O pladze anonimowości dziennikarskiej pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Irytujące incognito

Fot. archiwum/ h/ re

Gość w dom, Bóg w dom – mówi stare przysłowie. A nieprawda! Popatrzcie w jakiej formie serwują nam przekaz   – z konferencji prasowych – np. telewizje informacyjne. Do słuchania i oglądania. Otóż, na podeście z „sitkami” w ręku stoi dwóch-trzech eleganckich dżentelmenów w drogich garniturach lub dam w wytwornych garsonkach. Przed nimi tłumek, głosy którego słyszymy, ale nie widzimy. Owi i owe zadają pytania. A to przecież też, tak jak polityce goście w naszych domach – telewizorach. Jednak kto zacz nie wiadomo. Tylko po treści wypowiedzi dziennikarzy można domyśleć się czy to lewicowo-liberalny czy prawicowo-konserwatywny głos.

Przyszli licznie na spotkanie, by dostać informacje z pierwszej ręki. Niestety, traktuje się ich anonimowo. To tylko głosy, pytania mądre lub mniej, ostre i wyraźne lub lizusowate, głośno lub cichutko zadawane. Jak to zaprasza się w dom gości, a potem traktuje incognito? Cóż za brak wychowania i szacunku.

Czasem przedstawiają się przy zadawaniu pytania. Ale to za mało – powinniśmy ich nie tylko słyszeć – ale i widzieć. Wystarczy by jedna kamera pokazywała żurnalistów. Są uczestnikami show, niech będą w pełni. Przecież nie powinni wstydzić się swoich pytań. Brać na klatę odpowiedzialność. Z zawodowej paki.

Ci na podeście i ci niżej wspólnie tworzą widowisko. Zaproszeni mają pełne prawo głosu. Byle rzeczowo i krótko. Bez ględzenia. Ci, którzy się wystawiają zbierają punkty wyborcze, ci którzy pytają też podlegają ocenie. Chcemy wiedzieć kto nas reprezentuje.

Wiarygodność dziennikarska to ważna rzecz. Długo się ją zdobywa. I wcale się jej tak łatwo nie traci. Ludzie, jeśli komuś uwierzą i go polubią będą bronić. Dysponenci zdenerwowani „nieprawidłową” odpowiedzią prowadzącego program często zbyt pochopnie odstawiają go od anteny lub przenoszą w mniej ważne miejsce. Nie pada nawet wyjaśnienie, z jakiego to powodu. Telewidz może tylko się domyślać – czasem się złości, czasem traci wiarę we władzę. Dziennikarz ukarany rozważa: co mu się bardziej opłaca – siedzieć cicho, przecierpieć czy postawić się i zbuntować ryzykując wykluczenie z firmy. Pamiętam jak Jacek Żemantowski, idol w pewnym momencie wykluczony z anteny, powiedział mi: “do pierwszej ligi już się nie wraca”. Zawsze są wyczekujący na awans. I nie ma ludzi niezastąpionych.

A jednak długotrwałe pokazywanie człowieka i czynienie go w ten sposób popularnym to przecież inwestycja. To w wypadku głównych telewizji koszt milionów złotych. “Świeżutki”, poza anteną, musi się sporo nauczyć, nawet jeśli jest bardzo zdolny.

Często telewizje marnują takich zdolnych obsadzając niewłaściwie. Wyżej… nerek nie podskoczysz. Świadczy o tym chociażby srogość bijąca z twarzy spikerki robiącej w sporcie lub jej kolegów ubranych jak karawaniarze choć tematem dyskusji radość, bo mówią o sporcie.

Długo zastanawiają się pogodynki jak długą sukienkę założyć. Dużo też słów pada na naradach i planowaniach decydentów. Niestety tzw. mądrość zbiorowa często zamienia się w brak decyzji, opóźnia gdy stanowić trzeba szybko. Programy na żywo są zawsze lepsze i wciągające, montażowe to już widoczna jednak kastracja i ograniczenia cenzuralne. Rzeźbić oczywiście trzeba przy produkcji artystycznej. Gdy przygotowuje się ważny dokument artystyczny lub fabułę. Publicystyka, reportaż bieżący to szybkość przekazu i rzetelność. Tylko prawda jest ciekawa i wyzwoli. Inaczej gość w dom a gospodarze chodu.