ŁUKASZ WARZECHA: Z kim chce rozmawiać władza

Podmiotowe traktowanie mediów przez polityków, to tak naprawdę podmiotowe traktowanie ich odbiorców.

 

Gdy w 2007 r. Donald Tusk został premierem, zorganizowano kilka zamkniętych, swobodnych jego spotkań z dziennikarzami, przy kawie i kanapkach. Byłem bodaj na dwóch. Pamiętam nawet, że indagowałem pana premiera w sprawie jego chłodnego stosunku do Ukrainy. Jak w większości zagadnień polityki zagranicznej, tak i w tej sprawie nowy rząd postanowił zasadniczo odejść od linii poprzedników. Musiało to być w pierwszych miesiącach 2008 r., bo niewiele wcześniej szefami rządów zostali Tusk (w połowie listopada 2007 r.) i Julia Tymoszenko, o której była mowa na spotkaniu (po raz drugi – w połowie grudnia 2007 r.).

 

Być może to indagowanie, a może całokształt mojej ówczesnej publicystyki, ukazującej się w tamtym czasie przede wszystkim w „Fakcie” i coraz krytyczniejszej wobec nowej władzy, sprawiły, że na kolejne spotkania zaproszenia już nie dostałem. Ale też chyba wiele ich się już nie odbyło. Premier Tusk szybko doszedł do wniosku, że nie bardzo opłaca mu się spotykać z tymi, którzy mogą mu zacząć zadawać trudniejsze pytania. Szybko też stało się jasne, że dziennikarze z konserwatywnych mediów nie mają nawet po co wysyłać do Pawła Grasia próśb o wywiad z panem premierem, ponieważ i tak nic z tego nie wyjdzie.

 

Do tych wspominek nakłoniły mnie skierowane do dziennikarzy przeprosiny szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka. Pan minister przepraszał za to, że wcześniej dziennikarze chcący spytać (podczas zdalnej konferencji) o aferę mejlową byli wyłączani. Oceny przeprosin były różne. Jedni stwierdzili, że trzeba to zachowanie docenić, inni wskazywali, że nie dawało się już dłużej ignorować pytań na temat wycieku, a minister Dworczyk, unikający odpowiedzi w tej sprawie, bardzo źle wypadał na tle właśnie Donalda Tuska, ostentacyjnie zapowiadającego otwartość na media i ścierającego się z pracownikami mediów państwowych – ale bez unikania pytań.

 

Patrzę na te okoliczności bez ekscytacji z prostego powodu: doświadczenie uczy mnie, że najbardziej dostępni są politycy niesprawujący w danym momencie władzy, ci zaś, którzy władzę sprawują, zaczynają jak się da unikać konfrontacji z tymi spośród nich, którzy mogliby być prawdziwie kłopotliwi. Przecież dokładnie tak zachowują się od dawna Jarosław KaczyńskiMateusz Morawiecki – ich postawa nie różni się niczym od postawy Donalda Tuska sprzed lat. Jestem też pewien, że gdyby Tusk ponownie znalazł się na stanowisku premiera, bardzo prędko okazałoby się, że wstęp do jego gabinetu mają jedynie dziennikarze przyjaźni, by nie rzec – wręcz zaprzyjaźnieni.

 

Trzeba przyznać, że epidemia okazała się pod tym względem dla obecnie rządzących niezwykle wygodna. Nie tylko zrezygnowano z bezpośrednich konferencji prasowych, ale też z właściwie wszelkich nieoficjalnych spotkań, bardzo dla dziennikarzy użytecznych. Takie się zdarzały – ministrowie zapraszali dziennikarzy, niekoniecznie tylko tych najprzychylniejszych, na spotkania off-the-record. Bywały dziennikarskie tweet-upy, organizowane i przez prezydenta, i przez premiera (choć akurat Mateusz Morawiecki bardzo szybko z tej formy zrezygnował), i przez poszczególnych ministrów. To się skończyło pod pretekstem zagrożenia epidemicznego i można odnieść wrażenie, że politycy odetchnęli z ulgą i wcale nie mają zamiaru do tych spotkań wracać. Dla wielu z nich bowiem takie momenty były jedynymi, gdy zmuszeni byli stanąć twarzą w twarz z tymi przedstawicielami mediów, z którymi nie mieli chęci rozmawiać.

 

Kilka dobrych już tygodni temu Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu zorganizowało spotkanie w formie śniadania prasowego na temat powszechnie krytykowanego projektu poszerzenia i podwyższenia opłaty reprograficznej. Bardzo chciałem na nim być – jako zdecydowany krytyk tego pomysłu – ale zaproszenie do mnie nie dotarło. Gdy udało mi się w tej sprawie skontaktować z przedstawicielką MKDNiS, ta zapewniła mnie, że to nic nie szkodzi, bo będą kolejne spotkania na ten temat i wtedy już znajdę się na liście. Od tamtej pory – głucha cisza. I tak to właśnie wygląda. Standard.

 

Jak niemal zawsze, wszystko sprowadza się do sposobu, w jaki politycy traktują media i dziennikarzy. Jeżeli uznają ich jedynie za instrument do osiągania swoich politycznych celów, oczywiste jest, że potraktują ich właśnie instrumentalnie. A to oznacza rozmawianie jedynie z tymi, którzy rolę instrumentu chętnie zaakceptują. Podmiotowe traktowanie mediów – które są przecież jedynie pośrednikiem, a więc tak naprawdę jest to podmiotowe traktowanie ich odbiorców – jest wówczas, gdy najważniejsi politycy w państwie czują się zobligowani do rozmowy z dziennikarzem niezaprzyjaźnionym, a może nawet nieprzychylnym.

 

Łukasz Warzecha