dla niej główną sferą działalności. I tu niestety odpowiedź wydaje się oczywista: robi to, ponieważ takie jest polityczne zapotrzebowanie.

 

Skoro zaś – po trzecie – jest to wynik politycznej potrzeby, trzeba niestety założyć, że ta potrzeba zostanie zrealizowana poprzez wpływ nowego właściciela na linię kupionego medium.

 

Można by uznać, że zagrożenie, iż gazety Polska Press staną się po prostu kolejną trybuną rządu, jest względnie małe, gdyby rządzący dowiedli, że powierzone im publiczne media są faktycznie publiczne i spełniają należycie swoją misję. Niestety – w ciągu pięciu lat dowiedli czegoś wprost przeciwnego.

 

Dobrą praktyką w każdym szanującym się wydawnictwie jest postawienie muru, a przynajmniej ogrodzenia pomiędzy właścicielem i wydawcą a redakcją. Oczywiście nie znaczy to, że właściciel i wydawca nie może mieć generalnego wpływu na linię medium. Wykluczone są jednak bezpośrednie interwencje w działania redakcji. I znów: niestety, praktyka traktowania mediów publicznych przez obecnie rządzących każe wątpić w gotowość do przestrzegania takiej zasady. I jest to najdelikatniejsze możliwe określenie.

 

Trzeba teraz z największą uwagą przyglądać się losom dziennikarzy i redakcji gazet należących do Polska Press, choć ja wątpliwości raczej nie mam: bardzo szybko nastąpi sprowadzenie ich do roli trybuny władzy. Zwolnienia, naciski, wyraźne przyjęcie prorządowej linii.

 

Jeżeli ktoś twierdzi, że nie ma nic nagannego w kupowaniu prywatnych mediów przez SSP, to nie rozumie roli mediów. SSP, które w polskich warunkach są obsadzane z klucza stuprocentowo politycznego i poddane są kontroli jednego z ministrów – w tym konkretnym wypadku nawet nie fachowca od biznesu, ale po prostu wykonawcy politycznych zleceń pana wicepremiera Jacka Sasina – powinny z zasady trzymać się jak najdalej od mediów prywatnych, których rolą powinno być kontrolowanie władzy lub jej krytyczne recenzowanie. Nawet jeśli są to media mające linię ideową z tą władzą zbieżną. Wiem, w polskich warunkach brzmi to nieco fantastycznie, ale taki właśnie powinien być stan docelowy. Dziennikarze Fox News wielokrotnie krytykowali Donalda Trumpa, zresztą ku wściekłości odchodzącego prezydenta.

 

Rząd ma do swojej dyspozycji media publiczne, które oczywiście nie powinny wyglądać tak jak wyglądają teraz, ale powinny zarazem zawsze dawać rządzącym możliwość prezentowania ich poglądów, planów, stanowisk. I to wystarczy. Dorobiliśmy się w Polsce szczęśliwie mediów prywatnych, które przedstawiają linię dokładnie lub przynajmniej generalnie zbieżną z linią obozu władzy. Ten stan rzeczy trudno kontestować. Jednak kupno Polska Press przez Orlen to zdecydowanie krok dalej.

 

Warto zauważyć, że w wypowiedziach prezesa Obajtka nie ma ani słowa na temat zagwarantowania niezależności redakcyjnej czy sposobu na odseparowanie dziennikarzy od politycznych nacisków. Nie ma o tym ani słowa, bo prawdopodobnie pan prezes nie widzi takiej potrzeby ani nie ma takich planów. Linia transmisyjna: pan prezes Kaczyński – pan wicepremier Sasin – pan prezes Obajtek – redaktor naczelny – dziennikarze – wydaje się więcej niż oczywista. Rzecz jasna nie codziennie i nie w każdej sprawie. Nie będzie takiej potrzeby.

 

Dramat polskich mediów – a już szczególnie tej ginącej grupy dziennikarzy (do której sam się zaliczam), którzy chcieliby wykonywać swój zawód zgodnie z regułami starej szkoły – polega na tym, że niemal wszyscy uczestnicy politycznej gry widzą media i ich pracowników (których nawet nie wypada w tym przypadku nazywać dziennikarzami) wyłącznie jako narzędzie do osiągania politycznych celów. Nic ponadto.

 

Łukasz Warzecha