Przedmiot pożądania –  dr hab. KRZYSZTOF PRENDECKI o ekspertach w mediach

O wyjaśnienie pochodzenia skąd się biorą eksperci, jest znacznie łatwiej, niż tłumaczenie pociechom skąd się biorą dzieci.

 

Dziennikarz siedzący w redakcji, nagle ni stąd ni zowąd, potrzebuje za przeproszeniem na gwałt eksperta. Tak zwanego pracownika nauki. Czy to od politologii, czy psychologii. Nie ważne. Ma być i podtrzymać główny wywód materiału i utwierdzić w przekonaniu czytelnika, widza lub radiosłuchacza. Że jest dobrze lub do bani, słusznie albo beznadziejnie. Ważne, żeby mieć w notesie, albo w telefonie specjalistę od spraw każdych, dyżurnego komentatora na telefon. Takiego, co to wypowie się o piorunach i fotoradarach, o podpitych na drodze i obszczymurkach, o Erdoganie i o władcach Bhutanu,  o sytuacji na Kamczatce i o oziębieniu klimatu, o gołej dupinie na plakacie i skłonnościach sapioseksualnych…

 

Jeżeli jest dyżurny synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, to aż dziw, że nie ma jeszcze specjalnej posady: dyżurnego komentatora Wszelakich Problemów Społecznych i Humanistycznych.

 

Oczywiście zdarzają się perełki w postaci dajmy na to, prof. Jerzego Bralczyka czy Zbigniewa Lwa – Starowicza, którzy są fachurami z bardzo wysokiej półki. A co jeszcze istotne, do zachwyconej publiczności swym zrozumiałym przekazem docierają.

 

Bo ten spec, ma nie mówić tylko z sensem, ale jeszcze być przystępnym intelektualnie dla otoczenia.

 

Najczęściej ekspert jest naukowcem, który… no właśnie. Weźmy takich socjologów. Za co się ich krytykuje? A to za odstraszający czytelnika żargon, za podawanie banałów w szacie mętnych i napuszonych słów, za posługiwanie się technicznym dialektem, który przysporzył socjologom wątpliwej chwały.

 

Za Jonathanem Turnerem możemy powiedzieć, że każdy z nas jest socjologiem, ponieważ nieustannie analizujemy nasze zachowania, a Tadeusz Szczurkiewicz zauważył, że każdy szanujący się inteligent uważa za stosowne i konieczne interesować się tą nauką lub bodaj „socjologizować” w rozmowie z innymi. Podobno w wszyscy w kraju znają się na polityce i skokach narciarskich, to dlaczegóż nie na socjologii? Dlaczego nie na mediach?

 

A jest jeszcze jeden problem upartyjnienie niezależnego eksperta, który doradza, wspiera, zasiada albo startuje (Jacek Kurczewski, Piotr Gliński, Zdzisław Krasnodębski, Lena Kolarska-Bobińska, Ireneusz Krzemiński, Paweł Śpiewak, Janusz Czapiński, Andrzej Zybertowicz, Jadwiga Staniszkis).

 

Co wtedy z nimi począć? Czy da się wytoczyć granicę między bezstronnym mędrkowaniem a niezaangażowanym politykowaniem?

 

Albo tacy eksperci – ekonomiści. Powszechnie sądzi się, że ekonomiści istnieją po to, by na ich tle lepiej przedstawiali się metorolodzy zajmujący się prognozowaniem pogody. Przykład? Juliusz Łukasiewicz podaje za kanadyjskim dziennikiem „The Globe and Mail”, iż w ciągu 13 lat ekonomiści jako grupa zostali zaskoczeni wydarzeniami co najmniej 257 razy, czyli średnio dwa razy w miesiącu. Natomiast nie bez racji był Harry Truman. Miał on dość ekonomistów, którzy służyli radą „z jednej strony doradzałbym” i za chwilę dodawali, a z „drugiej strony…”. Thomas Carlyle powiada: „Naucz papugę mówić, co to jest podaż i popyt, a otrzymasz ekonomistę”. Albo Ryszarda Petru.

 

Gdy swego czasu pojawiał się jako ekspert od finansów, bankowości, franków, przewalutowania itp., zachwycona publika kiwała przytakującą głową, pełna zachwytu nad wiedzą profesjonalisty. Pragnienie zadziałania w świecie polityki, spowodowało, że tłumek widząc lidera Nowoczesnej nadal na niego patrzył, tylko że z politowaniem. Albo od czasu do czasu parskał śmiechem. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.

 

Może bycie medialną wyrocznią czy celebrowanym erudytą jest bezpieczniejszym zajęciem? Odpowiedzialność za swe wywody znikoma, a brylowanie w mediach, przecież wystarczająco  połechtuje zakamarki próżności.

 

Alicja Majewska mogłaby dziś na nowo zaśpiewać swój wielki przebój:

Być ekspertem, być ekspertem,

Na ekranach i na łamach,

Pokazywać się codziennie,

Być ekspertem – ta tęsknota,

Się niekiedy budzi we mnie”.

 

Krzysztof Prendecki