Nikt nie zwariował, to tylko SŁAWOMIR JASTRZĘBOWSKI: Odór po odejściu dziennikarza

graf. h/ re

Jakiego znowu dziennikarza? Czy Wy w SDP nie macie korekty? Nikt tego nie czytał przed publikacją? Tekst jest o odejściu mnicha! Mnicha! No luuudzie. Weźcie poprawcie ten tytuł. Jaki wstyd! Pewnie jeszcze na mnie zrzucą i na pośpiech, i że etatów za mało. Czytać to trzeba ze zrozumieniem, ze zrozumieniem! Teraz do rzeczy, to co poniżej zostawcie. Jasne? No dzięki, dzięki.

Odejście było niby spodziewane od dawna, ale nastąpiło gwałtownie i ze skutkiem natychmiastowym. Tuż przed odejściem mówiono, że zrósł się z klasztorem i trudno sobie wyobrazić klasztor bez niego. Peanom nie było końca. Za życia mówiono, że dał się poznać w jako czcigodny i tak też był w zasadzie przez wiernych traktowany. Niewierna bywa wierność wiernych… I co? I bęc!

Po jego odejściu tak wiele i tak szybko się zmieniło. „Doba jeszcze nie upłynęła od chwili zgonu, woń i zaduch zgnilizny rozchodziły się już, rażąc uczucia obecnych” – że przywołamy słowa nanosnego kronikarza. Nikczemnych i niskich ludzi smród wręcz uradował, oni się smrodem napawali. Dalej było już tylko gorzej.

Odór próbowano ukryć, ale on wisiał w powietrzu mieszając się ze zgorszeniem. Było go coraz więcej i stawał się intensywniejszy. Bohater nasz szybko po śmierci stracił całą swoją reputację, chociaż i za życia taki święty nie był, bo za cudze żony się brał. To pewne. Za cudze żony się brał. Cóż za upadek… Zaczęto szczegółowo rozpamiętywać żywot i za złe mu miano drobnostki zupełne.

Tłuszczy przychodziły do głowy w związku ze zgnilizną rozkładu takie nawet występki: „Nową modę zaprowadzał”, „ciału dogadzał, jadł na przykład konfitury wiśniowe z herbatą”, „na kolana przed nim padali, a on przyjmował to jako sobie należne”. Były nawet spekulacje, że jakaś komisja, że coś uwiecznili… Podłość, po trzykroć. Lud zauważył, że jak inni odchodzili, to nie było brzydkiego zapachu, a tu woń zwykłą, naturalną, choć owszem, nieprzyjemną zinterpretowano jako znak grzesznego żywota. Na jakiej podstawie?

W końcu nawet szaleńcom przyszło do głowy publicznie wypowiadać się w sprawie. Weźmy takiego ojca Feraponta: „Patrzcie na tego oto nieboszczyka — mówił, zwracając się do stojącego za progiem tłumu. — Postów nie zachowywał, strawę gotowaną jadał, ciału grzesznemu dogadzał, karmiąc je słodyczami. Ot i pokazał Bóg i sąd nad nim objawił; a jaki teraz wstyd! jaki srom!” Ręką można by machnąć, ale Alosza, Alosza… On uczeń czysty i wierny także zwątpił, gdyż w uszach brzmiało mu: „Skąd się to mogło wziąć? gdyby był tłusty, ale to skóra tylko i kosteczki”.

Cóż, dla publiki za szybko starzec i czcigodny mnich Zosima zaczął się rozkładać, dając tym znak antyświętości. Tacy to ludzie. A co ja Wam radzę na koniec, publiko? Czytajcie „Braci Karamazow”, są tam włókna duszy, chrząstki sumienia i nie traćcie powonienia.