Nie jest przypadkiem, że zawód dziennikarza po 1989 został puszczony samopas. Pogląd, że powinien on uwolnić się od ograniczeń z okresu PRL-u, zadecydował o niepowoływaniu samorządu dziennikarskiego, ale tak naprawdę nie był on na rękę właścicieli tworzących się spółek medialnych i zarządców mediów publicznych. Niestety, środowisko dziennikarskie w większość uległo temu poglądowi, zapatrzone na ogół na celebrytów swojego zawodu. Bo w dużym stopniu wyśmiewanie przez tychże celebrytów pomysłu powołania korporacji dziennikarskiej paraliżowało wszelkie próby jej stworzenia. W samej historii SDP po 1989 było kilka takich prób, które skończyły się na niczym, były to tylko oddolne inicjatywy o ograniczonym zasięgu. Dlatego aktualny pomysł przedstawiony przez PiS ustawowego powołania izby dziennikarskiej, która dbałaby o przestrzeganie standardów pracy dziennikarza, uważam za pożyteczny. Zresztą – jak zaznaczył to Krzysztof Czabański, poseł PiS-u – ma to być początek dyskusji środowiskowej na ten temat.
Bez wątpienia przeciwników ustawowego powołania samorządu dziennikarskiego będzie dużo. Prawdopodobnie nawet ci dziennikarze, którzy po ewentualnym utworzeniu takiej izby mieliby mocniejsze oparcie w wypełnianiu swojej pracy zgodnie ze swoim sumieniem, mogą w tej chwili być oponentami proponowanego rozwiązania z uwagi jednak na kodyfikowanie norm tego zawodu. Ale bez kodyfikowania statusu dziennikarza, jego praw i obowiązków, trudno mówić o ochronie profesji dziennikarskiej, narażonej na naciski, szantaż czy manipulacje i przede wszystkim autocenzurę. Czasem presja wydawcy, na ogół nie wypowiadana oficjalnie, jest tak silna, że dziennikarz nie odważy się podjęcia tematu niewygodnego dla określonego medium z uwagi na groźbę utraty pracy.
Obecnie mamy do czynienia z monopolami na rynku medialnym. Na przykład prasa regionalna i lokalna jest w rękach spółek o obcym, przede wszystkim niemieckim kapitale, które prowadzą bardzo określoną politykę informacyjną. I dziennikarz takiego medium, który odważyłby się wyjść poza ramy tej polityki, zostanie z niego wykluczony. I nie ma gdzie się odwołać, nie znajdzie żadnej instancji chroniącej statusu dziennikarza, który powinien działać jako zawód zaufania publicznego czyli w imieniu szerszym, społecznym. Zdarzają się też sytuacje, że dziennikarz przekracza to zaufanie, szkodząc de facto całemu środowisku, które powinno mieć szanse reagowania na takie przypadki.
Oczywiście, największy problem pojawia się z właściwym, czyli precyzyjnym i bezstronnym pod względem politycznym napisaniem projektu takiej ustawy, która nie powodowałaby dominacji jednej strony głęboko podzielonego światopoglądowo środowiska dziennikarskiego i nadużywania jej przepisów. Obecnie wyłonienie takich instancji, które byłyby akceptowane przynamniej przez większość dziennikarzy wydaję się zadaniem niemożliwym do wykonania, co nie znaczy, że nie należy rozpocząć właśnie dyskusji na ten temat, szczególnie nad ramami takiej ustawy.
Krytycy pomysłu podstawowe zagrożenie upatrują w obowiązkowej przynależności do korporacji, czyli zamknięciu się środowiska, w sytuacji, kiedy dziennikarzem może być niemal każdy. Ale to właśnie dlatego, biorąc pod uwagę status jaki ma dziennikarz, czyli człowieka odpowiedzialnego za słowo, izba dziennikarska jest przydatna. Nie uważam też, że jedynym kryterium przynależności do zawodu powinna być legitymacja bycia w korporacji. Nie można też ograniczać wolnej wypowiedzi sygnowanych przez konkretnego autora w mediach społecznościowych. Ewentualna ustawa nie powinna mieć charakteru wykluczającego z zajmowania się pracą dziennikarską, a raczej stwarzać takie umocowania tego zawodu, że sami dziennikarze będą zainteresowani przynależnością do korporacji.
Jerzy Kłosiński