Panie, dziękuję Ci, że żyję! – DRUGI fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Niedaleko wejścia, prawie niezauważalni w oparach tytoniu, nasi liczni sąsiedzi palili gorączkowo żywo dyskutując o rozczarowujących pogłoskach: że Rosjanie zastrzelili kilka rodzin podróżujących samochodami z białymi flagami; że ktoś ze znajomych został już zabity lub okaleczony; że domy niektórych mieszkańców Buczy spłonęły… –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ.

 

25 lutego, piątek

Godz. 6.00. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Obudziliśmy się o szóstej. Noc wydawała się niespokojna. Nawet grube betonowe ściany nie uchroniły nas przed odgłosami wybuchów, które rozlegały się w górze. Było jasne, że wróg nie przestanie próbować przejąć lotniska Gostomel.

Żona wyglądała na zmęczoną. Pojawiły się objawy astmy oskrzelowej, która nie opuściła jej przez wiele lat. Ale dzięki Bogu nie potrzebowała inhalatora. Serce Tamary też wymagało leczenia… Jednak mimo tego widać było, że starała się pocieszyć i uspokoić wnuka. Dało się zauważyć, że Roman nie spał całą noc…

Opuściliśmy nasze podziemne, zimne, duszne oraz wilgotne pomieszczenie i wyszliśmy na świeże powietrze. Niedaleko wejścia, zebrała się już spora grupa naszych „mieszkańców podziemia”, którzy z ożywieniem o czymś dyskutowali. Okazało się, że Służba Wywiadu Państwowego ostrzegała przed dziwnymi oznaczeniami na drogach i budynkach, które prawdopodobnie były punktami orientacyjnymi dla rosyjskich rakiet.

– Tutaj. Przeczytaj sam – Jura z szóstego piętra wsunął mi w ręce swój telefon komórkowy. – Na głos… Żeby wszyscy wiedzieli…

– Znaki wykonane farbą w różnych kolorach – oznajmiłem głośno intonacją spikera przypominając sobie doświadczenie pracy w Ukraińskim Radiu – mogą być wskazówkami dla oddziałów wroga. Jeśli zauważysz takie oznaczenia, prosimy o ich zniszczenie lub zgłoszenie nam tego typu „znalezisk”.

I wtedy kobieta, która właśnie do nas dołączyła, krzyknęła:

– Widziałam coś takiego…

Ludzie byli podekscytowani:

– Gdzie?..

– Gdzieś tutaj – młoda kobieta wykonała ruch dłonią.

– Trzeba szukać! – stwierdził nasz sąsiad z pierwszego piętra, Mykoła, którego z jakiegoś powodu wszyscy zaczęli nazywać wujkiem Kolą.

– A jeśli znajdziemy?… – zabrzmiało logiczne pytanie. – Jak zniszczyć ten znak?

– Cholera! – zawołał energicznie Piotr, który był nie tylko utalentowanym taksówkarzem, ale także, moim zdaniem, dość utalentowanym poetą specjalizującym się w satyrze politycznej.

– Człowieku, jak to powiedzieć? – inteligentna Swietłana była oburzona. – To nie jest żart… Jak tak naprawdę zniszczyć te diabelskie znaki?

– Cholera – powtarzał uparcie Piotr. – Dosłownie. Proszę, spójrz – entuzjasta samochodów wyjął swojego iPhone’a.

– Czy ty widzisz? Jakiś wujek już to zrobił… Można to zrobić łatwiej: przykryć ziemią lub pomalować… Ale moim zdaniem to akt wypróżnienia jest najskuteczniejszy. Zniszczysz znak i symbolicznie nasrasz na Rosję…

Ludzie zaczęli klaskać w dłonie z aprobatą i chętnie wyruszali na poszukiwanie znaków wroga. Dołączyłem do nich. Wyszedłem na bulwar Bohdana Chmielnickiego, który o tej porze był zwykle zatłoczony i olśnił mnie jakiś postapokaliptyczny krajobraz. Ani jednej osoby! Nawet koty, które stały się już częścią ekosystemu miasta, gdzieś odeszły. A gołębie żyjące pod oknami naszego wieżowca, odleciały w nieznanym kierunku. Na ulicy panowała złowieszcza cisza, którą czasami przerywały stłumione eksplozje w Gostomelu i Irpieniu…

Nie znaleźliśmy „znaku bestii”, więc udałem się do mieszkania, gdzie żona, w towarzystwie Romana, pospiesznie przygotowywała śniadanie.

– Zadzwoń do Niny – powiedziała Tamara – bo widzisz, próbuję coś ugotować. Wystarczy na śniadanie, obiad i kolację… Bo kto wie, jak to będzie…

– Ninuś, jak się masz? – zapytałem córkę, gdy odebrała telefon.

– A nic… Siedzimy w schronie przeciwbombowym…

– No, jak się masz? Bezpiecznie?..

– Jakby wszystko w porządku…

Po chwili dodała pospiesznie: – Kocham ciebie i mamę… Nie martw się… Oddzwonię, bo mama chrzestna dzwoni…

Tak! Matka chrzestna, to świętość… Więc rozumiem i nie obrażam się…

Godz. 7.15. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zostawiając Tamarę samą z patelniami, włączyłem komputer i zagłębiłem się w internetowe wiadomości. Jak można się było spodziewać, nie napawały optymizmem. W nocy Rosja przeprowadziła atak rakietowy na Kijów i Charków. Ciężkie walki trwają w Chersoniu, Sumach, Konotopie, Ochtyrtce… Wróg zbliża się pod Czernihowem, a w Obołeniu w Kijowie nasze siły zniszczyły rosyjskich dywersantów, którzy przedostali się do stolicy…

Coś takiego, moim zdaniem, mogłoby mieć miejsce tylko w hollywoodzkich hitach kinowych. Na przykład w „Upadku Londynu”. Ale w Kijowie?! Niewiarygodne… Niezrozumiałe…

Kiedy czytałem te wiadomości, szczerze nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Wydawało mi się, że znalazłem się w równoległym świecie, w innym wymiarze, gdzie zostałem wciągnięty przez jakąś fantastyczną „czarną dziurę”. W podświadomości pojawiła się kojąca myśl: „To tylko sen”… Straszny, piekielny… Ale mimo wszystko to jednak są złe sztuczki Morfeusza… Nic więcej…

Kątem oka dostrzegłem na ścianie zegar, który wskazywało siódmą piętnaście i natychmiast wracając do rzeczywistości, straciłem iluzoryczną nadzieję na to iż są to tylko urojenia. Minął dokładnie dzień, odkąd świat – dla mnie i moich bliskich – zszedł z ustalonych torów i teraz pociąg życia, przecinając po drodze tory codzienności, zmierza nieprzerwanie ku nieuniknionej katastrofie… Gdzieś w bezkresną otchłań… Po prostu taki „pełny Kafka”…

Godz. 9.00. Bucza, ul. Energetyków. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nie miałem siły przebywać w czterech ścianach. Rzuciłem coś od progu do żony i znalazł się na podwórzu. Pospiesznie skierowałem się do Urzędu Miejskiego, który znajduje się zaledwie sto metrów od naszego wieżowca.

Na Energetyków, niedaleko sklepu Jaka Doma, gdzie, sprzedawano świeże pierogi, knedle i inne pyszności z mąki z różnymi nadzieniami, tłum był niewielki. W podziemiach zlokalizowana była kawiarnia. Wchodząc tam zauważyłem, że tabliczka z wizerunkiem „puszystej” kluski leżała na ziemi uderzona czymś, co wyglądało jak odłamek.

– Wow! – powiedziałem na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę kilku znajomych, którzy w skupieniu pili kawę, „wzbogacając” aromatyczny napój dymem papierosowym. – Kiedy uderzyło tak mocno?

– Rano – wyjaśnił zwięźle jeden z chłopców, podobnie jak ja, po sześćdziesiątce.

Maskował swój wiek farbowanymi włosami, które starannie zaczesał do tyłu głowy, gdzie łysina już podstępnie dawała o sobie znać, oraz eleganckimi ubraniami znanych marek.

– Ty, Sierjoża, idź i zobacz, co się dzieje w „piekle”…

Skrzyżowanie ulic Energetyków i Bohaterów Majdanu (dawna ulica Komsomolska) oraz przylegający do niego Plac Kijowski upodobali sobie różnej maści „niebieski ptaki” ze wszystkimi (czasami niebezpiecznymi dla wczasowiczów) związanymi z tym konsekwencjami. Tutaj, gdzie stoi tajemnicza rzeźba – wielka granitowa kula – do niedawna, zarówno w dzień, jak i w nocy, tłoczyli się miłośnicy „czegoś mocniejszego”. Lokalni bardowie i idole ulicznego rocka, posługując się uniwersalnymi trzema akordami, potrafili zagrać wszystko – od Wysockiego czy Levko Durka po Led Zeppelin.

Przychodzili tutaj, żeby się pokazać i popatrzeć na innych. „Inni” to dziewczyny. Różny wiek i stopień urody… A nawet trzeźwości…

Dziś buczański „Broadway” wyglądał inaczej… Wszędzie jakieś śmieci, połamane cegły, potłuczone szyby… I dwa trupy przykryte starymi kocami… Uderzyło mnie, że ludzie, którzy stali w kolejce wydawali się, obojętni, jakby to była zwykła codzienność, postrzegana jako nowe – okropne – realia życia. I ja sam nagle zwróciłem się w myślach do Boga: „Panie, dziękuję Ci, że żyję!”

A przechodnie, spuszczając wzrok, omijali zmarłych jako niewłaściwą tutaj przeszkodę i spieszyli się za swoimi pilnymi sprawami… I wszyscy, jestem pewien, niepokoili się kwestią sakramentalną: „Czy przeżyję?…” W odpowiedzi słyszeli głośne eksplozje gdzieś w okolicach Melnyky i Gostomela…

„Nie” – pomyślałem – „tu nie ma czego szukać, musisz iść do domu, bliżej piwnicy”. I jak najszybciej ruszył w stronę Bulwaru Bohdana Chmielnickiego…

Godz. 12.32. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Prawie wszyscy mieszkańcy naszego wieżowca są na podwórku. Palą nawet ci, których nigdy nie widziałem z papierosem w dłoni. Na marginesie zauważam, że zapasy tytoniu należy wykorzystywać bardziej oszczędnie. I jak dotąd wypaliłem trzy papierosy z rzędu…

Mówią o kanonadzie, która nie ustaje od kilku godzin. Mówią, że nasi ludzie byli mili dla Rosjan. Zostawili sprzęt. Oczywiście, teraz jesteśmy odcięci od Kijowa…

Nagle nad domem przeleciał helikopter, prawie dotykając dachu. Czyj jest – nasz czy wroga? To wydarzenie wyznaczyło nowy kierunek „dyskusji publicznych” – zamknięcie nieba. Ukraińscy urzędnicy wysokiej rangi mówią o tym już drugi dzień, zwracając się do swoich zachodnich partnerów. Ale oni, zgodnie z utrwalonym zwyczajem, wyrażają jedynie „głębokie zaniepokojenie”, a nawet (sic!) „bardzo, bardzo głębokie”.

Jednak kwestia przekazania na Ukrainę migów-29, które znajdują się na lotniskach krajów byłego Układu Warszawskiego, budzi wśród obecnych „powściągliwy optymizm”.

Sąsiedzi są pewni, że już niedługo bojownicy, przynajmniej z Polski, zestrzelą rosyjską obrzydliwość.

– Swoją drogą – krzyczy sąsiad, którego imienia nie znam, jak uczeń, podnosząc prawą rękę do góry – czy słyszałeś o „Duchu Kijowa”?

– O jakim duchu? – Jura uniósł brwi. – Jakiś mistyk?

– Więc nic nie wiesz – mężczyzna prawie podskoczył ze zniecierpliwienia. – Ale wszystkie portale społecznościowe płaczą nad nim! Teraz pokażę…

I grzebiąc w swoim iPhonie, triumfalnie go podniósł:

– Patrz, patrz! Tu jest napisane, że nasz as zestrzelił na niebie nad Kijowem sześć rosyjskich samolotów w ciągu pierwszych trzydziestu godzin wojny… Tutaj… czytam… Dwa Su-25, dwa Su-35, jeden Su -27 i kolejny MiG-29 !…

– To niemożliwe – stwierdza kolejna mieszkanka naszego apartamentowca. – Powiedziano nam, że na Ukrainie prawie nie ma lotnictwa wojskowego: wszystko zostało zniszczone lub splądrowane…

– Kluczowe słowo to Ukraina – zaśmiał się Andrij, kolega z klasy naszej Niny. – Mamy taką mentalność. Narzekać, że nic nie ma, a potem, gdy nadarzy się okazja, wyjąć to zza pazuchy. Podobnie jest z samolotami… Gdzieś je ukryto, a w razie potrzeby wyjęto z ukrycia… Wcale bym się nie zdziwił, gdyby bomba atomowa też gdzieś znalazła…

– Mogło być – zamruczał Jura. – Może więcej niż jeden… Nie zdziwię się…

Wszyscy ryknęli z aprobatą…

Godz. 15.44. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Siedzimy pod ziemią… Roman wspiął się na drugie piętro i bawi się telefonem. Tamara i ja usiedliśmy w całkiem wygodnych składanych krzesłach wędkarskich, zakupionych latem ubiegłego roku specjalnie z myślą o wypadach nad lokalne wody.

Żona uśmiecha się boleśnie.

– Jak się masz?

– Tak sobie – wzdycha Tamara. – Trudno oddychać… Jak się uspokoi, to wyjdziemy… OK?

– Oczywiście – zgadzam się patrząc na jej zmęczoną twarz. – Może powinniśmy coś poczytać? Odwróćmy naszą uwagę…

Moja żona spojrzała na mnie zmęczonymi oczami pełnymi smutku:

– Nie, nie chcę…

Milcząc, wzięła mnie za rękę:

– Poważnie, co się z nami stanie?… Bardzo się boję… I nie tyle o siebie, co o nasze dzieci, wnuki… O ciebie…

– Tomaczka – próbowałem mówić przekonująco – wszystko będzie dobrze. Wiesz, mam, jak to mawiano za studenckich lat, ucho. I prawie nigdy się nie myliłem w swoich przewidywaniach. Powtarzam, wszystko będzie dobrze…

– Jesteś moim Nostradamusem – uśmiechnęła się żona, nieco zrelaksowana.

– I Kasandrą… Można powiedzieć, w jednym…

Godz. 18.27. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dudnienie nieco ucichło i wyszliśmy na powierzchnię. Robiło się ciemno. Było wilgotno i chłodno. Gdzieniegdzie na zamarzniętej ziemi leżały brudne kawałki śniegu. Niedaleko wejścia, prawie niezauważalni w oparach tytoniu, nasi liczni sąsiedzi palili gorączkowo, żywo dyskutując o rozczarowujących pogłoskach: że Rosjanie zastrzelili kilka rodzin podróżujących samochodami z białymi flagami; że ktoś ze znajomych został już zabity lub okaleczony, po prostu w swoim domu; że domy niektórych mieszkańców Buczy spłonęły. I też lamentowali, że nie ma chleba i że niedługo zabraknie im chleba…

Tamara i ja, omijając tłum, odsunęliśmy się.

– Tylko nie odchodzicie daleko  – usłyszałem za nami troskliwy głos Saszy. – Nie daj Boże coś – od razu do piwnicy.

„OK, OK” – zgodnie pokiwaliśmy głowami. – Nie martw się…

Nie zdążyliśmy pokonać dziesięciu metrów, gdy z bramy stanowiącej przejście z podwórza na bulwar wyszedł nieznajomy. Wysoki, wysportowany mężczyzna, ubrany w coś w rodzaju kombinezonu o bliżej nieokreślonym kolorze. Zwróciłem też uwagę na jego buty. Były w stylu wojskowym, całkowicie pokryte błotem. Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi, ale w myślach zastanawiałem się: ziemia dookoła była zamarznięta, a buty miał w błocie.

– Proszę, czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jest najbliższy prywatny sklep spożywczy? – zwróciła się do nas nieznana osoba. – Naprawdę chcę jeść…

Kiedy później omawialiśmy z Tamarą to spotkanie, okazało się, że oboje byliśmy zaskoczeni określeniem „sklep prywatny”. U nas nikt tak nie mówi, nawet rosyjskojęzyczni…

Ale wtedy nie zwróciliśmy na to uwagi.

– Za rogiem jest „LotoOK” – wskazałem ręką. Jeśli oczywiście jest otwarty…

– Dziękuję – powiedział mężczyzna, uśmiechając się do swoich myśli, i skierował się… w przeciwnym kierunku.

Wzruszyliśmy ramionami.

– Kto to był? – usłyszeliśmy za swoimi plecami zmartwiony głos zawsze powściągliwego wnuka. – Trzeba było sprawdzić jego dokumenty.

– Dlaczego?… – Nie zrozumiałem.

– A bo to mógł być Rosjanin, sabotażysta. Posłuchajcie, co właśnie przeczytałem na Facebooku. Nasz burmistrz Fiodoruk donosi, że… Już, teraz… Gdzie to jest… Tak… „W kwaterach mieszkalnych przy wjeździe do miasta od rana przebywały wojska rosyjskie”. I oto jest: „A ich żołnierze zaczynają chodzić po okolicy, przebierać się…”. Ech, dziadku, dziadku, a ty nadal piszesz książki o szpiegach…

Roman odsunął się od nas, machając pogardliwie ręką. I zdałem sobie sprawę, jak daleko jest teoria od praktyki…

Godz. 21.20. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Siedzimy w piwnicy. Próbowaliśmy dodzwonić się do Niny. Nie ma połączenia. Jesteśmy zaniepokojeni. Poczucie beznadziejności… i trochę upokorzenia…