Pociąg życia – MARIA GIEDZ opisuje ukraińską wyprawę fotoreportera Roberta Kwiatka

Kierunek Polska, kobiety, dzieci, psy, koty... aby dalej od wojny. Fot. Robert Kwiatek

 Wojna na Ukrainie trwa już ponad miesiąc. Do Polski przyjechało niemal trzy miliony ukraińskich uchodźców i zapewne będzie ich jeszcze więcej. Na granicę polsko-ukraińską docierają w różny sposób, najwięcej z nich przybywa pociągani. Rzadko razem z uchodźcami, np. tymi z Kijowa albo i z dalszych miejsc wędruje pociągiem polski dziennikarz, bo ci najchętniej poruszają się samochodami. A jednak, jeden z lepszych polskich fotoreporterów, mieszkający w Trójmieście, Robert Kwiatek, członek Zarządu Oddziału Gdańskiego SDP, właśnie w taki sposób przemieszczał się po Ukrainie i to bez mała przez dwa tygodnie.

Z Gdańska Robert Kwiatek wyruszył niemal natychmiast po rozpoczęciu inwazji wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy. Nie dostał ukraińskiej akredytacji, to znaczy dostał, ale już po powrocie do Polski. Fotografował więc tylko to, na co mu pozwolono. Jak sam mówi, widział znacznie więcej niż mógł uwiecznić na zdjęciach. Nie ma na nich scen walki, czy bestialskiego zachowania rosyjskich bandytów, ani nie ma nawet ukraińskich żołnierzy, tak ofiarnie walczących o swój kraj. Za to widział zwykłych ludzi, z którymi rozmawiał, którym pomagał, z którymi wspólnie wędrował pociągiem, nazwanym przez niego „pociągiem życia”.

Dworzec w Kijowie

– Jedną ręką robię zdjęcia, a drugą pomagam wchodzić małym dzieciom – komentuje Kwiatek pokazując fotografię, na której widać wdzierający się tłum do pociągu przypominającego naszą trójmiejską SKM-kę sprzed kilkunastu lat, łączącą Wejherowo z Gdańskiem. – Pociąg upchany, dzieci i starsze osoby siedzą, tacy jak ja jedziemy na stojąco, przez 12 godzin z Kijowa do Lwowa. Jest już pozornie bezpiecznie. Wiele osób nie wiedziało, dokąd dojedzie, wybrało kierunek – najpierw Lwów, a dalej Polska.

To był jeden z wielu pociągów, który wystartował z Kijowa. Robert twierdzi, że nazywanie pociągiem tego zestawu wagonów, to zbyt duże słowo, bo to znacznie gorsze od podmiejskiej „elektryczki”.

– Dzieci, kobiety, starsze osoby, czasem ktoś młodszy, może student – kontynuuje Kwiatek. – Nikomu to nie przeszkadza, że na sześciu miejscach siedzi 8-10 osób, siedzą też na podłodze i dużo jedzie na stojąco. Dodatkowo są psy, koty, różne bagaże. Niektórzy toczą rozmowy, z których wyławiam pojedyncze słowa, a zwłaszcza nazwy: Polska, Warszawa, Kraków, Siedlce, Wrocław, Gdańsk. Jedziemy wolno. Jest jedzenie, picie, gwar, są telefony. Czasem ktoś przebijał się do ubikacji, której nie było, ale nie dawał wiary i szedł. Ci ludzie, chociaż zmęczeni byli już szczęśliwi, bo mieli za sobą strach i niepewność. Trud da się wytrzymać. Pytali mnie jak w Polsce. Niektórzy nie wiedzieli, gdzie mają pójść, do kogo się zgłosić, gdy dojadą. Nie wiedzieli, czy wystarczy im pieniędzy, kiedy do Polski dojadą, bo ukraińska komunikacja teraz nic nie kosztuje. W ramach wojny jeździ się za darmo.

Robert próbował „na gorąco” i fotografować i notować, zrobić choć krótkie zapiski. Chociaż na stojąco trudno było pisać.

– W pociągu panował zaduch, część osób przysypiała – dodaje fotoreporter. – „Pociąg życia” stukał kołami, to miły dźwięk, bo wcześniej kojarzyłem go z odgłosami walki, wtedy nie usypiał. Liczyłem, że wreszcie uda mi się zasnąć, to nic, że na stojąco, że byłem bez jedzenia i picia, ale bezpiecznie. Widziałem tylko drobny wycinek z życia tego pociągu, ale każdy wagon wyglądał podobnie. Przez skrzypiący głośnik usłyszałem stacją Berdyczów, to znajoma z historia nazwa…

Kiedy Kwiatek jechał z Przemyśla do Lwowa i dalej do Kijowa pociągi były puste, a te w przeciwnym kierunku pełne ludzi i nadziei na przeżycie.

Dworzec we Lwowie

Exodus, wszyscy chcą uciec. Jakieś dziecko płacze, bo się zgubiło. Mimo wycia syren informujących o alarmie przeciw bombowym nikt nie opuszczał peronu. Wszyscy ustawieni w kolejce czekali na pociąg, chociaż wiedzieli, że jeden skład wszystkich nie pomieści. Bali się, że chowając się przed ewentualnymi bombami mogą stracić szansę na wydostanie się z kraju, w którym głównym celem rosyjskich bandytów są cywile: kobiety, dzieci, starcy… Jechali nie tylko wolno, ale i w zaciemnieniu. Ludzie powyłączali telefony. Bali się, że pociąg mogą zaatakować dywersanci.

Z opowieści Roberta wynika, że wiele osób nie wiedziało co ze sobą zrobić. Jechało byle do przodu, byle uciec.

– Pewna kobieta z trójką dzieci nie miała nikogo w Polsce – mówi Robert. – Zastanawiałem się, czy nie zabrać jej ze sobą do Gdańska? Ale gdzieś żeśmy się zgubili, a przy takim morzu ludzi i takim morzu zła trudno wszystkiego pilnować. Jedno wiem, że w pociągu działało takie „pospolite ruszenie”. Każdy przekazywał sobie nawzajem kontakty. Przydałyby się kontakty dla tych ludzi w Polsce – to apel do naszej ambasady. Ulotki powinny znaleźć się już we Lwowie.

Robert pokazuje kolejne  i kolejne zdjęcia. Tym razem Lwów, ale nie miasto, tylko dworzec i powstałe wokół niego prowizoryczne miasteczko dla tych uratowanych, zmęczonych, lecz żywych. Czekają na nich wolontariusze, również z Polski. Jest Polski Czerwony Krzyż i najróżniejsze organizacje. Są też ciepłe napoje, posiłki i transport w różne strony: pociągi, autobusy, busy, samochody osobowe.

– Stały nawet beczki z palącym się drewnem, dające odrobinę ciepła – dorzuca Robert. – Ktoś grał na harmonii, z głośnika dobiegał śpiew. Miałem łzy w oczach. Do pierwszego pociągu nie miałem szans się dostać, bo przepuszczałem dzieci i kobiety, a płynęła rzeka ludzi. Dziękuję Polsko za wspaniałą postawę! Ja wróciłem bezpiecznie, nie każdemu jest to dane, a wszystko z winy jednego kretyna Putina, bandyty i zbrodniarza…

Wiele zdjęć Roberta Kwiatka można obejrzeć na Facebooku, jego prywatnym koncie, ale otwartym.

Próba wejścia do Pociągu Życia. Wszyscy się nie zmieszczą. Fot. Robert Kwiatek
Rzeka ludzi w pociągu z Kijowa do Lwowa. Fot. Robert Kwiatek
Lwów, Miasto pomocy. Koczujący ludzie. Fot. Robert Kwiatek
Lwów. Dworzec Kolejowy. Ludzie czekają na pociąg do Przemyśla. Fot. Robert Kwiatek