WALTER ALTERMANN: A kota swego jak siebie samego, czyli definicje moralności

Czym jest moralność? Wyczerpującą odpowiedź znajdziemy w Starym i Nowym Testamencie. Nie chcę tutaj szerzyć zasad wiary, bo są do tego ludzie prawdziwie powołani. Warto jednak, choćby się było ateistą, sięgnąć do Pisma, bo i po co wyważać drzwi, skoro są już otwarte przez innych.

W Nowym Testamencie aż trzykrotnie jest mowa o dwu najważniejszych przykazaniach. W Ewangelii Świętego Mateusza znajdziemy taki ustęp: „Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych”.

Podobne wydarzenie ma miejsce w Ewangelii Świętego Marka oraz w Ewangelii Łukasza. Oba przykazania zacytowane przez Jezusa pochodzą z Pięcioksięgu, w przypadku Ewangelii Mateusza niemal dosłownie cytując tekst Septuaginty. Źródłem przykazania miłości Boga jest fragment Księgi Powtórzonego Prawa będący częścią Szema, codziennego wyznania wiary Żydów.

Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Z kolei źródłem przykazania miłości bliźniego był fragment Księgi Kapłańskiej zwany Kodeksem Świętości: Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Jezus połączył oba przykazania.

A kota swego jak siebie samego

Zauważam narastające z roku na rok zainteresowanie losem zwierząt. Trudny, a niekiedy tragiczny, los kotów psów, koni porusza serca internautów. Aktywiści opieki nad zwierzętami organizują zbiórki na rzecz ratowania koni skazanych na rzeź i pokazują zdjęcia smutnych zwierząt. Oczywiście nie zaprzeczam, że los domowych zwierząt, które trafiły w ręce nieodpowiednich ludzi jest smutny. I popieram działania wolontariuszy, którzy sami z siebie sprawdzają w jakich warunkach żyją koty, psy, kozy, owce a nawet konie.

Zdaje mi się jednak, że ludzie tym bardziej kochają zwierzęta im mniej kochają ludzi. Czym bardziej wchodzą w górę po drabinie współczucia dla zwierząt, tym bardziej schodzą z drabiny współczucia i miłości bliźniego.

Może też ludzie stają coraz bardziej obojętni na biedę i cierpienie bliźnich, bo to nakazuje im opacznie rozumiany współczesny darwinistyczny kapitalizm? Według niego biedni są gorsi i sami sobie zgotowali taki los, a może nawet są przez los predysponowani do tej „gorszości”? Jakie by nie były przyczyny, obojętnienie jest faktem. A to budzi niepokój losem osób dotkniętych kłopotami i odrazę wobec obojętnych.

Roszczeniowi starcy

Jadę tramwajem, który – jak to tramwaj – zatrzymuje się na przystanku. Przede mną dwie młode dziewczyny, jedna siedzi, druga stoi obok siedzącej koleżanki. I naraz słyszę jak starsza pani, grzecznie, zwraca uwagę pannicy z kolczykiem w nosie, żeby cofnęła się, bo blokuje jej dojście do drzwi. Na co dziewczyna mówi:

– Jakoś się pani przecież przeciśnie.

Ale jednak cofa się i starsza pani może wyjść. A gdy starsza pani wyszła, panny wybuchają radosnym śmiechem. Nie wytrzymałem i pytam:

– I to panie tak śmieszy?

Dziewczyny milkną, ale odzywa się siedzący za mną rosły byczek, koło trzydziestki:

– Przecież jest szerokie wyjście, mogła sobie podejść.

– Nie zauważył pan, że ta pani ma kłopoty z poruszaniem się. Niech pan popatrzy jak ona idzie chodnikiem… – mówię do byczka.

– A tam, starsi ludzie są bardzo roszczeniowi – odpowiada byczek. A obie panny z uznaniem potakują mu głowami.

Niby drobiazg, ale ci młodzi mają przecież rodziców, dziadków… Martwię się o los ich rodzin, gdy rodzicom i dziadkom przyjdzie się zestarzeć.

Wszystko jest pożyczane – mawiał mój ojciec. – I za to jak ty traktujesz rodziców, odpłacą ci własne dzieci. Zatem istnieje zła sztafeta pokoleń i ci młodzi z tramwaju nie są winni, winni są ich rodzice.

Domy dziecka bez kontroli

„Przekleństwa, agresja, ciągłe krzyki — taka rzeczywistość przez lata dotykała wychowanków i pracowników placówek Dzieła Pomocy Dzieciom w Krakowie i wsi Żmiąca”. To tekst z portalu Wirtualna Polska, który dotarł do nudzących grozę relacji wychowanków i byłych pracowników tego domu opieki.

Karolina została zabrana do ośrodka, gdy miała jedenaście lat. Jej matka wyjechała za granicę, a ojciec był alkoholikiem. Mimo trudnych warunków w domu dziś Karolina mówi, że wolałaby tam wrócić, niż przeżywać to, co doświadczyła w ośrodku.

Dzieło Pomocy Dzieciom prowadzi cztery placówki opiekuńczo-wychowawcze: dwie w Krakowie i dwie we wsi Żmiąca. Dyrektorem placówek jest Jan Made i kieruje nim wspólnie z żoną Katarzyną. Katarzyna Mader, według byłych pracowników i wychowanków, jest najważniejsza w ośrodku. Jej zachowanie, jak twierdzą, nie ma nic wspólnego z troską o dobro dzieci.

Karolina opowiedziała, że na początku wszyscy byli dla niej mili, ale potem zaczęły się krzyki i poniżanie. „Często słyszałam, że nic ze mnie nie wyrośnie, że skończę jak matka. Młoda kobieta mówi dziś, że choć w rodzinnym domu nie miała co jeść, wolałabym dalej chodzić brudna i głodna, niż przeżywać to, co spotkało ją w ośrodku”.

Nie pyskujcie mi, gówniarze wredne!”, „No co, świętoszku głupi?!” — tak zwracała się do dzieci dyrektorka ośrodka adopcyjnego Katarzyna Mader. Jej słowa słychać na nagraniach, do których dotarła Wirtualna Polska i które przedstawiła dyrektorce materiał dowodowy.

Staramy się, żeby dzieci odzyskiwały poczucie własnej wartości i wyrastały na dobrych i wartościowych ludzi – usłyszeli od niej dziennikarze w odpowiedzi. Katarzyna Mader uważa, że jej słowa zostały wyrwane z kontekstu. Przyznaje, że używała słów „świętoszku” i „głupi”, ale zaprzecza, żeby kiedykolwiek nazywała dzieci „wrednymi gówniarzami”.

A co na to Instytucje Państwa?

„Młodzi ludzie i była kadra mówią o zachowaniach nie tylko nieakceptowalnych, ale wręcz niedopuszczalnych. Wskazują na różne formy przemocy, w tym poniżania wychowanków. Ta sytuacja wymaga natychmiastowego działania instytucji państwa. Konieczna jest kompleksowa kontrola Rzecznika Praw Dziecka i właściwego departamentu wojewody” – stwierdza Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka w latach 2008-2018 oraz Honorowy Przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Rodzinnego przy Ministrze Sprawiedliwości.

Nie sądzę, żeby pan Michalak miał rację. Kontrole w takich placówkach powinny być częste i na co dzień. A nie wtedy, gdy ktoś ujawni o nich prawdę. Przecież pamiętamy niedawną sytuację w rodzinnym domu dziecka na Pomorzu, gdzie dzieci były wręcz katowane, gdzie kilkoro wychowanków zmarło.

Państwo, w imieniu społeczeństwa, oddaje opuszczone dzieci domom dziecka, rodzinom zastępczym i zapomina o kłopocie. A kłopot dopiero się zaczyna, bo personel tych placówek, czy nawet rodzice zastępczy, bywają różni, czyli bywają też źli, nieodpowiedzialni, niegotowi na właściwą opieką nad dzieckiem. Przy niedowładzie państwa mamy taki skutek, że te maltretowane psychicznie, a i fizycznie, dzieci wejdą w dorosłe życie z groźnymi urazami. I potem część z nich może chcieć na społeczeństwie odreagować swój dziecięcy ból.

Osobnym problemem jest to ile państwo oraz gminy płacą wychowawcom domów dziecka i pracownikom socjalnym. Przy tak marnych, wręcz minimalnych ustawowo zarobkach, trudno jest znaleźć ludzi do tak trudnej i odpowiedzialnej pracy. Nie ma tam ludzi wykształconych kierunkowo, przygotowanych do podjęcia się obowiązków opieki nad innym człowiekiem.

Ludzie to nie kotki czy pieski, nie wystarczą im ciepłe legowiska, miska z wodą i jedzeniem oraz pogłaskanie pupila po głowie.