CEZARY KRYSZTOPA: Dupniak na wysokim szczeblu

Rysuje Cezary Krysztopa

11 stycznia ma się w Sejmie ponownie rozstrzygać sprawa ustawy, która ma nam „otworzyć drogę do pieniędzy z KPO poprzez realizację tzw. kamieni milowych” dotyczących sądownictwa. Według niektórych ustawa musi być przyjęta kropka w kropkę w konkretnym brzmieniu, ponieważ tak to zostało uzgodnione z Brukselą. Oczywiście w żadnym wypadku ustawa „nie została napisana w Brukseli”, „napisaliśmy ją sami”, ale sami jej sobie zmienić nie możemy.

Ustawa nie tylko przenosi sprawy dyscyplinarne sędziów z Sądu Najwyższego do Naczelnego Sądu Administracyjnego, na niekonstytucyjność którego to rozwiązania zwracają eksperci, ale też uderza w ważną konstytucyjną prerogatywę Prezydenta RP powołującego sędziów, wprowadzając możliwość wzajemnego kwestionowania statusu sędziego. Biorąc pod uwagę stopień histerycznego zrewoltowania sporej części nadzwyczajnej kasty, nietrudno sobie wyobrazić, że po otrzymaniu takiego narzędzia karania mniej zaangażowanych kolegów, zajmie się dintojrą. Ostatecznie udowodniła już, że nawet sprawy „gangów obcinaczy palców” jej od tego celu nie odwiodą.

„Musimy zakończyć konflikt”

Premier Morawiecki przekonuje, że „musimy zakończyć konflikt z Brukselą”, że wojna i że „środki z KPO oznaczają więcej pieniędzy na polską armię”. Z kolei Bruksela najwyraźniej wcale nie uważa, że „musi zakończyć konflikt z Warszawą” (przeciwnie, z determinacją go eskaluje), a w KPO, które dokładnie rozpisuje na co mają pójść pieniądze, nie ma ani słowa o polskiej armii (w sporej części są to, w kryzysowej sytuacji potrzebne nam jak dziura w moście, zielone fanaberie, które już entuzjastycznie finansujemy bez gwarancji, że UE kiedykolwiek zwróci nam pieniądze). Tyle tytułem rekapitulacji faktów.

Nie zgadzam się z tym, że warto płacić suwerennością za kredyty, które i bez tego musimy spłacać. To chyba najgłupsza „umowa kredytowa” na świecie. Koszty takiej transakcji występują w o wiele dłuższej perspektywie niż potencjalne „zyski”. Załóżmy jednak nawet przez chwilę, że warto, to skąd założenie, że jakieś wypłaty zależą od stopnia naszego rozpłaszczenia się u stóp unijnych komisarzy? Rezygnacja z weta i zgoda na „mechanizm warunkowości” nie spowodowały zakończenia konfliktu, podpisanie kuriozalnych „kamieni milowych”, do których nikt się dzisiaj nie przyznaje, nie przybliżyło wypłaty środków. Jestem głęboko przekonany, że jeśli nawet zdestruujemy sobie tą ustawą fundamenty państwa i wyciągniemy błagalnym gestem rękę po pieniądze, usłyszymy tylko kolejne wytyczne. Poniekąd słusznie, skoro podpisaliśmy kilkaset „kamieni” legalizujących wcześniej pozbawione podstawy prawnej żądania. Usłyszymy pytania o to czy już obłożyliśmy dodatkowymi podatkami samochody spalinowe, czy zmieniliśmy już regulamin Sejmu (w głowie się nie mieści, że ktoś mógł to podpisać), albo też czy wystarczająco gorliwie masujemy nadzwyczajną kastę, bo ostatnio skarżyła się, że niewystarczająco.

Co leży na stole

Taki kompromis to fajna rzecz. Lepiej żyć w zgodzie niż w konflikcie. Pieniądze też fajna, z punktu widzenia państwa może i fajniejsza. Ale żadne z dotychczasowych doświadczeń w „negocjacjach” z Komisją Europejską, nie pozwalają sądzić, że w ogóle leżą na stole. Za to wszystko wskazuje na to, że Bruksela nie chce żadnego kompromisu z Warszawą, jej celem nie jest kompromis, a przewrócenie za wszelką cenę rządu stanowiącego zagrożenie dla idei Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. KE gra z nami w dupniaka i niestety wygrywa.