Znane zjawisko społeczne opisuje WALTER ALTERMANN: Działacze sportowi

Fot. archiwum

Jeszcze przed II wojną światową, jeżeli określano kogoś mianem działacza, to był to dla człowieka powód do dumy. Znaczyło to bowiem tyle, że jakiś pan – lub pani – poświęca wolny czas dla dobra społecznego. Byli działacze Polskiego Czerwonego Krzyża, Kropli Mleka a także klubów sportowych. Działacz – oznaczało także człowieka, który ze swego „społecznikostwa” nie czerpie żadnych materialnych korzyści.

Za czasów PRL sporo się zmieniło, bo działaczami określano tekże etatowych członków PZPR. Nie wypadało powiedzieć, że jakiś osobnik ma etat w strukturach miejskich, gminnych, wojewódzkich i krajowych partii. Władza bała się, że lud zacząłby podejrzewać interesowność „działaczy”. Doszło do tego, że etatowi pracownicy klubów, związków sportowych – na szczeblach wojewódzkim i krajowym – którzy pobierali niezłe wynagrodzenia byli „działaczami”.

Bądźmy jednak uczciwi – bywało i tak, że jakiś dyrektor dużego zakładu pracy, centrali czy zjednoczenia naprawdę działał w jakimś klubie społecznie, czyli bez żadnego wynagrodzenia. Ale „w zamian” uzyskiwał profity niematerialne, choć ważne. Po pierwsze – „w zamian” za bycie prezesem czy członkiem władz klubu, kierowany przez „działacza” zakład pracy przelewał na konto klubu spore kwoty. Drugie „w zamian” objawiało się tym, że działacz był znany i poklepywany po plecach przez najwyższe władze, a także często wyjeżdżał z klubem na Zachód. To wszystko się liczyło.

Ten skomplikowany układ „w zamian” bardzo trafnie przedstawiony jest w filmie „Piłkarski poker”. Film jest komedią, ale życie sportowe w naszym kraju to raczej dramat, żeby nie powiedzieć – tragedia. Jak jest dzisiaj z działaczami sportowymi? Inaczej, ale tak samo. Zmieniło się właściwie tylko to, że w grę wchodzą większe sumy – pod i na stole.

Biznesy działacza Mirosława Stasiaka

Były działacz piłkarski, skazany nie task dawno za udział w aferze korupcyjnej, podróżował z reprezentacją do Mołdawii i miał miejsce na trybunie VIP. Gdy wybuchła afera PZPN oświadczył, że Stasiaka zaprosił jeden ze sponsorów kadry.

– Wcześniej nie latałem z drużyną narodową – powiedział Stasiak. – Zaprosiła mnie firma Inszury i może nie powinienem był lecieć, ale miałem tam w Mołdawii biznesy do załatwienia na miejscu i to mnie ostatecznie przekonało do tej podróży. Bardzo żałuję, że wsiadłem do tego samolotu i poleciałem do Mołdawii na mecz. Przepraszam wszystkich kibiców naszej reprezentacji za tę sytuację oraz to, co działo się w ostatnich dniach.

Zirytowało to Rafała Brzoskę, właściciela firmy InPost, który napisał na Twitterze:

– Sugerowanie przez PZPN, że osoba powiązana z korupcją w piłce, czyli Pan Stasiak, rzekomo był zaproszony do Mołdawii przez jednego ze sponsorów (gdzie InPost jest jednym ze sponsorów) jest skandalicznym nadużyciem! Na meczu od nas byli jedynie pracownicy firmy. Oczekujemy natychmiastowego podania informacji, który ze sponsorów rzekomo zaprosił tę osobę. Po drugie — bardzo poważnie zastanawiamy się nad kontynuowaniem wsparcia polskiej piłki w formule, którą ostatnio obserwujemy. Nie pozwolimy na to, by nasz brand był wiązany z korupcją.             W dalszej części rozmowy ujawnił także kulisy swojej relacji z Cezarym Kuleszą, z którym miał się osobiście poznać stosunkowo niedawno, chociaż obaj panowie słyszeli o sobie już w czasie swojej działalności w polskich klubach.

Moralność? Nie wiem o co chodzi…

Afera jest grubym skandalem, który znowu podnosi problem moralnej jakości działaczy PZPN. Przecież prezes tego związku powinien chyba zainteresować się w czyim towarzystwie nasza dumna reprezentacja narodowa poleci na międzynarodowy mecz. Ważne jest też, że PZPN zareagował dopiero w momencie, gdy media sprawę ujawniły. Czyli do tego momentu pan Cezary Kulesza uważał, że zapraszanie na trybunę VIP aferzysty, który kupował i sprzedawał mecze, jest w porządku.

Sport podobno jest szkołą charakterów dla młodzieży. Zatem mam poważne obawy o przyszłość naszej grającej młodzieży, bo skoro można korumpować, kraść, być skazanym, a potem paradować w glorii i chwale, to znaczy, że wszystko jest dozwolone. Na miejscu pana Kuleszy spaliłbym się ze wstydu, albo najpierw ustąpił ze stanowiska, a potem spalił. Ale pan Kulesza jest zadowolony z siebie a winę zrzuca na sponsorów. Marnej jakości mamy działaczy, oj marniutkiej…

Jest jeszcze jeden maly, ale śmieszny wielce aspekt sprawy. Otóż w swym oświadczeniu skazany Stasiak mówi, że do Mołdawii poleciał, bo miał tam „biznesy”… Strach pomysleć jakie, bo czegóż jeszcze ten czlowiek może być specjalistą? Z pewnością nie ustawiania meczy, bo skoro dał się złapać… A samo pojęcie „biznesy” brzmi okropnie, po polsku mówimy „interesy”.

„Biznesy” mówią jedynie osoby zajmujące się interesami od niedawna, i którymi dla bezpieczeństwa powszechnego, powinien zajmować się prewencyjnie i stale prokurator.

Kluby jak dojne krowy

Dzisiaj większość działaczy sportowych nie przynosi klubom pieniędzy, a wręcz odwrotnie – oni dzięki klubom całkiem nieźle żyją. Jeden z mechanizmów jest prosty jak drut. Najpierw klub ustala regulamin reklam, z którego wynika, że osoba, która załatwi klubowi pieniądze za reklamowanie jakiejś firmy na koszulkach, na banerach stadionowych, etc. dostanie określony procent od „przyniesionych pieniędzy”.

W normalnym świecie „reklamodawców i reklamobiorców” – poza sportem – jest to od 10 do 20 procent wartości reklamy. Ale bywaly i są kluby, które pośrednikowi wypłacaja ponad 70 procent. Podobno tenże pośrednik dzieli się z reklamodawcą pod stołem…

Teoretycznie klub dostaje więc 100 procent, ale pod potrąceniu podatku, po odjęciu marży dla reklamodawcy, klubowi zostaje niekiedy ledwie 20 procent kwoty. Ale wszyscy są zadowoleni, poza klubami. Znałem klub, w którym za długi wyłączano już nawet światło, ale jakoś nikt z działaczy się tym nie przejmował. Byli uśmiechnięci i ciągle zmieniali samochody na lepsze.