WALTER ALTERMANN: Trudna do zniesienia poezja naszych kampanii

Malowidła z Lascaux nie tracą na aktualności, szczególnie podczas kampanii wyborczych...chociaż wówczas ich nie było. Fot.: domena publiczna

Jako dziecko lubiłem czytać oprawione stare roczniki „Przekroju”. Zapamiętałem z tego tygodnika, „ostry” rysunek satyryczny. Na tej „karykaturze politycznej” był okropnie brzydki i wściekły pies, szczerzący wrednie zęby. Pies miał obrożę nabijaną kolcami, do której przytwierdzony był łańcuch. Drugi koniec łańcucha trzymał okropny – jeszcze brzydszy niż pies – Wuj Sam, w cylindrze, z cygarem w ustach. Podpis głosił: „Tito – pies łańcuchowy imperializmu”.

Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś usłyszę, zobaczę równie wyrafinowaną krytykę polityczną. A jednak… Oto w lipcu roku 2023, w jednej z naszych stacji TV było napisane na pasku, jako głos widza w dyskusji: „Wszystkie te instytucje chodzą na smyczy Berlina i Moskwy”.

Z walką polityczną, która zasadza się na obrzydzaniu przeciwników nie należy przesadzać. W latach czterdziestych cały Górny Śląsk oplakatowano obrazkiem, na którym nad kulą ziemską unosił się okropny Truman, trzymający w rękach bombę z napisem „A”. Któryś ze Ślązaków nie wytrzymał, bo pewnego poranka, idący na szychtę górnicy zobaczyli na plakacie dopisek: „Spuść ta bania, bo już nie do wytrzymania”.

Naprawdę nie należy w niczym przesadzać, z propagandą również.

Język emocji

Polityka jest polem, na którym używa się języka emocji. Politycy dobrze wiedzą, że jedynie niewielki procent elektoratu rozumie logikę, a jeszcze mniej osób z logicznych i prawdziwych argumentów chce wyciągać jakiekolwiek wnioski. Dlatego wszystkie partie starają się pobudzić emocje swoich potencjalnych wyborców. Jest to bardzo logiczne, ale też bardzo niebezpieczne. Kampanie wyborcze kiedyś się kończą, a emocje nie wygasają wraz z ogłoszeniem wyników wyborów. W ludziach pozostają zatem złe emocje, a te mogą skutkować trwałą wzajemną nienawiścią zwolenników różnych partii.

Z mojego punktu widzenia kampanie wyborcze wywołują również bezpardonowe ataki na język polski. W emocjach bowiem – a wszyscy politycy są w stanie okropnego wrzenia emocji –  trudno jest mówić poprawnie i elegancko. A zauważmy, że czym bliżej wyborów, tym bardziej narasta agresja słowna.

Wynotowałem sobie kilka „kwiatków” kampanijnych, które pozwolę sobie przedstawić. Nie będą podawał kto, z jakiej partii co mówił, ponieważ nie chcę nikomu z polityków zaszkodzić, ani pomóc.

Szkalowanie na Polskę

„Szkalowanie na Polskę” – ten zwrot pojawia się obecnie nader często. I jest to błąd, albowiem nie można „donoszenia na Polskę” zastępować „szkalowaniem na Polskę”. Szkalowanie to rozgłaszanie nieprawdziwych informacji szkodzące dobrej opinii kogoś lub czegoś. Może jestem przeczulony językowo, ale chyba nie zagłosuję na ludzi, którzy mają na bakier z językiem ojczystym.

Słabe argumenty

Argumenty w dyskursie politycznym dzielą się na słabe i mocne. Jednym z najsłabszych w ostatnich dwóch tygodniach argumentem, jaki usłyszałem, jest: „Mnie niepokoi pana fałszywa narracja”. Ta kwestia jest słaba, bo nie niesie agresji, poza tym nie bardzo wiadomo o co mówiącemu chodziło.

Teraz już wszyscy politycy mówią „narracja”, a śledzę ten przypadek językowy od miesięcy. I żaden z tych polityków nie zna podstawowego znaczenia tej nieszczęsnej „narracji”. Narracja zaś jest pojęciem z dziedziny teorii literatury i odnosi się do narratora, czyli opowiadacza. Czasem narracja to także tok, przebieg zdarzeń. Współczesną karierę „narracja” zawdzięcza temu, że jest modna i nowa. Należałoby – po polsku – powiedzieć tak: „Pan przedstawia to zdarzenie, całą sprawę nieprawdziwie. Bo jest zupełnie inaczej…”

Słowa ostateczne jak wygnanie z raju

Ostatecznym, najgorszą możliwych obelg jest zarzucanie komuś zdrady. Rzecz ma się tak, że mówiący jest głęboko przekonany, że on, jedynie on i jego partia chcą dla kraju dobrze. Mógłby taki „zarzucający” powiedzieć przeciwnikom, że się mylą, że są w błędzie… Ale jaki miałoby to wydźwięk emocjonalny? Żaden. Dlatego niezwykłą karierę zrobiło pojęcie zdrady.

Przy czym „zdrada” jest stopniowana. Najsłabsza jest zdrada zwykła. Tę bije „zdrada polskich interesów”. Ale silniejsza od obu poprzednio wymienionych jest „zdrada polskiej racji stanu”. Jest jednak jeszcze najsilniejsza z wszystkich zdrad: „zdrada Polski lub ojczyzny”.             Interesujące jest, że żaden z mówiących tak ostro nie zastanawia się, że pojęcia „zdrada”, „racja stanu” są na bieżąco nie do zdefiniowania. Łatwiej będzie tak mówić za 200 lat historykom, ale i oni będą się różnić tym kto zdradził, kto zawiódł, kto okazał się głupszy. Dlaczego więc dzisiejsi dyskutanci są tak ostrzy? Bo łatwiej przychodzi im mówienie, niż myślenie. No i wiedzą, że przy wyborach nie chodzi o walkę racji. Wiedzą, że trzeba używać słów niosących emocjonalne granaty.

Szkoła

Szkoła to archetyp dyskusyjny. W dyskusjach pojawia się często motyw szkoły. „Pod dyktando Niemców robicie wszystko, żeby zaszkodzić Polsce” – powiedział jeden z polityków, do drugiego polityka. Czyli Niemcy jako nauczyciel, a my jako uczniowie – zdaje się, że o to chodziło mówiącemu te słowa. A szkoła wiadomo – jest przymusem, zniewoleniem i dyktowaniem. Gdybym był złośliwy, powiedział bym, że część naszych polityków przeżyła lata szkolne w ciężkiej traumie.

Jedzenie

Jedzenie, spożywanie darów Bożych jest również jednym z archetypów, do których chętnie odwołują się dyskutanci polityczni. Bo tak jak szkoła jedzenie jest bliskie każdemu. I dlatego jeden z posłów mówi w TV: „On jest kelnerem przy kolacji, i nawet nie jest w stanie zgarnąć okruchów ze stołu”.

Metafora jest nieudana dlatego, że wygłaszający chciał połączyć dwie metafory w jedną. Zdaje mi się, że rozszyfrowałem jego tok myślenia. Po pierwsze – „Okruchy z pańskiego stołu” – jest starą frazą języka polskiego. Znaczy ona tyle, że biednym dostają się jedynie resztki z biesiad bogatych. Po drugie – posła prawdopodobnie przeraziło to, że „pański stół” może oznaczać stół boski, a poseł jest akurat mocno wierzący. Wprowadził więc postać kelnera, mającego być „uosobieniem” przeciwnika politycznego.

Ale wyszło koślawo, bo nie opłaca zmieniać starych zwrotów, starych fraz językowych. Kelner bowiem niczego nigdy ze stołów nie zgarnia. Kelner jest od podawania jedzenia. Sprzątają inni ludzie. No i w umyśle posła mówiącego zagnieżdżone jest przekonanie, że kelner to zawód upokarzający. Tak bywa często u ludzi z ludu. W sferach średnich i wyższych bycie kelnerem nikomu nie uwłacza. Chodziło o poniżenie przeciwnika, a wyszło na to, że poniżający skompromitował się jako „poeta polityczny”.

Wisienka na torcie

Pewna pani poseł powiedziała w dyskusji w TV, że ostatnie dokonania jej przeciwników to: „Wisienka na torcie, ale bardzo smutna wisienka…” O co chodziło pani poseł? Nie wiadomo. Ale mamy kolejny przykład strasznej poezji przedwyborczej.

Wisienka na torcie – zawsze kandyzowana – jest tym samym, co „koniec wieńczy dzieło”. Bez wisienki tort nie jest bowiem udanym tortem, a wisienka zamyka doskonale całość dzieła cukiernika.

Ta wisienka może być kwaśna, może być zepsuta, ale naprawdę nie może być smutna! Smutny to jestem ja wysłuchując takich wypowiedzi. Chociaż… gdyby wisienka miała duszę, to mogłaby być smutna, że zjada ją jakiś poseł, bo wolałaby leżeć w ziemi i dać życie nowemu drzewku wiśni.

Rozwiązania drastyczne

Pewien młody poseł… Właściwie jest to poseł w średnim wieku, ale emocjonalny jak nastolatek, powiedział ostatnio: „Tacy ludzie jak… – tu padły nazwiska, których dla zasady nie wymienię – powinni tracić obywatelstwo za swoje głosowanie w Parlamencie Europejskim”. Jest to najostrzejszy postulat sformułowany w obecnej kampanii, która niby się nie zaczęła, ale przecież trwa w najlepsze.

Z początku myślałem, że ów młodo-stary poseł oszalał. Potem jednak uświadomiłem sobie, że on chce zaistnieć. Jemu chodzi tylko o zapamiętanie, za wszelka cenę. Wiadomo, że ta kara nie będzie wprowadzona, ale już samo wypowiedzenie takiego postulatu buduje mówcę jako Katona z Savonarolą w jednym. Czekam, aż któryś z kandydatów oświadczy, że ma kontakty z kosmitami, i jeżeli nie zostanie wybrany, to zobaczycie, co kosmici wam zrobią.

Co do utraty obywatelstwa… Stosowali tę „karę” hitlerowcy i stalinowcy. U nas jeszcze do 1956 roku też były przypadki pozbawiania obywatelstwa. Ale od 1956 roku nikt już pomysłu nie propaguje. Bo czymże jest obywatelstwo? Jest naturalnym skutkiem urodzenia się w jakimś kraju – na co żaden poseł nie ma wpływu. Chyba, że w przypadku własnych dzieci. Można też zostać „przysposobionym” do jakiegoś narodu. I to jest normalne. Na szczęście cywilizowany świat dość dawno pojął, że pozbawianie obywatelstwa jest czystym idiotyzmem, bo niczego nie załatwia.