– Są na sali wójtowie, niech wstaną i poświadczą – zaordynował prowadzący spotkanie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim w Kołobrzegu. Chodziło o to, że samorządy dostają jednak pieniądze od rządu. I dwie sieroty, po chwili wahania wstały. Kamera pokazywała ich od tyłu, więc nie widzieliśmy zażenowania, które na pewno było. Prezes szybko zmienił temat, chyba też mu było głupio. Meetingi powiedzmy przed wyborcze to zawsze sztampa organizacyjna. Ale okazuje się, można je zmieniać. Oczywiście zależy to przede wszystkim od głównego bohatera tych spotkań.
Na spotkaniu we Wrocławiu prezes PiS pokazał jakby nową twarz. Mówił o dwóch kaczorach (jeden to Donald), o sobie jako zawodniku NBA. Dystans i żart. Ktoś dobrze doradził Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nawet najtrudniejsze sprawy można omawiać bez zbędnego naburmuszenia. A tak zwykle politycy robią. Anegdota i luz lepiej trafiają. Cały występ polityka robi się ciekawszy i lepiej skupia uwagę.
Sytuacja powtórzyła się w sobotę 1 października. W Koszalinie i właśnie w Kołobrzegu. Było o wszystkim co najważniejsze – w kraju i za granicą. A dużo tego się dzieje. Rozmowy te transmitowane na cały kraj są ważne. Jeśli prowadzone są płynnie wcale nie potrzeba „pytacza”. Takowy na ogół zabiera czas i.… mizdrzy się do notabla.
Tym razem jednak wykonał taką robotę prowadzący spotkanie. Na inicjowane przez niego okrzyki sali: „Jarosław, Jarosław, prezes poprosił, aby już nie skandować: „Wiem jak mam na imię”. I lizusowskie działania ustały. Wymyślono także, że na koniec będą pytania z sali. I słusznie. A dlaczego te pytania nie są zadawane bezpośrednio przez uczestników spotkania. Zaprosiłbym taką osobę do stolika, podał rączkę i wysłuchał. A tu nie. Prowadzący ma pytania na karteczkach i odczytuje. Po cholerę taka forma cenzurowania. Inteligentny żadnej pracy i pytań się nie boi. Bo i czego ma się bać? Jeśli czegoś nie wie, to zwyczajnie mówi, że zapyta branżowego ministra i odpowie. I tak się zdarzyło.
Spotkania są potrzebne. Nie tylko dla tej grupki wybranych. Ale wiedza na bieżąco co władza myśli, co planuje i jak się tłumaczy z niedoróbek to ważne. To co jest, co się dzieje sami wiemy. Oczywiście trochę ważnych wskaźników i liczb istotnych w sprawach gospodarczych też się należy.
Występowanie w telewizji to bardziej zdobycie się na maksymalną szczerość i prostotę (nie mylić z prostactwem) w zachowaniu. Reżyserzy i różne usłużne przydupasy, choćby nie wiem, jak się starali, sprawy nie załatwią. Kaczyński też użył zwrotu: „Jaki jest koń, każdy widzi”. Oczywiście miał nam myśli swojego głównego adwersarza. Ale nie jeździł po nim jak po łysej kobyle. Powiedział co myśli, ale spokojnie.
I tak jest lepiej. Lepiej i skuteczniej. Krzykacz krzyczy, bo się boi. To strach podsuwa pomysły o brutalnym atakowaniu. To brak argumentów i zaprzaństwo powodują odwracanie kota ogonem i zaprzeczanie tego co się przed chwilą publicznie rzekło. To takie struganie głupa. Pinokio się przypomina. Nos wydłuża. Panie Boże chroń mnie przed głupimi przyjaciółmi. Z wrogami sobie poradzę. Usłużny partyjny wspólnik może i chce dobrze, ale psuje. Wiarygodność, nastrój. Może przesadzam, że ten obywatel prowadzący imprezę w Kołobrzegu aż tak bardzo zawinił. To dla przestrogi wobec innych: podlizywanie się w telewizji to bardzo zła metoda. Szkodzi!