JAN TESPISKI: O Kotku Protku i innych zabawnych zdarzeniach (17)

Jedno jest pewne. I w komunizmie i teraz każdy mógł i może mieć takiego kota, na jakiego sobie zasłużył Fot. archiwum

Rzecz rozegrała się w „roku leninowskim” a bohaterami tej anegdoty są Jerzy Zitzmann i Jan Ziętek. W 1970 roku przypadała setna rocznica urodzin Włodzimierza Lenina. ZSRR oszalał, rocznicę obchodzono z nieznaną wcześniej pompą. Uruchomiono cały ogromny aparat propagandowy, telewizję, radio, prasę – zdawało się, że na świecie i w samym Związku Radzieckim, nie ma niczego innego godnego uwagi – poza tą rocznicą.

O niczym innym nie mówiono i nie pisano, poza Leninem. Portretami Wodza Rewolucji i cytatami z jego pism wystrojono ulice, dworce oraz wszystkie miejsca publiczne, fabryki, uczelnie szkoły oraz przedszkola. Nie wspominając o miejscach stacjonowania milionowej armii, milicji i innych takich.

Jan Zitzmann (ur. 11 05 1918 – zm. 18 01 1999) –  był malarzem, scenografem i reżyserem  teatralnym, twórcą filmów animowanych. Był też wieloletnim dyrektorem Teatru Lalek „Banialuka” w Bielsku Białej, pomysłodawcą, organizatorem i dyrektorem bielskich międzynarodowych festiwali teatrów lalek.

Jerzy Ziętek (ur. 10 09 1901– zm. 20 XI 1985) to polityk, urzędnik, samorządowiec, działacz partyjny i państwowy. Był m.in. Członkiem Komitetu Centralnego PZPR (1964–1981), przewodniczący prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach. (1964–1973). Ziętek był dla Śląska postacią nie tylko wielką, ale i wiele mogącą.

Ideowy Kotek Protek

Rok przed rocznicą, Ziętek zwołał naradę wszystkich dyrektorów teatrów Śląska. Powiedział jasno i wyraźnie, że obchody rocznicy muszą być wspaniałe, że od teatrów oczekuje się odpowiedniego repertuaru. A ponieważ jest to niezwykle ważne, dlatego też dyrektorzy będą rozliczani z wykonania zadania.

Pod koniec 1969 roku Ziętek znowu zwołał naradę, na której dyrektorzy teatrów przedstawiali sposoby – czyli sztuki teatralne – które mają uświetnić jubileusz urodzin Lenina. Wszyscy dyrektorzy, jak się okazało, karnie wystawiali liczne propagandowe sztuki radzieckie, znane i nielubiane jeszcze z lat pięćdziesiątych. Były też nowe sztuki radzieckie, ale tak samo słabe jak te starsze. Na końcu Ziętek zapytał Zitzmanna:

– No, a u was dyrektorze, w tych waszych lalkach, jak zamiarujecie uczcić rocznicę?

– My wybraliśmy na rocznicę – zaczął Zitzmann trochę łamiacym się głosem – sztukę, która w doskonały sposób ukazuje wartości społeczeństwa socjalistycznego, która podnosi socjalistyczny humanizm do rangi wyzwania indywidualnego, ta sztuka będzie niosła wartości, w które wierzymy i które wyznajemy…

– Dobra – przerwał mu Ziętek – ale ty mi chopie powidz, jako jest ta sztuka, no jakiś tytuł mo?

– Ma. Sztukę napisał Zbigniew Poprawski, ona nazywa się, ta sztuka znaczy… „Kotek Protek”…

Na marginesie… Czy Ziętek i Zitzmann brali serio tę rocznicę? Nie sądzę. Bo w roku 1970 traktowano już takie wydarzenia jak rytualny obowiązek. Ma być – i tyle.

Sojuz z papierem

Ludwik Benoit (ur. 18 07 1920 – zm. 4 11 1992) był aktorem wybitnym i co równie ważne – był lubiany przez publiczność. Wielki zawodowiec, znający swój fach.

Film „Przygody Pana Michała” (1969) kręcono – między innymi – na stepach Ukrainy.

– Kierownikiem planu zdjęciowego był jakiś Rosjanin.I nic mu nie wychodziło – wspominał Ludwik Benoit. – Budzono nas o szóstej rano, charakteryzowano, ubierano w ciężkie kostiumy… I tak czekaliśmy na transport, żeby nas zawieziono na plan. Upały były nieznośne. Topiliśmy się jak świece, nie mieliśmy potem już siły, żeby zagrać. I nigdy nie było wiadomo o której te samochody po nas przyjadą. Kierownik planu czuł się – chyba – trochę winny, bo co i rusz przybiegał do nas, opowiadał jakiś żart i znikał. A myśmy w tym upale umierali. Pewnego razu wpadł do nas z gazetą w ręku, i machając nią podniecony, wykrzyczał z radością:

– Proszę państwa, mamy kolejny niezwykły sukces… Wczoraj wystrzelono w kosmos kolejny statek z serii Sojuz…

– A wczoraj w kiblu znowu nie było papieru toaletowego – odpowiedział Ludwik Benoit.

Benua i Fua

Przed wielu laty, za dyrekcji Kazimierza Dejmka w Teatrze Nowym w Łodzi, po kolejnej premierze, panowieLudwik Benoit i Mieczysław Voit poszli w miasto. Było już po północy, kiedy weseli wracali. Może trochę podśpiewywali. Zatrzymał ich patrol milicji.

– Dowody poproszę – zaczął plutonowy MO.

Panowie dali dowody. Plutonowy je otworzył.

– A zatem, zakłócają ciszę nocną… obywatel Benoit…

Plutonowy wymówił nazwisko tak, jak było napisane.

– Bardzo przepraszam, ale moje nazwisko wymawia się Benua… – powiedział Ludwik Benoiot.

– A zatem mamy tu do czynienie – kontynuowała plutonowy – z obywatelem Benua oraz obywatelem Fua.

– Bardzo przepraszam – powiedział Mieczysław Voit – ale mnie się wymawia, jak pisze – Voit.

Plutonowy zamilkł, patrzył na aktorów spode łba, a po chwili powiedział:

– Czyli… sprawa jest bardzo podejrzana. Jedziemy na komendę…

Na szczęście na komendzie znalazł się jaki oficer – teatroman, który obu aktorów przeprosił i puścił wolno.