Rządy pokoju i miłości – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI o kłamstwach medialnych wokół 17 września

„Wyzwalał” nas car,

„wyzwalał” Stalin,

oby nie „wyzwolił” Putin

 

Władimir Putin twierdzi, że jego wielki poprzednik Stalin, 17 września 1939 r. nie najechał na Rzeczpospolitą, tylko bronił przed „nazistami” Rosjan – odsuwając od granic ZSRS widmo wojny. Bronił także innych, głównie Żydów przed polskimi antysemitami.

 

 

Dopiero wtedy, gdy stało się absolutnie jasne, że Wielka Brytania i Francja nie mają zamiaru pomóc swemu sojusznikowi (…), Związek Radziecki zdecydował się przysłać, rankiem 17 września, oddziały Armii Czerwonej na tak zwane Kresy Wschodnie, które teraz tworzą część terytoriów Białorusi, Ukrainy i Litwy” – stwierdził w czerwcu br. Władimir Putin na łamach amerykańskiego magazynu „The National Interest”, dodając: „w oczywisty sposób nie było alternatywy„.

 

Aktualny władca Kremla kontynuował: „W przeciwnym wypadku ryzyko dla ZSRR wzrosłoby wielokrotnie, ponieważ (…) dawna radziecko-polska granica przebiegała zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Mińska, a nieunikniona wojna z nazistami rozpoczęłaby się dla kraju (Związku Radzieckiego – red.) z wyjątkowo niekorzystnych pozycji strategicznych. A miliony ludzi różnych narodowości, w tym Żydzi mieszkający niedaleko Brześcia i Grodna, Przemyśla, Lwowa i Wilna, zostaliby rzuceni na zagładę przez nazistów i ich lokalnych sług – antysemitów i radykalnych nacjonalistów„.

 

Po tym „wyzwoleniu” na tzw. Kresach Wschodnich – jak je nazwał Putin – nastąpiły rządy „pokoju i miłości”. Tak naprawdę polegały na mordowaniu Polaków i zsyłkach na Sybir.

 

Czyli Stalin w 1939 r. wyzwalał nas tak samo, jak wcześniej car – setki tysięcy Polaków biali Rosjanie „wyzwolili” na zawsze – zostali na nieludzkiej ziemi. Potem bolszewicy „wyzwalali” nas w 1920 r., ale pochód czerwonej zarazy zatrzymaliśmy na linii Wisły. W III RP w podwarszawskim Ossowie władze postawiły pomnik nie polskim bohaterom, ale owym „wyzwolicielom”.

 

Rozpoczęte 17 września 1939 roku rządy „pokoju i miłości” trwały do 22 czerwca 1941 r., kiedy czerwoni Rosjanie zostali przegnani przez dawnych sojuszników spod znaku hakenkreutza. No i ostatecznie dzieci „wyzwolicieli” z 1920 r. „wyzwoliły” nas w 1944/1945 r. „Wyzwalali” szczególnie naszą młodzież, która miała wszelkie dane, aby wyrosnąć na wybitnych naukowców, pisarzy, dziennikarzy, matematyków, artystów. Tymczasem pokolenie II RP zostało po prostu wyrżnięte, a jego miejsce zajmowali przedwojenni komuniści, „ludowi” partyzanci, czy oficerowie polityczni Ludowego Wojska Polskiego, tacy jak słynny do dziś major/profesor Zygmunt Bauman. W ten sposób, metodą fizycznej eliminacji, drugi sowiecki okupant instalował w Polsce swoje pseudo-elity.

 

Ale mord założycielski miał silnego sprzymierzeńca w postaci kłamstwa. Komunistyczna propaganda zbrodnię nazwała właśnie „wyzwoleniem”, a „wyzwolenie” oznaczało posyłanie przeciwników politycznych do piachu. Takim przykładem wyzwolenia od życia jest „Łączka” na Powązkach Wojskowych – warszawski Katyń. Tu do dołów śmierci funkcjonariusze zbrodniczego reżimu zrzucili około 300 zamordowanych polskich patriotów. Tu życia dokonał m.in. rotmistrz Witold Pilecki – człowiek, który chciał wyzwolić niemiecki KL Auschwitz siłami stworzonej przez siebie konspiracji więźniarskiej i przy pomocy AK z zewnątrz. Bo Armia Czerwona, 27 stycznia 1945 r., wyzwoliła już tylko słabo chronione druty i baraki, które za chwilę znów zapełniły się więźniami – tym razem antykomunistami.

 

A tak wyzwolenie innego niemieckiego obozu – Stutthofu (dopiero 9 maja 1945 r.) wspominał bliski współpracownik Pileckiego, mój ojciec Tadeusz Płużański. We wspomnieniach „Z otchłani” napisał: „Najpierw przyjechało na rowerach dwóch czerwonoarmistów, wzięli do niewoli pozostałą załogę obozu. Po jakimś czasie podjechał gazikiem starszy stopniem oficer. Spytał się, kim jesteśmy i powiedział: <<Nu haraszo. Tiepier wy swabodni, damoj nada idti>>. Chcieliśmy dalej walczyć z Niemcami, wstąpić do Wojska Polskiego, ale już w Elblągu przywitały nas hasła: <<Śmierć bandytom z AK>>, <<Zaplute karły reakcji>>. Wszędzie węszyło NKWD. Więźniów zamykano w myśl zasady – przeżyłeś, to znaczy współpracowałeś z Niemcami”.

 

17 stycznia 1945 r. Sowieci „wyzwolili” lewobrzeżną Warszawę, a tak naprawdę naznaczone krwią powstańców i ludności cywilnej ruiny. Inaczej wyglądało „wyzwolenie” stołecznej Pragi. W sieci katowni NKWD wyrywano paznokcie i mordowano wszystkich, którzy byli albo przynajmniej mogli być wrogami sowieckiej władzy. Dlatego pomnik rzekomych wyzwolicieli – „czterech śpiących” nie ma prawa wrócić na warszawską Pragę, bo zakłamuje historię.

 

Takim samym perfidnym, komunistycznym kłamstwem jest „wyzwolenie” nas 13 grudnia 1981 r. przez towarzysza generała Jaruzelskiego. Bo Sowieci wcale nie musieli wtedy do nas „wkraczać”. Przecież okupowali nas – z krótką przerwą – od 1939 r. Te „pokojowe” wojska – w sile 300 tys. – stacjonowały w Legnicy, Bornem Sulinowie czy Rembertowie. To zadaje całkowity kłam teorii „mniejszego zła” JaruzelskiegoKiszczaka. A Sowieci tak skutecznie nas „wyzwolili”, że wolnością pod sowieckim butem cieszyliśmy się aż do 1989 r., a rosyjska armia wyjechała z Polski dopiero w 1993 r. (faktycznie wtedy skończyła się dla Polski wojna!).

 

I współcześnie – w kontekście „pokojowych” działań obecnego władcy Kremla – Władimira Putina na Ukrainie – stanęliśmy w obliczu kolejnego rosyjskiego „wyzwolenia”. Podczas słynnego wiecu w Tbilisi, który zatrzymał inwazję Moskwy, śp. prezydent Lech Kaczyński wypowiedział znamienne słowa: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”.

 

Putin stara się swoją imperialną politykę uzasadnić historią. Dlatego bagatelizuje dziś najazd na Polskę 17 września 1939 r., twierdząc, że było to tylko niewinne wkroczenie. Wkroczenie, aby „wyzwolić”.

 

Tadeusz Płużański