TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: „Lala” – Rosjanka, która wybrała Polskę

Zdj. Lidia Lwow-Eberle z Zygmuntem Szendzielarzem w Tatrach Fot. archiwum prywatne

5 stycznia 2021 r. zmarła w Warszawie płk Lidia Lwow-Eberle, żołnierz pierwszego oddziału partyzanckiego Okręgu Wileńskiego AK ppor. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, a następnie 5. Wileńskiej Brygady AK rtm. Zygmunta Szendzielarza. 30 czerwca 1948 r. aresztowana wraz z „Łupaszką” przez bezpiekę, skazana na karę dożywotniego więzienia, na wolność wyszła w 1956 r.

Lidia Lwow urodziła się 14 listopada 1920 r. w Plosie, w obecnym obwodzie iwanowskim, nad Wołgą. Była córką Leona Lwowa, inżyniera agronoma, oraz Barbary z Tiuchanowów. Oboje rodzice skończyli studia w Moskwie. Oba rody, zarówno ze strony matki, jak i ojca, to tradycyjna rosyjska arystokracja. Jeden z pradziadków Lidii, książę Aleksiej Fiodorowicz Lwow, skomponował w 1833 r. muzykę do hymnu Rosji „Boże, zachowaj Cara”. Inny, dalszy krewny – książę Jerzy Lwow – stanął w 1917 r. na czele Rządu Tymczasowego. Była to więc rodzina mocno zakorzeniona w rosyjskiej państwowości.

Lidii przyszło jednak żyć w czasach, kiedy Rosja, jakiej służyli jej przodkowie, przestała istnieć – pisał o Lidii Lwow historyk prof. Piotr Niwiński. – Trudno się zatem dziwić, że w 1921 r., tuż po narodzinach córki, rodzina Lwowów wyemigrowała do Polski, chroniąc się przed zbrodniczym systemem komunistycznym. Osiadła w Nowogródku, gdzie ojciec Lidii podjął pracę jako nauczyciel w gimnazjum rosyjskim, a następnie został wykładowcą szkoły rolniczej na przedmieściach. Lidia początkowo uczęszczała do gimnazjum państwowego w Nowogródku, a po przeprowadzce do Kobylnika, położonego nad jeziorem Narocz, kontynuowała naukę w gimnazjum w Święcianach. W 1938 r. zdała tam maturę.

Po latach w jednym z wywiadów Lidia Lwow-Eberle powiedziała: „W domu mówiliśmy po rosyjsku, byłam Rosjanką, ale taką, dla której Polska to była Ojczyzna. I nadal jest”.

– Wojna dla mnie to była partyzantka. Zostałam wzięta do oddziału „Kmicica” w sierpniu 1943 r. Na Wileńszczyźnie było dużo litewskiej i sowieckiej partyzantki. „Kmicic” był porucznikiem. Mieszkaliśmy w namiotach w lesie. Chłopcy chodzili w teren, a my zostawałyśmy w lesie i gotowałyśmy. Kiedy przyszedł „Łupaszka” i stworzył 5. Brygadę Wileńską, było nas tam ok. tysiąca. Czułam się żołnierzem. Stosowałam się do dyscypliny, jaka panowała w oddziale. Chłopcy byli szkoleni, były wojskowe zajęcia i musztra. „Łupaszka” był zawodowym oficerem i wprowadził wojskową dyscyplinę w oddziale. Każdy się do niej stosował – wspominała Lidia Lwow-Eberle w relacji przekazanej w ubiegłym roku Jarosławowi Wróblewskiemu, umieszczonej w 9 numerze Biuletynu Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL „Rakowiecka 37”.

– U nas w Brygadzie były obchodzone święta i modliliśmy się zawsze rano i wieczorem. Była wspólna modlitwa. Każdy był wychowany w wierze i brał udział w takich akcjach, że życie było narażone w każdej chwili. Nie wiadomo, gdzie spotkasz nieprzyjaciela. Pomagała mi wiara i pomaga do dnia dzisiejszego. Wierzę w Boga, że On pomaga. Naprawdę. Swoimi słowami się modliłam.

O mjr Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce”, dowódcy 5 Wileńskiej Brygady AK (w wywiadzie dla dorzeczy.pl udzielonym Piotrowi Włoczykowi):

„Między nami było 10 lat różnicy – gdy go poznałam, miałam 23 lata. Zawsze patrzyłam na niego jak na dowódcę. Zawsze. Nawet gdy po wojnie razem mieszkaliśmy w Zakopanem i mówiliśmy sobie po imieniu. Byliśmy prawie jak małżeństwo. Zawsze jednak był dla mnie przede wszystkim dowódcą. Mówiłam do niego „Panie komendancie” (śmiech). (…) To nie było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Uczucie rozwijało się powoli”.

O aresztowaniu 30 czerwca 1948 r. w Osielcu pod Jordanowem:

„Dom, w którym mieszkaliśmy, stał przy szosie. Pamiętam, że dzień wcześniej bardzo wolno minął nas samochód pełen żołnierzy. Około piątej nad ranem obudziły mnie odgłosy strzelaniny. Wyszłam na ganek. Słońce świeciło, w tle widać było góry, strzałów już nie było słychać, było pięknie, więc wróciłam do łóżka. 15 minut później usłyszałam walenie do drzwi. Syn naszej gospodyni otworzył drzwi i wpuścił kogoś na strych. Chwilę potem żołnierze otoczyli dom i zażądali wpuszczenia. Na nocną koszulę założyłam płaszcz. Zaprowadzono nas do pokoju gospodyni. Wszyscy stanęliśmy z rękami podniesionymi do góry. „Łupaszkę” zabrali do kuchni, a mnie do innego pomieszczenia. Zaczęli mnie pytać o różne nazwiska. Powiedziałam, że nic nie wiem. Potem zawieźli nas do Myślenic. Nie miałam możliwości porozmawiać z „Łupaszką”, bo w samochodzie było pełno żołnierzy. Z Myślenic zawieźli nas do Krakowa. Następnego dnia rano zabrali nas samolotem do Warszawy, do siedziby UB przy ulicy Koszykowej. Wiedziałam już, że wszystko się dla nas skończyło. Potem przewieziono nas na Rakowiecką”.

O ostatnim spotkaniu z „Łupaszką”:

„Spotkaliśmy się któregoś dnia w 1951 r. Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, który to był dokładnie dzień. Strażnicy wywołali mnie z celi i zaprowadzili do sali, w której siedziało trzech wojskowych i… „Łupaszko”. Powiedzieli nam, że możemy rozmawiać, jak długo tylko chcemy i o czym chcemy. Byłam tak wstrząśnięta, że chyba nic nie mówiłam. Zapamiętałam z tej rozmowy tylko trzy rzeczy: „Łupaszko” mówił, że nie pamięta już, jak wygląda jego córka [Barbara Szendzielarz]; wspominał też o matce (zawsze mówił, że ze wszystkich kobiet na świecie swoją matkę kocha najbardziej), a mnie powiedział tylko, żebym się uczyła i wyszła za mąż.

Z tego przejęcia nie zakodowałam, co jeszcze do mnie mówił podczas tego spotkania. Siedzieliśmy razem może pół godziny. Na koniec pocałował mnie i to był nasz ostatni kontakt. „Łupaszkę” zabito 8 lutego 1951 r. Ja wyszłam na wolność w listopadzie 1956 r. Dostałam się na archeologię na UW (niektórzy koledzy ze studiów byli ode mnie starsi nawet o 20 lat) i wyszłam za mąż…”
Lidia Lwow-Eberle w 2013 r. odbierając akt identyfikacji szczątków ukochanego dowódcy mówiła wzruszona: „Ja w to nie wierzyłam! Nigdy nie myślałam, że będzie można powiedzieć: <<Tu leży Łupaszka>>”.