Film „Święci z Doliny Niniwy” opowiada o tym, ile trzeba płacić za wyznawanie własnej religii, o najbardziej niewinnych ofiarach wojny, którymi są dzieci. Nie oszczędzam widzom makabry. Zresztą wojna jest dużo bardziej drastyczna, niż pokazałem – mówi Witold Gadowski, dziennikarz, publicysta, autor filmowych dokumentów śledczych, wiceprezes SDP, w rozmowie z Małgorzatą Ireną Skórską.
Jest pan dziennikarzem, reporterem, korespondentem wojennym, autorem książek, ale również reżyserem filmów dokumentalnych. W jakim stopniu wykorzystuje Pan rzemiosło dziennikarskie w procesie tworzenia dokumentów śledczych?
Najpierw byłem dziennikarzem i reporterem, ale przez cały ten okres, w którym intensywnie uprawiałem ten zawód, poszukiwałem różnych innych form wyrazu. Nie ukrywam, że na samym początku przygody dziennikarskiej, wyrażanie rzeczywistości poprzez pisanie było dla mnie wystarczające. W pewnym momencie poczułem, że dotychczasowe działania reportersko-dziennikarskie nie gwarantowały już pełnej satysfakcji, dlatego równolegle rozpoczęła się moja przygoda z filmowym dokumentem śledczym. Na początku najwięcej filmów realizowałem do magazynu reporterów „Superwizjer” w telewizji TVN. Produkowałem filmy dokumentalne o najpoważniejszych aferach, w tym między innymi o głośnej aferze paliwowej, gazowej, prywatyzacji PZU, a także o terrorystach. Kolejne kontrowersyjne realizacje filmowe mojego autorstwa skupiały się na tematach związanych z przemytem kokainy. Poszedłem też tropem rosyjskich mafiozów. Równocześnie zrobiłem film zatytułowany „Mitzvah”, który opowiada o nielegalnym handlu organami. Oczywiście przez cały czas realizowałem różne inne tematy, które znalazły wyraz w moich filmach. Filmów mojego autorstwa jest kilkadziesiąt.
W którym momencie narodził się pomysł na dokument o wojnie na terenach Państwa Islamskiego?
Trudno powiedzieć, w którym to nastąpiło momencie, jednak niespodziewanie pojawiła się chęć stworzenia filmu o współczesnej wojnie. W taki sposób powstał pierwszy polski film o Państwie Islamskim pod tytułem „Insha Allah. Krew męczenników”. Nakręciłem go w czasie, kiedy w Polsce Państwo Islamskie było jeszcze tylko pustym terminem, bo właściwie nikt się tym tematem nie zajmował. Zaraz po odbiciu Mosulu z rąk Państwa Islamskiego, pojechaliśmy tam z całą ekipą. Zresztą byliśmy na tamtym terenie pierwszymi polskimi dziennikarzami.
„Święci z Doliny Niniwy” to najmłodsze dokumentalne dzieło filmowe Pana autorstwa. Jaka jest fabuła tego filmu?
Film „Święci z Doliny Niniwy” opowiada o tym, ile trzeba płacić za wyznawanie własnej religii, aby być wiernym sobie, o najbardziej niewinnych ofiarach wojny, którymi są dzieci. Jest to dokument opowiadający o drastycznej sytuacji ofiar Państwa Islamskiego.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że najnowszy film jest dla Pana najważniejszy?
Odważę się powiedzieć, że pod kątem realizacyjnym jest to mój najlepszy film dlatego, że mogłem go tworzyć samodzielnie bez żadnych ograniczeń i dokładnie tak, jak sobie wyreżyserowałem. „Święci z Doliny Niniwy” ma dobrą postprodukcję i pod kątem dramaturgicznym jest dopracowany. Wyraz artystyczny tej produkcji jest dokładnie taki, jak sobie zaplanowałem. Zresztą muszę podkreślić, że nawet reporterski cykl „Łowca smoków”, który tworzyłem dla telewizji publicznej, nigdy nie dawał takiego komfortu realizacji, jak właśnie ten najnowszy dokument. Podkreślę, że nigdy wcześniej nie miałem tak dopracowanego filmu, jak ten najnowszy i niewątpliwie jest to jeden z najlepszych moich autorskich filmów.
Jak długo trwał proces realizacji filmu?
Film w całości został zrealizowany ze środków pochodzących ze zbiórki publicznej. Nie korzystałem ze wsparcia finansowego z żadnych funduszy ani spółek Skarbu Państwa, ani też z telewizji. Film „Święci z Doliny Niniwy” trwa łącznie siedemdziesiąt trzy minuty. Zdjęcia kręciliśmy na terenie Iraku, a cały ten proces trwał ponad rok. Samo przygotowanie dokumentacji było dość skomplikowane i wydłużone w czasie, jednak pracowałem ze znakomitą ekipą filmowców, z którą już wcześniej zrealizowaliśmy wiele filmów. To sprawdzony zespół odważnych osób, którzy udają się ze mną w miejsca, które innych przyprawiają o drżenie. Zdjęcia są znakomite. Muzykę skomponował Robert Janson, ja jestem autorem słów do piosenki „Niebo zgwałconych aniołów”, którą zaśpiewała Anna Józefina Lubieniecka. Ścieżka dźwiękowa doskonale oddaje klimat tamtych wydarzeń, kiedy to w 2015 roku Państwo Islamskie zaatakowało chrześcijańskie miasto Kara Kusz. Powiem nieskromnie, że ten film jest odrębnym głosem w całej polskiej produkcji i nie ma drugiego takiego. Warto podkreślić, że oprócz znakomitej ścieżki dźwiękowej, o której już wspomniałem, w filmie pojawiają się również urozmaicone akcenty językowe, bo są zarówno wątki z językiem aramejskim, trzy dialekty kurdyjskie, dwa arabskie, angielski, polski, a to, jeśli chodzi o języki, już prawie cała Wieża Babel.
W jaki sposób dotarł Pan do swoich bohaterów?
Zdecydowanie pomogły tu wcześniejsze wyjazdy na Bliski Wschód, gdzie wcześniej zawarłem wiele znajomości. Na pewno nie zrealizowałbym tego filmu bez wsparcia kurdyjskich dowódców wojskowych, których poznałem dużo wcześniej, w czasie wojny z Państwem Islamskim. Sądzę, że nie dotarłbym do bohaterów filmu bez wcześniejszego pobytu na Bliskim Wschodzie.
Jakie jest główne przesłanie filmu „Święci z Doliny Niniwy”?
Jest bardzo proste i ukazuje się na końcu filmu. Chodzi o przesłanie skierowane do wszystkich dzieci, którym wojna w okrutny sposób odebrała dzieciństwo. Fabuła filmu oparta jest na kilku równolegle rozwijających się opowieściach, w tym między innymi o polskim żołnierzu, który walczył w jednostkach chrześcijańskich broniąc wiosek przed Państwem Islamskim. Warto podkreślić, że bohater robił to wszystko nie jako najemnik, ale jako człowiek dobrej woli, który nagle poczuł w sobie potrzebę walki. Mamy też do czynienia z opowieścią o chłopcach, których dopadła machina wojenna. Drastyczne obrazy pokazujące to, co wojna z nimi zrobiła, rozszarpują serca. Kadry pokazujące zwęglone i pozabijane ciała oddają klimat tego, co wcześniej tam widziałem i tak to właśnie sfilmowałem. Jednym słowem, nie oszczędzam widzom makabry. Zresztą ten obraz wojny jest dużo bardziej drastyczny, niż pokazałem.
Film miał już swoją premierę w Oświęcimiu podczas II Marszu Życia Polaków i Polonii, a także w Krakowie i Częstochowie. Podczas projekcji mógł Pan na żywo obserwować reakcje swojej widowni. Co w takim momencie odczuwa reżyser dokumentu?
Śledziłem przebieg emocji na twarzach odbiorców i dyskretnie sprawdzałem czy to, co zrobiłem jest adekwatne i czy to, co chciałem pokazać i zarazem przekazać, odbija się na ich obliczach, a później także w ich opiniach. Nie ukrywam, jak bardzo satysfakcjonujący jest moment, kiedy prezentuję widzom film i równocześnie widzę ich reakcje. Po projekcji „Świętych z Doliny Niniwy” odbyło się też kilka prelekcji w dużych salach, w tym również w Częstochowie, z udziałem arcybiskupa Wacława Depo, co zresztą miało dla mnie duże znaczenie. Pamiętam moment, kiedy przy końcowej piosence zapanowała długa cisza, po której nastąpiły brawa. Sądzę, że to była największa nagroda dla reżysera. Widziałem łzy w oczach widzów, a to największy dowód na to, jak ten materiał ich poruszył. Warto było zrobić ten film żeby taki efekt osiągnąć.
Widz producentem filmu to Pana motto. Czy może Pan rozwinąć myśl?
Od pewnego czasu to moja metoda na realizowanie filmów. Widzowie są producentami w takim sensie, że jeśli chcą zobaczyć film, co sami płacą na fundusz realizacji. Warto podkreślić, że to nie są tanie filmy, bo dla przykładu budżet „Świętych z Doliny Niniwy” przekroczył 250 tysięcy złotych. Ludzie jednak płacą, co świadczy tylko o tym, że chcą oglądać wbrew temu, że telewizja publiczna, czy też inne stacje, nie pokazują tych filmów. Widz jest producentem, bo buduje fundusze tych filmów. Jak tylko minie pandemia SARS-CoV-2 i znikną wszystkie obostrzenia, to ruszam z produkcją kolejnego filmu. W chwili obecnej z filmem „Święci z Doliny Niniwy” mam problem z dystrybucją właśnie ze względu na obowiązujące obostrzenia pandemiczne.
Gdzie będzie można zobaczyć projekcję filmu „Święci z Doliny Niniwy”?
Jak znikną obostrzenia i jeśli nic nie stanie na przeszkodzie to będę chciał pokazać najnowszy mój film w warszawskiej siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ulicy Foksal. Zresztą planuję kilka takich pokazów na terenie Warszawy. Nie ukrywam, że projekcja tego filmu wymaga dobrej jakości aparatury, a także dużego ekranu, bo zastosowałem w nim najnowsze techniki dźwiękowe i wizyjne. „Święci z Doliny Niniwy” traci wiele walorów na małym ekranie, a zyskuje gdy mamy do dyspozycji pełną panoramę. Będę go pokazywał, mam nadzieję już wkrótce, ale podkreślam, że wszystko w tym momencie uzależnione jest od tego, na co pozwolą warunki pandemiczne.
Jako reżyser filmów dokumentalnych z pewnością wykorzystuje Pan wiele zabiegów dziennikarskich. Czy te wszystkie formy reportażowe, o których wcześniej Pan wspominał, sprawdzają się również przy produkcji dokumentów śledczych?
Nie ukrywam, że mam bardzo trudny charakter, dlatego, że jak coś sobie wykreuję to staram się to tworzyć dokładnie tak, jak sobie wymyśliłem. Z mojego punktu widzenia wybrałem dla siebie wariant najbardziej bezpieczny, bo sam jestem producentem swoich filmów. Z tego względu, że podczas procesu tworzenia filmu trudno mi porozumieć się z kimkolwiek, dlatego całą ekipę w postaci operatorów i montażystów dobieram sobie sam. Taki wariant najbardziej mi odpowiada, ponieważ jak coś się popsuje, to sam mogę sobie udzielić reprymendy. Jednym słowem, wchodząc w rolę reżysera filmowego, sam ponoszę odpowiedzialność za całokształt, czyli od finansów do efektu końcowego filmu.
Skąd pomysł na analizę islamskiego zagrożenia terroryzmem?
Mam taką naturę, że sam lubię dotykać pewnych zjawisk, zanim się na ich temat wypowiem. Zatem jak tylko zaczął się gotować Bliski Wschód na nowo, to ja już tam byłem.. Zacząłem się z bliska temu wszystkiemu się przyglądać, sporo też na ten temat pisałem i robiłem też mnóstwo zdjęć, aż w końcu doszedłem do takiego wniosku, że muszę stamtąd zrobić kilka filmów… i tak się zaczęło…
Rozmawiała Małgorzata Irena Skórska