Polska siajowa – WALTER ALTERMANN o budowaniu i nie tylko

Fot. Pixabay

To nie architekci, urbaniści a nawet deweloperzy są winni nowemu, paskudnemu światu jaki powstaje w Polskich miastach. Przecież ktoś szalbierzom budowlanym zezwala na szarogęsienie się, ktoś im pozwala budować paskudztwa, gdzie sobie tylko zażyczą. Ktoś im pozwala na betonowanie każdego skrawka wolnej miejskiej przestrzeni.

Na początek – wyjaśnijmy tytuł tego felietonu. Mamy dwa słowa – Polska i siajowy. Polska – chciałoby się powiedzieć, za klasykiem – jaka jest każdy widzi. Ale tak nie jest, bo ja ją widzę jako twór coraz bardziej siajowy – gdy chodzi o współczesną architekturę i  urbanistykę. A co oznacza „siajowy, siajowa”? Wyjaśnimy poniżej

W XIX wieku fabryki wytwarzające materiały bawełniane i wełniane powstawały w Łodzi prawie z miesiąca na miesiąc. Aż rynek się nasycił łódzkimi tekstyliami i zaczęły się kłopoty. Doszło też do tego, że ceny surowej bawełny zaczęły rosnąć i tym samym ceny łódzkich tkanin poszły mocno w górę, na tyle wysoko, że robotniczej biedoty i biednych chłopów nie było stać na te materiały. A chodzić w czymś jednak trzeba było.

Tandetny geniusz Szai Rosenblatta

I tym momencie pojawia się łebski kapitalista, niejaki Szaia Rosenblatt. W 1858 założył niewielką manufakturę tkacką, w 1873 uruchomił przędzalnię mechaniczną, a w 1885 tkalnię mechaniczną. W 1892 roku przedsiębiorstwo zostało przekształcone w Spółkę Akcyjną Wyrobów Bawełnianych Szai Rosenblatta i dysponowało dużym terenem przemysłowym o powierzchni 7,6 hektara.

Tkaniny produkowane przez tę spółkę były tanie, bo były niebywale marnej jakości, co stało się źródłem łódzkiego gwarowego określenia: „siajowy” tzn. niskiej jakości, tandetny, kiepski. Jeszcze w latach 60-tych starzy łodzianie na marny produkt mówili właśnie tak – siajowy.

Materiały Rosenblatta dosłownie rozchodziły się w rękach, nie wytrzymywały długo – spódnice rozpadały się po kilku praniach, koszule przecierały się po dwóch tygodniach. Dlaczego Rosenblatt sprzedawał tanio swoje tekstylia? Bo produkował je bardzo tanio. Tkał swoje towary z surowca odpadowego, z tego co zamiatali i wyrzucali na śmieci inni fabrykanci. W końcu dorobił się własnego nazwiska, a właściwie imienia, i zapisał się w historii. Ale chwały mu taka ludzka pamięć raczej nie przyniosła.

Dziedzictwo Szaji Rosenblatta

Współcześni polscy architekci i urbaniści są spadkobiercami wielkiej idei Szaji. I żwawo kroczą szlakiem wydeptanym przez niego. Masowo produkują siajowe krajobrazy, w których dominują prostopadłosiany z lanego betonu. Produkują, czyli projektują i budują obiekty tanie i tandetne, czyli siajowe. A kiedy już takich tworów – potworków uzbiera się w jakimś mieście spora grupa, mamy siajową urbanistykę.

Nie podoba mi się to co widzę, chodząc i jeżdżąc po Polsce. W całym kraju powstaje coraz więcej i więcej paskudnych budynków. Zupełnie takich, jakby architekta przy tym nie było. Podejrzewam, że jakiś inżynier – oczywiście z uprawnieniami – kopiuje istniejące już budowle, troszkę zmienia rysunki i kieruje te niby-projekty do wykonania. A kopiuje te najtańsze w budowie. Bo wtedy zysk dewelopera jest większy. Zupełnie jak z interesami Rosenblatta.

Mieszkanie to nie tylko dach nad głową

Człowiek powinien mieszkać w miarę wygodnie. I powinien mieć poczucie bezpieczeństwa – że będzie mieszkał długo i w spokoju. Dla deweloperów mieszkanie to interes, czyli zysk. Dla nas to warunki do wychowywania dzieci, do pracy i spokoju na starość.

Deweloperzy chcą maksymalizować zysk, czyli zarabiać jak najwięcej i jak najszybciej. Bo pieniądz spać nie może. My zaś, chcemy mieszkać tanio. Naprawdę, to są dwa różne interesy.

Deweloperzy chcą swoje mieszkania sprzedawać. My zaś, możemy mieszkać w mieszkaniach wynajmowanych. Jeżeli tylko będziemy mieli gwarancję, że czynsz nie pochłonie 70 procent naszych dochodów.

Dlatego najważniejszym wyzwaniem cywilizacyjnym – w Polsce obecnie – jest budowa mieszkań pod wynajem. Szczególnie dla młodych małżeństw. Dlatego z niepokojem patrzę, że obie największe partie chcą obciążyć państwo wysokimi dopłatami do kredytów mieszkaniowych. Czyli chcą budować mieszkania własnościowe. A wielu, naprawdę wielu ludzi nie będzie na nie stać. No i skarzemy młode małżeństwa na tułaczkę, na płacenie gigantycznych sum za wynajem.

W Polsce potrzebne jest budowanie mieszkań pod wynajem. I powinny robić to gminy. Oczywiście przy pomocy państwa. Chyba, że zarówno PiS, jak i PO chcą wzmocnić finansowo „sektor  budowlany” – mówiąc po staremu, lub deweloperów – mówiąc językiem dzisiejszym. Bo nikt nie zagwarantuje, że skoro państwo będzie dopłacało do mieszkań, to deweloperzy natychmiast nie podniosą ich ceny. To logiczne i nikt im tego nie zabroni. A żadna władza nie wprowadzi cen regulowanych na mieszkania, bo mamy kapitalizm, czyli ostoję wolności.

Miasta dawne

Wróćmy jednak do architektów i urbanistów, czyli ich braku. W dawnych wiekach zabudowa miast charakteryzowała się ogromną ciasnotą. Dlaczego? Bo im mniejsze obszarowo było miasto, tym mury je okalające mogły być – na długość – krótsze. I tym łatwiej było je bronić. Oczywiście i dzisiaj są miasta o niebywałej ciasnocie i bardzo wysokich budynkach. Taki jest na przykład Szanghaj.  Ale tam naprawdę nie ma już gdzie budować.

Dlaczego jednak trwa w Polsce wstawianie nowych, jak najwyższych budynków w centrach miast? Wszystkie skwery, małe parki są obecnie zabudowywane. Czyżby nasi architekci naprawdę wzorowali się na Sznghaju? Nie, po prostu i w tej sprawie również kłania się Szaja Rosenblatt. Rzecz w tym, że rynek mieszkaniowy należy dziś do deweloperów, a marzenia o rynku nabywcy należy włożyć między bajki, bo państwo nasze robi wszystko, by bankom i deweloperom żyło się jeszcze lepiej. Kosztem potencjalnych nabywców mieszkań. A ponieważ w koszt postawienia budynku należy włączyć także media – wodę, ścieki, ogrzewanie, gaz i prąd – to taniej jest budować tam, gdzie one już są pod ręką.

Człowiek miejski musi mieć nie tylko mieszkanie, musi także móc wyprowadzić psa, pójść samemu na krótki spacer w pobliżu swego mieszkania, popatrzeć przy okazji na drzewa i krzewy. Przestrzeń także kształtuje naszą świadomość i psychikę. I dlatego powinniśmy mieszkać w okolicy ładnej. Ale te – jakże podstawowe i niewyszukane – możliwości zabierają mu właśnie deweloperzy.

Bezczelność

Polskie prawo budowlane stanowi, że mieszkanie nie może mieć mniej niż 25 metrów kwadratowych. A jeden z największych polskich deweloperów buduje w Warszawie domy z klitkami mającymi po 10 metrów kwadratowych. I kiedy władze Warszawy odmówiły przyjęcia budynku, to ówże pan chce te swoje cele więzienne zarejestrować jako pomieszczenia hotelowe.

To jest szaizm do kwadratu, bo wiadomo, że hotelami one nigdy nie będą. Choć… Szaia Rosenblatt działał w granicach prawa, niczego nie obchodził, nie mataczył, nie mówił, że jego tkaniny są papierem lub tekturą… Poważniejszy był jednak, choć i tak oszust.

W dzikiej puszczy, nad Notecią powstał upiorny zamek. Śledztwo dowiodło, że było fałszowanie dokumentów, łapówki i spisek przeciw prawu. A jednak teraz daje się słyszeć głosy, że burzenie tego paskudztwa byłoby przesadą. I idzie ku temu, że budowniczy zapłaci jakiś mandacik, ale zamek będzie miał.

Prawo budowlane jasno określa jaka musi odległość między budynkami. Im wyższy budynek, tym w większej od niego odległości mogą powstać następne. To jest zresztą matematycznie wyliczone. Bo chodzi o to, żeby do budynków docierało światło dnia codziennego. I co z takim rygorystycznym prawem? Ano nic. Władze miast nagminnie zgadzają się na omijanie prawa. Bo jedyne prawo, jakie ich interesuje, to prawo wyborcze – w sensie i znaczeniu –  czy dalej będą rządzić.

O guście władców polskich miast

Bądźmy jednak sprawiedliwi – to nie architekci, urbaniści a nawet deweloperzy są winni nowemu, paskudnemu światu jaki powstaje w Polskich miastach. Przecież ktoś szalbierzom budowlanym zezwala na szarogęsienie się, ktoś im pozwala budować paskudztwa, gdzie sobie tylko zażyczą. Ktoś im pozwala na betonowanie każdego skrawka wolnej miejskiej przestrzeni.

A są to władze miast, czyli prezydenci i rady gmin. Ja wiem, że jakiekolwiek budowanie – choćby bez sensu – upaja władze miast już od czasów antycznych Greków i Rzymian. Bo władza, która buduje daje pokaz swej mocy.

Jednak Grecy i Rzymianie nie budowali takich paskudztw, na jakie zgadzają się obecne władze. Po latach naprawdę nie będzie na czym oka zawiesić. Będziemy się wstydzić – pośmiertnie – przed praprawnukami.

Kim są ludzie, którzy zasiadają w radach gmin? Skąd biorą się prezydenci miast? Widzieli kiedyś jakieś zagraniczne, porządnie zaprojektowane osiedla i miasta? Bywają w jakichś muzeach – poza oficjalnymi okazjami? Mają w domu jakieś albumy z dawnym i współczesnym malarstwem, architekturą? Chyba niczego nie widzieli i nie mają nawet cienia dobrego gustu. Bo w większości są to absolwenci zarządzania.

Oczywiście są naczelni architekci miast, są planiści, którzy mogą mieć głos decydujący, mogą też zgłaszać swoje veto… tak, ale oni są mianowani przez prezydentów i burmistrzów. Podskoczą? Oj, nie bardzo podskakują.

Silne państwo

Silne państwo to takie, które nie daje się kiwać oszustom, także budowlanym. Prawo w silnym państwie jednakowo traktuje dużych i małych złodziei. Silne państwo musi brać pod uwagę także interesy najsłabszych obywateli. Silne państwo, które okazuje swą moc jedynie słabym jest jedynie państwem okrutnym i bezmyślnym.

Marzę o takim silnym państwie, które powie szalbierzom budowlanym – nie, basta, stop!