Pożyteczne narzędzie czy złodziej czasu – JAROMIR KWIATKOWSKI o mediach społecznościowych

Jedni nie wyobrażają sobie bez nich życia. Na dźwięk każdego „piknięcia” z powiadomieniem w smartfonie muszą zerknąć, nawet gdy są na ważnym spotkaniu czy rozmawiają z najbliższymi – bo może to coś ważnego. Są jakby wiecznie „online”. Inni wchodzą na Facebooka, Twittera czy Instagrama tylko od czasu do czasu – dobrze wiedząc, czego tam szukają. Jeszcze inni nawet nie założyli konta, chcąc – jak tłumaczą – chronić swoją prywatność. Jakie są blaski i cienie korzystania z mediów społecznościowych?

 

Ponieważ młodzież często sprawia wrażenie, jakby już urodziła się zrośnięta ze smartfonem, zapytałem o to osoby nieco starsze – w wieku 40 i 50 + – siłą rzeczy bardziej krytyczne. Moi rozmówcy mają bardzo różny stosunek do mediów społecznościowych: są wśród nich tacy, którzy korzystają z nich codziennie, ale i tacy, którzy nie mają konta na żadnym z nich.

 

Przydatne w kontaktach na odległość

 

Moi rozmówcy wskazywali na wiele korzyści z obecności w mediach społecznościowych. Byli zgodni co do tego, że zwłaszcza Facebook umożliwia kontakt z rodziną czy znajomymi, z którymi jest on na co dzień w formie bezpośredniej utrudniony lub wręcz niemożliwy, choćby ze względu na odległość.

 

– Konto na Facebooku założyłam głównie po to, by kontaktować się z najbliższymi – opowiada Lucyna Olbrot z Rzeszowa, do niedawna przedsiębiorca w branży hafciarskiej, w tym roku przechodzi na emeryturę. Tą drogą przesyłają sobie nawzajem zdjęcia lub ciekawe filmiki, czy konsultują się w takich kwestiach jak choćby prezent imieninowy.

 

Przyznaje, że na facebookowe konto wchodzi rzadko. – Nie mam potrzeby łączenia się zdalnie z osobami spoza najbliższej rodziny i grona przyjaciół – tłumaczy. Wystarczy jej, gdy średnio raz w miesiącu (a nawet rzadziej) przejrzy Facebooka, by zobaczyć, co słychać u dalszych znajomych. – Miło jest zobaczyć kogoś, kogo znało się w młodości, a kto dziś mieszka daleko, a nawet poza Polską. Ale to są płytkie kontakty i wcale nie dążę do ich pogłębiania.

 

Adam Kawałek, pedagog z Rzeszowa, podkreśla, że np. Messenger to komunikator bardzo przydatny w kontakcie z odległą, nie tylko w sensie odległości, rodziną, np. dalszymi kuzynami. Jest to, jak podkreśla, właściwie jedyne miejsce, w którym może się z nimi spotkać i wymienić informacje.

 

Również Krystyna Łobos, rzecznik Orszaku Trzech Króli w Rzeszowie, wykorzystuje Facebooka  m.in. do sprawdzenia, co dzieje się u rozsianych po świecie znajomych, mieszkających m.in. w Singapurze czy Australii.

 

Wiele relacji, ale płytkich

 

I tu pojawia się problem. Obecność w mediach społecznościowych generuje dużą liczbę, ale bardzo płytkich kontaktów. Moi rozmówcy są zgodni, że te kontakty mają największy sens wtedy, gdy są przedłużeniem kontaktów w realu.

 

– Nie da się zbudować silnej więzi wyłącznie przez media społecznościowe – przekonuje Lucyna Olbrot.

 

Adam Kawałek, generalnie zgadzając się z tym stwierdzeniem, dodaje: – Tym niemniej z niektórymi osobami dobrze jest mieć relację, choćby płytką, na Facebooku, np. z ludźmi o podobnych poglądach bądź byłymi uczniami, którzy sobie o tobie przypominają.

 

Mój rozmówca potwierdza słuszność poczynionej przeze mnie obserwacji, że w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z dwoma falami zaproszeń do grona znajomych. Pierwsza miała miejsce podczas strajku nauczycieli w 2019 roku, a druga, większa – przy okazji protestów po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października ub.r. Sam otrzymałem wtedy mnóstwo zaproszeń (w tym drugim przypadku kilkaset) od ludzi, których nie znałem, rozsianych po całej Polsce. Jedynym elementem wspólnym była nakładka pro-life na zdjęcie profilowe. Adam Kawałek zaobserwował takie samo zjawisko w odniesieniu do siebie. A zatem przyczyną zaproszenia nie była realna znajomość, lecz wspólnota poglądów.

 

Krystyna Łobos nie ma złudzeń: tego typu znajomości nigdy nie ulegną pogłębieniu, trudno nawet oczekiwać, że taki „znajomy” coś ci zalajkuje czy skomentuje. – Dla nich to raczej „licznik” ludzi, którzy myślą podobnie. Świadomość, że tych, którzy mają podobne poglądy na daną sprawę, jest wielu, powoduje, że ci ludzie mogą odetchnąć z ulgą, iż nie walczą sami – uważa moja rozmówczyni.

 

Wskazuje też na jeszcze jedno niebezpieczeństwo dużej liczby spłyconych kontaktów. – Bywa – twierdzi Krystyna Łobos – że kontakty z osobami, z którymi bez problemu można by się spotkać bezpośrednio, zaczynamy zastępować kilkoma słowami przez Messengera, na zasadzie: „cześć, co u ciebie słychać”. Ktoś obserwuje nas na Facebooku i widzi, co się u nas dzieje. To zastępuje mu potrzebę kontaktu bezpośredniego. Rzeczywistość wirtualna jest rodzajem zasadzki, bo ludzie odwykają od bezpośrednich kontaktów, które niosą o wiele więcej dobra niż kontakty internetowe.

 

– Trzeba mieć świadomość, jak to działa – uważa dr Paweł Kuca, były dziennikarz, a obecnie politolog na Uniwersytecie Rzeszowskim. – A przede wszystkim świadomość, że nawet jeżeli twój smartfon umożliwia ci bycie w każdym momencie online, to nie buduje to relacji. Albo inaczej: są to relacje bardzo płytkie. Dostajesz zaproszenia do grona znajomych od ludzi, których nie znasz. To nie są takie znajomości jak w realnym świecie. One jedynie budują zasięgi, oglądalność. Może to być pożyteczne narzędzie, ale nie zastąpi realnej rzeczywistości.

 

To prawda. Na pocieszenie można dodać, że członkowie rodziny, którzy chcą utrzymywać bliską więź, czy przyjaciele, nie zadowolą się kontaktami wyłącznie przez media społecznościowe. Bo co by to była za przyjaźń, która nie chciałaby bezpośrednich spotkań?

 

Komentuj i śledź opinie innych

 

Ale media społecznościowe służą nie tylko do kontaktów z osobami bliższymi i dalszymi. Na przykład Krystyna Łobos powadzi w sieci bloga, w którym dzieli się swoimi przemyśleniami na temat bycia żoną i mamą, wychowania itd. Dodatkowo, pełniąc społecznie funkcję rzecznika prasowego rzeszowskiego Orszaku Trzech Króli, w okolicach tego święta intensywnie pilotuje tematykę „orszakową” w mediach społecznościowych, głównie na Facebooku i Instagramie.

 

Krystyna Łobos zwraca też uwagę, że obecność w mediach społecznościowych pozwala jej być na bieżąco z ciekawymi artykułami czy filmikami z kanału YouTube, a tych wartościowych treści pojawia się – jak zauważa – sporo.

 

Paweł Kuca ma konta na Facebooku i Twitterze, ale – jak zaznacza – jest raczej biernym konsumentem mediów społecznościowych. Traktuje je głównie jako narzędzie, które pomaga mu w pracy zawodowej, bo pozwala obserwować rzeczywistość: szybko pozyskiwać informacje, a przede wszystkim opinie od ludzi, których obserwuje na Twitterze, czy poczytać ciekawą publicystykę na Facebooku. Jak zaznacza, grono „ćwierkających”, których obserwuje, nie jest wielkie, ale są to ludzie, z których opiniami się liczy.

 

Z kolei dla Adama Kawałka zasadnicza korzyść z posiadania konta na Facebooku jest taka, że – jak podkreśla – może dość łatwo artykułować swoje poglądy, a nawet w jakiś sposób wpływać na poglądy innych ze względu na to, że sporo ludzi go zna i obserwuje. – Ale mogę także pozyskiwać informacje, które niekoniecznie ukazują się w oficjalnych źródłach – dodaje. Facebook jest dla niego głównie narzędziem wymiany myśli.

 

Moi rozmówcy są raczej niechętni pokazywaniu swojego życia prywatnego w mediach społecznościowych. Paweł Kuca dlatego, że, jak było wspomniane wcześniej, traktuje te media wyłącznie jako narzędzie pomocne w pracy zawodowej. Adam Kawałek obawia się, że informacje ze sfery prywatnej mogłyby być wykorzystane przez kogoś w sposób niegodny, np. stać się przedmiotem szyderstw.

 

–  Na Facebooku jest wiele fajnych treści, ale jest też mnóstwo rzeczy denerwujących, z cyklu „zobaczcie, jaką minę zrobił mój kotek”, „takie drzewko mam w ogródku” czy „zobaczcie, co jadłem na obiad” – zauważa Lucyna Olbrot. I dodaje: –  Nie chcę komuś zaglądać aż tak bardzo do talerza. Są ludzie, którzy dokumentują dosłownie wszystko i potem się tym chwalą, ale to mnie nie interesuje. Wiem, że jak wejdę na profile niektórych osób, to mi przekażą coś ciekawego. Ale są i tacy, których pomijam, bo wiem, że będą tam rzeczy płytkie, które nikomu nie służą, a jedynie zaspokajają potrzebę pokazania się danej osoby.

 

Z tych głosów wynika, że zanim założysz konto na Facebooku, Twitterze, Instagramie itd., dobrze przemyśl, po co chcesz tam być i jak sensownie wykorzystać swoją obecność w tym miejscu.

 

Paweł Kuca zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, który często umyka w rozważaniach: sytuacje, kiedy MUSISZ być w mediach społecznościowych. – Trudno dzisiaj prowadzić biznes nie będąc na Facebooku czy w ogóle w Internecie – podkreśla politolog. – Poprzez konto na Facebooku czy kanał na YouTube można kreować politykę informacyjną firmy. To daje wielkie możliwości. Jeżeli firma osiąga duże zasięgi, to nie musi aż tak bardzo zabiegać o to, by informacje o niej ukazywały się w mediach tradycyjnych.

 

Zabiera czas kosztem relacji w realu

 

Kolejny problem z mediami społecznościowymi. Jeżeli nawet nie przewijasz bezmyślnie godzinami Facebooka, Twittera czy Instagrama, a szukasz rzeczy ciekawych, pożytecznych i pomocnych, to czy siedzisz tam na tyle krótko, by nie zaburzało to twoich relacji w realu?

 

Moi rozmówcy są zgodni, że media społecznościowe mogą stać się „złodziejem czasu” – bez względu na to, czy szukamy w nich potrzebnych treści, czy tylko bezmyślnie je przewijamy. Dlatego Lucyna Olbrot przyznaje, że choć na Facebooku jest wiele fajnych rzeczy, zagląda tam rzadko, bo gdy widzi, ile jej to zajmuje czasu, to ją to zniechęca. – Dlatego wolę nie dać się w to wciągnąć, nie marnować czasu, tym bardziej, że jestem osobą dość aktywną. Nie chcę, żeby Facebook zjadał mi zbyt wiele czasu kosztem relacji w realu i zwykłego działania – tłumaczy. I dodaje: – Godzina ze smartfonem, a godzina odwiedzin u babci to jednak duża różnica.

 

– Człowiek bardzo często zaniedbuje obowiązki domowe, relacje z dziećmi czy współmałżonkiem na rzecz siedzenia w Internecie – przyznaje Krystyna Łobos. – Można wtedy nie zauważyć czegoś niepokojącego w zachowaniu dzieci, bo człowiek ma myśli zajęte czym innym.Ważny jest też nośnik mediów społecznościowych. O wiele bardziej niebezpieczny wydaje się smartfon niż np. laptop. Żeby skorzystać z Facebooka czy Twittera na laptopie, trzeba do niego podejść i go włączyć. Smartfon z zainstalowanymi odpowiednimi aplikacjami mamy z reguły zawsze przy sobie. Rodzi to pokusę bycia ciągle „online” i zerkania na ekran telefonu za każdym „piknięciem” z powiadomieniem.

 

– Znam osoby, które chodzą ze smartfonami na spotkania – opowiada Krystyna Łobos. – Powinni ci poświęcić 100 proc. czasu, te pół godziny czy godzinę, żeby spokojnie porozmawiać, a oni reagują nerwowo na każde „piknięcie” w komórce.

 

Liczą się emocje, a nie argumenty

 

W mediach społecznościowych płytkie są nie tylko relacje międzyludzkie. Na inny aspekt sprawy zwraca uwagę Adam Kawałek.

 

– Ludzie – twierdzi – reagują tylko na mocne informacje. Udostępnisz intelektualny artykuł, rozważający jakieś ważne kwestie, to niewiele osób na to zareaguje. A gdy umieścisz jakieś głupie zdjęcie, zbierasz mnóstwo lajków.

 

Dzieje się tak pewnie dlatego, że aby sobie wyrobić pogląd na temat takiego artykułu, trzeba go przeczytać, a wielu ludzi Facebooka tylko przewija. – Traktują informacje bardzo powierzchownie, wizualnie, wyłapują jedynie tytuł – twierdzi mój rozmówca. I dodaje: –Główną przywarą mediów społecznościowych jest to, że tu liczą się emocje, a nie merytoryczne argumenty. Ludzie reagują jedynie na mocne bodźce.

 

Sposób na smartfona

 

Co robić, by media społecznościowe, które miały zbliżać ludzi, nie zniszczyły ich relacji w realu?

 

Sposobów jest wiele. Na najbardziej radykalny zdecydowała się Marta, farmaceutka z Rzeszowa (bliższe dane do wiadomości autora), która nie założyła konta nigdzie. Na pytanie dlaczego, odpowiada:  – Cenię sobie prywatność i nie chcę, by moje sprawy były upowszechniane na szerszym forum.

 

Jakie sposoby mają ci, którzy nie rezygnują z obecności w mediach społecznościowych?

 

Krystyna Łobos w pewnych okresach, np. w Adwencie, znika z nich w ogóle. – Ważny jest reżim – podkreśla. – Jeżeli masz jakąś pracę do wykonania, albo masz do pogadania o czymś ważnym z drugim człowiekiem, to zostaw na boku media społecznościowe, bo one bardzo wciągają. Zdarzało mi się, że siedziałam z córką i zajmowałam się swoim smartfonem. Córka zwróciła mi wtedy uwagę, że znowu siedzę „na telefonie”. Pomyślałam, że to przecież ja powinnam zwracać jej uwagę na takie sprawy, a nie ona mnie.

 

Moja rozmówczyni zabroniła córce trzymania przy sobie smartfona podczas nauki, bo to bardzo ją rozpraszało. – Starsi synowie sami już do tego doszli i wyłączają telefon, gdy mają się uczyć – podkreśla Krystyna Łobos.

 

Adam Kawałek zostawia siedzenie na Facebooku na wieczór, kiedy jest już pewien, że nie ma nic innego do zrobienia. Nie wchodzi też na Facebooka czy Messengera przez smartfona, tylko przez laptopa. – Odinstalowałem te aplikacje z komórki – podkreśla.

 

PS Celowo pomijam kwestię zablokowania w mediach społecznościowych kont Donalda Trumpa, jeszcze do niedawna prezydenta USA. Ta blokada rodzi poważne wątpliwości odnośnie do kwestii istnienia wolności słowa w tychże mediach. Ten temat wart jest jednak odrębnej analizy.

 

Tekst ukazał się w numerze 1/2021

„Forum Dziennikarzy”.

E-wydanie można pobrać TUTAJ.