Średniowieczna myśl metafizyczna mówi o tym, że mniej więcej co 9 – 12 lat dochodzi do gwałtownego wzburzenia umysłów młodych ludzi. Ma to mieć związek z cyklem słonecznym, którego największa aktywność dziwnie jakoś pobudza umysły młodych i wiedzie ich do wojen, i wszelkiej maści rewolucji. Nie pisałbym o tym, gdyby nie to, że słońce jest właśnie w cyklu największej aktywności. A młodzi znowu się burzą.
Pewnie jest to jakaś przepowiednia wyciągnięta z mrocznej Kabały, ale przecież coś w tym jest. Jakoś się potwierdza, jeżeli przyjrzymy się wiekowi XX, w Europie i Polsce. Tu wyjaśnijmy, że doktryna słoneczna zakłada, że rewolucje i wojny są niejako zwieszeniem czasu. I czas liczy się niejako od nowa. Zatem – rok 1905 przyniósł Europie potężne rewolucje, a I wojna światowa wybuchła w roku 1914. Potem mamy Wielki Kryzys od roku 1929, a w końcu II wojnę światową, która zaczęła się w 1939. Od 1945 do 1956 gdy mija lat 11 i mamy zaburzenia w Polsce, i na Węgrzech. Po około 12 latach mamy rewolucje młodych w USA, Francji, Niemczech, Włoszech, w Czechach i w Polsce – mówimy o latach 1967 – 1968. Następny rok „aktywnego słońca” to rok1980. Potem mamy okres 1990-92. Dalej już, nie licząc niczego na siłę, musimy stwierdzić, że coś w tym jest. Obecnie umysły młodych ludzi znowu się burzą słonecznie.
Liczmany i fetysze zamiast prawdziwych celów
Zostawiając metafizykę, astrologię i numerologię, trzeba powiedzieć, że stan pobudzenia młodych od jakichś 10 lat jest ogromy. W poprzednim felietonie pisałem o zagubieniu się młodych ludzi, nadmiernie wykształconych, we współczesnym świecie. Co rodzi powszechną nerwicę, której efektem jest powszechna frustracja.
Znerwicowani frustraci szukają nowych bogów, bo na znalezienie prawdziwego Boga trzeba wysiłku ducha, choć zawsze tak było, ale dzisiaj nikomu nie chce się szukać własnych dróg. Wszystko ma być dla młodych gotowe i podane elegancko na tacy. Może to wina rodziców, którzy biegną przed młodymi z przenośnymi odkurzaczami wysysając z ich życiowych dróg pyłki i kamyczki, żeby młody się nie ubrudził i nie zmęczył.
Gwoli prawdy wszyscy są zagubieni w tak szybko zmieniającym się świecie – starzy i młodzi. Jednak starzy spokojnie i cierpliwie czekają końca, wierząc, że jakoś to będzie. Natomiast przed młodymi jest jeszcze wiele do przejścia w nieznanym i wrogim świecie, więc się burzą.
A ponieważ bez ogólnego sensu żyć trudno więc młodzi znajdują sobie zastępczych bogów, czyli bożki pomniejsze i liczmany, które przecież nic nie znaczą. Obecna rewolucja młodych ma kilka sztandarów, ma rozgrzewające do białości cele: ekologiczny, seksualny i obyczajowy. Na początek zajmiemy się celem głównym, czyli ekologią.
Ekologia i realia
Walka o ochłodzenie klimatu jest celem głównym obecnej rewolucji młodych. Nie mówię, że klimat nam się nie ociepla. To jest niezaprzeczalny fakt. Jednak sposoby realizacji tego celu, czyli ochłodzenia, budzą przerażenie. Młodzi ekowojownicy nie biorą bowiem pod uwagę dwóch istotnych elementów. Po pierwsze – nie wszyscyśmy równi w winie. Po drugie – ekolodzy nie rozumieją, że ludzie chcą jednak żyć.
Nie interesuje ich kto tak naprawdę przegrzewa nam planetę. Nie liczą składowych, nie interesuje ich jakie działania i czyje, mają istotnych wpływ na ocieplenie. Oni liczą tak, jakby liczyli średnią dochodów Rockefellerów i moją. Dodają fortuny miliarderów do mojej skromnej emerytury, dzielą przez dwa i wychodzi im, że Rockefellerowie dużo mniej zarabiają, natomiast ja jednak mam za dużo. Po czym obarczają winą za ocieplenie i miliarderów i biedaków, po równo.
Czego nie mam
A przecież ja nie mam floty prywatnych odrzutowców, nie jeżdżę limuzynami, nie mam wielohektarowego domu, którego ogrzewanie kosztuje więcej niż ogrzewanie kilkudziesięciu czteropiętrowych bloków z epoki Gierka. Dodajmy też ogromne prywatne baseny bogatych, z ogrzewaną wodą – tych też nie mam. A te tysiące motorowych jachtów milionerów, te tony benzyny, które rozpędzają owe statki w podróże bez sensu i donikąd?
Nie odpowiadam także za wojny, w których samoloty bojowe spalają hektolitry benzyny, detonują miliony pocisków, które spalają tlen i wprowadzają do atmosfery miliardy kilowatów energii. Nie dam sobie wmówić odpowiedzialności również za wszystkie rakiety, które najpierw spalają tony paliwa, a po dotarciu do celu wybuchają – niszcząc także atmosferę.
Dlaczego ekolodzy nie dzielą świata na tych, którzy indywidualnie są bardziej odpowiedzialni, ale czepiają się biednych, przeciętnych ludzi? Prawdopodobnie dlatego, że chcą tych biednych przestraszyć, a nie straszą bogatych, bo ci mają to gdzieś. Bo zanim gruby schudnie, to chudy umrze.
Skrajna determinacja ekologów
W walce o klimat, jak w każdej walce trzeba zachować zdrowy rozsądek. Odnoszę jednak wrażenie, że ekolodzy najchętniej pozbyli się jakichś 70 procent ludzkości, żeby tylko powietrze było chłodniejsze i bardziej czyste.
Ekologia stała się nową wiarą. I jak każda wschodząca wiara jest bezwzględna i dogmatyczna. I dąży do swych celów po trupach, dosłownie, tak samo jak wszystkie średniowieczne kościoły. Te nowe wiary są dla wielu młodych błogosławionym szaleństwem, bo nie liczą się z tym co jest, nie chcą iść drogą ewolucji, a jedynie drogą rewolucyjną.
Niemcy, których władze w znacznym stopniu są opanowane przez Zielonych, już zaczęły odczuwać ekonomiczne skutki „walki o klimat. Niemiecki przemysł już odczuwa skutki zielonej polityki, skutkiem której zielona energia jest kilkukrotnie droższa od tradycyjnej. Ekonomiści z Niemiec przewidują wręcz katastrofę ekonomiczną, a co za tym pójdzie tragedie ludzi, którzy stracą pracę. Ekolodzy nie zdają sobie sprawy, nie chcą wiedzieć, że zapobiegając katastrofie ekologicznej gotują Europie katastrofę ekonomiczną.
Myślę sobie, że ekolodzy coraz bardziej przypominają hunwejbinów Mao. I mamy nowy liberalny kapitalistyczny komunizm w maoistowskim wydaniu. Ci hunwejbini pochodzą w przeważającej większości z bogatych krajów Europy więc nie zauważają też, że w Europie są również biedniejsze kraje i narody, które nie mogą zmieniać się klimatycznie w tym samym tempie co Francja czy Niemcy. Takie są realia, ale co tam realia, gdy krew się burzy w imię nowego bóstwa.
Ekolodzy nie widzą także, że Chiny i USA nie realizują polityki nowej energii i tym samym podbijają Europę swoimi tanimi produktami. Ostatnimi dniami prezydent elekt Donald Trump podkreśla, że żadna ekologia go nie interesuje. Może w przyszłości… – mówi. Na razie – zapowiada – trzeba będzie zadbać o amerykański przemysł. I w tym ma rację.
Zakłamanie ekologów
Ekolodzy są zakłamani do cna. Walczą o czystą energię w Europie, zgadzając się jednak na potężniejący z każdym rokiem import chińskich artykułów przemysłowych. Choć wiedzą, że Chiny nie przejmują się ekologią.
Kilka lat temu doszło do pouczającego zdarzenia, gdy w Kanale Sueskim utknął ogromny kontenerowiec i stał tak na mieliźnie całe trzy tygodnie. Na skutek tego papier toaletowy w Europie natychmiast zdrożał o 30 procent. Okazało się bowiem, że zablokowany statek wiózł ogromną liczbę rolek papieru toaletowego. Wyprodukowanego w Chinach. I wyszło szydło z worka, że Europa ekologiczna nie chce produkować tego artykułu pierwszej potrzeby, bo do jego produkcji trzeba sporo energii cieplnej, a dodatkowo w powietrze wyrzucane są tony pyłów. Bo na zimno w ogóle żadnego papieru produkować się nie da.
Cel jasny, ale straszny
Zatem okazało się, że ekologom nie przeszkadza, gdy świat ogrzewają i zanieczyszczają Chińczycy, ale bardzo im przeszkadza jakakolwiek produkcja w Europie. A przecież świat mamy ten sam i jeden. I już 30 lat temu w Himalajach odnaleziono pyły powęglowe z Zagłębia Ruhry.
Według ekologów Europa ma dać dobry przykład, wtedy zawstydzeni Chińczycy i Amerykanie, przeproszą cały świat i pójdą śladem Europy. Po takim rozumieniu świata, jego ekonomicznych praw wyraźnie widać, że europejscy ekolodzy są nie tyle naiwni, co po prostu i zwyczajnie głupi.
Ekolodzy są niezwykle bitni i nie idą na żadne kompromisy. Odnoszę wrażenie, że są gotowi walczyć o ochłodzenie klimatu do ostatniego człowieka na Ziemi.