21 listopada na Ukrainie obchodzony jest jako Dzień Godności i Wolności. To nawiązanie do dwóch rewolucji, które Ukraina przeżyła w XXI wieku – tzw. Pomarańczowej Rewolucji (za jej początek uznaje się 22 listopada 2004 roku) i Euromajdanu (21 listopada 2013 roku), który z czasem stał się Rewolucją Godności. Ukraińcy i w 2004, i w 2013 roku wyszli na kijowski Majdan Niepodległości nie tylko w obronie swych praw, wolności, czy w geście sprzeciwu wobec skorumpowanej elity politycznej własnego kraju, ale też manifestując swój związek z Zachodem i sprzeciwiając się rosyjskim wpływom na Ukrainie.
Ukraińska pisarka Oksana Zabużko zwraca uwagę, że kompletnie błędnym jest myślenie, że Rewolucja Godności spowodowała rosyjską agresję na Ukrainę W rzeczywistości „Majdan” był pierwszym etapem obrony przeciwko pełzającej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Gdyby ukraińskie społeczeństwo dobrowolnie pozwoliło na porzucenie drogi w kierunku struktur euroatlantyckich, to po prostu zostałoby pochłonięte przez Moskwę bez jednego wystrzału, tak jak to się dzieje z Białorusią. W 2013 roku zdecydowana większość aktywnego ukraińskiego społeczeństwa zrozumiała, że Janukowycz nie jest już reprezentantem Ukrainy, lecz stał się namiestnikiem Moskwy, który wykonuje pokornie wolę Putina.
Wychodząc na barykady w Kijowie i wielu innych ukraińskich miastach (także tych na wschodzie tego kraju, bo przecież „Majdany” rozciągały się od Doniecka do Lwowa), czynili to pod flagami Unii Europejskiej, która była dla nich symbolem Zachodu, świata wolności i godności. Berkutowcy z nienawiścią łamali i deptali gwiaździste symbole, a przywódcy europejscy, jak to jest w ich zwyczaju, obruszali się i grozili sankcjami. Nawet wtedy, gdy reżim Janukowycza bezwzględnie katował i zabijał uczestników Majdanu, europejscy politycy wciąż chcieli się z Janukowyczem dogadywać. Ukraińcy jednak twardą walką postawili na swoim. Zmuszając Janukowycza do ucieczki i broniąc swojego kraju przeciwko otwartej agresji na wschodzie, tak naprawdę obronili nie tylko swoją godność, ale też godność świata zachodu, pomimo że ten nie potrafił okazać w dramatycznych dniach wystarczającego wsparcia. Nie chcę już nawet wspominać tych hańbiących negocjacji, w ostatnich dniach Janukowycza, które były też udziałem ówczesnego polskiego ministra spraw zagranicznych. Ukraińcy wbrew ustaleniom europejskich polityków nie upokorzyli się i nie oddali swojej wolności. Oni pierwsi obronili też granice Unii Europejskiej i czynią to do dzisiaj, biorąc na siebie ataki rosyjskich wojsk, hakerów, propagandystów.
Ukraiński dziennikarz Dmytro Tuzow kilka dni temu powiedział mi: „Dzisiaj na wschodniej granicy w jakiejś części możecie odczuć to, z czym my się zmagamy 8 lat”. Ukraińcy doskonale wiedzą, że rosyjska agresja przez wieki przybierała bardzo różne formy i chyba nigdy nie była ogłoszoną wojną. Rosja napada na swoich sąsiadów krzycząc, że wybawia ich z niewoli, pomaga w tragicznej sytuacji, ratuje od nieodpowiedzialnych elit czy faszystowskich reżimów. Wojnie zawsze są winne władze napadniętego kraju, a nie faktycznie ci, którzy ataku dokonali. Potrafi do tego wykorzystywać wewnątrzpolityczne spory, historyczne zaszłości i mniejszości narodowe, a ostatnio jako narzędzie walki wykorzystuje też migrantów.
Trudno w tym nie zauważyć pewnej analogii. Dzisiaj Polska broni granic UE, w tym samym czasie, gdy niektórzy europejscy przywódcy znów naiwnie próbują się dogadywać z Łukaszenką i Putinem, nie rozumiejąc czy też udając, że nie rozumieją, że Kreml znów prowadzi brutalny atak przeciwko Zachodowi. Przedstawiciele wolnego białoruskiego społeczeństwa telefony Merkel do Łukaszenki wprost nazywają zdradą Białorusi. Kolejny raz naród, który, choć nie jest formalną częścią Unii Europejskiej, lepiej rozumie fundamentalne wartości, które przyświecały jej powstaniu, niż politycy liczący euro na swoich kontach. To już najwyższy czas, by w Brukseli, Berlinie i w Paryżu przypomniano sobie, co tak naprawdę oznacza wolność i czym jest godność.
PB