WALTER ALTERMANN: Demokracja końcówki naszego bytu

W wielu miastach takie ostrzeżenia samotnych "jeźdźców Apokalipsy" widzimy codziennie. Oby - tak jak głosi napis na tym zdjęciu - był dla nas ratunek! Fot. archiwum/ hb/ re/ ee

Zdaje mi się, od dawna zresztą, że koniec naszej cywilizacji jest nieuchronny i kroczy coraz szybciej. Co będzie potem? Nie wiem, ale stara, dobra i zrozumiała dla rozumnego człowieka upadnie i nie wróci już nigdy.

To co się nieuchronnie zbliża wysłało do nas (już przed II wojną światową) swoich emisariuszy, a są nimi radio i telewizja. A skutki ich działalności są przerażające.

W dzisiejszej Polsce, w naszych mediach, nie ma właściwie żadnych rozumnych dyskusji o programach politycznych, o ich skutkach – tak dobrych jak złych. Zamiast tego mamy kopanie człowieka. Najchętniej oczywiście kopie się po nazwisku osobników będących liderami partii. Dlaczego tak? Bo tak łatwiej i (jak się wydaje naszym politykom i mediom) skuteczniej. A gdzie nasz humanizm, gdzie chrześcijaństwo nakazujące szacunek dla „osoby ludzkiej”? Te wartości padły pierwsze. O wszystkim decyduje popyt, podaż i sprzedaż. I dawne wartości stały się już niepotrzebnym, niechodliwym towarem. Niepotrzebnym, bo ogół ludności nie wie czemu służą, więc ich nie kupuje.

Anarchiści

Niestety nasza publiczność polityczna nie ma także zbyt wielkiej wiedzy o prawodawstwie, o zasadach zapisanych w Konstytucji, ustawach i całym prawie. Powiem więcej – w swej masie, ta publika nie ma żadnej wiedzy na temat funkcjonowania państwa. Natomiast oczekuje publicznych egzekucji. Nie, nie  fizycznych ale moralnego kopania, dręczenia i unicestwiania tych, których akurat nie lubią. Jedni chcą kaźni Iksa, drudzy Igreka, trzeci wreszcie zarówno Iksa, jak Igreka. Bo tak jest prosto i zrozumiale. Lud żąda krwi i ją dostaje. Zupełnie jak w Imperium Rzymskim, gdzie gladiatorzy zaspakajali najniższe ludzkie instynkty.

Nawet anarchiści są u nas słabi, a ci akurat chętnie wywieszaliby (medialnie) wszystkich naszych polityków – od A do Ż.  Anarchiści negują w ogóle istotę pastwa, jako takiego, uważając (poniekąd słusznie), że państwo ogranicza człowieka, służy jedynie najbogatszym i zajmuje mózgi obywateli głupotami. Czym jestem starszy, tym bardziej zastanawiam się, czy jednak anarchiści nie mają racji.

Sprawa Sokratesa

Niestety demokracja, znacząca „panowanie ludu” ma też swoje okropne skutki. Teoretycznie demokracja jest ucieleśnieniem odwiecznego ludzkiego marzenia o wolności i równości. Jednak już demokracja ateńska miała na sumieniu zbrodnie, którymi mogliby się szczycić tyrani.

Tu przypomnijmy sobie, bo wierzę, że wszyscy ją znamy, sprawę Sokratesa. Ten wielki filozof w 399 r. p.n.e. został oskarżony przez nieznanego szerzej poetę Meletosa, który przy poparciu przywódcy demokratów Anytosa i retora Lykona wniósł oskarżenie przeciwko Sokratesowi. Poeta oskarżał filozofa o niewyznawanie bogów, których uznaje państwo i wyznawanie bogów, których państwo nie uznaje oraz o psucie młodzieży. Sprawę rozpatrywał ateński sąd ludowy (dikasterion). W pierwszym głosowaniu nad winą oskarżonego stosunek głosów winny/niewinny wyniósł prawdopodobnie 280:220. Sokrates mógł zaproponować wymiar kary dla siebie. Zaproponował utrzymanie na koszt państwa lub zapłacenie niewspółmiernie małej grzywny. W drugim głosowaniu sędziowie mieli zadecydować pomiędzy wymiarem kary zaproponowanym przez oskarżyciela i przez oskarżonego. Stosunkiem głosów 361 do 140 wybrali zaproponowaną przez Meletosa karę śmierci. Być może oskarżyciele dążyli jedynie do banicji Sokratesa, jednak okazało się to niemożliwe wobec nieprzejednanej postawy oskarżonego.

Po procesie Sokrates udał się do więzienia, gdzie miał pozostać jeszcze przez 30 dni, zanim zostanie stracony. Po tym czasie Sokratesowi została podana cykuta do wypicia. Wypił ją w obecności swoich uczniów i przyjaciół. Scena ta została następnie opisana przez Platona w Fedonie oraz przez Ksenofonta we Wspomnieniach o Sokratesie.

Zatem Sokratesa skazał lud, bo wtedy w Atenach panowała demokracja. Podejrzewam, że ów lud nie znał ani jednej z tez filozofii skazanego. A jednak ów lud miał odwagę podjąć decyzję. Czym się kierował ateński demos? Prawdopodobnie nienawiścią. Albowiem nic tak nie obraża ludu jak człowiek mówiący o sprawach, o których lud nie ma najmniejszego pojęcia.

Haczyk demosu

Sprawa Sokratesa dowodzi, że demokracja ma jeden mały, ale okrutny haczyk. Jest nim równość głosowania. Demokracja zakłada, że każdy niedouk, człek spanikowany i zagubiony we współczesności, każdy leniwiec intelektualny, nierób, obibok, pijak i złodziej a nawet zwykły tuman mają jeden głos równy głosowi człowieka rozumnego i porządnego.

Skutkiem tego ludem jest niezwykle łatwo manipulować. Pod warunkiem, że mówi się językiem prostym i skutecznym. Językiem prostym jest właśnie język ludu. Ma on tę właściwość, że odwołuje się nie do pojęć, ale do emocji. W tym języku, na przykład, uniwersalne słowo „ku…” może oznaczać zachwyt i potępienie, potwierdzenie i zaprzeczenie, radość i smutek. Czasem wszystko naraz.

W latach 70-tych Polska Akademia Nauk przeprowadziła badania nad zasobem leksykalnym języka  polskiego. Stwierdzono wtedy, że podstawowy zasób słów, których sens powinien być znany każdemu wykształconemu, na poziomie wyższym, Polakowi wynosi ok. 40.000 słów. Natomiast Polacy z wykształceniem niepełnym i pełnym podstawowym znają jedynie około 600 słów. Może obecnie tych słów w języku ludowym trochę przybyło, ale nikt badań nie prowadzi.

Przez język skuteczny rozumiem tu odwoływanie się do uczuć, nie do rozumu. Bardzo skuteczne jest również wywoływanie w ludzie poczucia zagrożenia, z zaznaczeniem, że trzeba głosować na tych, którzy odkryli owo zagrożenie i mają cudowne lekarstwo na jego likwidację. Co prawda lud najczęściej nie rozumie istoty tych zagrożeń, ale boi się, zatem głosuje na potencjalnych zbawców.

W demokracji, nawet tej bezpośredniej jak w Szwajcarii, głosuje się zawsze (a przynajmniej głównie) w sprawach nieznanych, Wierząc, że ci, co nawołują do wyborów, wiedzą za nas.

Kultura

Demokracja ma również fatalne skutki dla kultury i sztuki. Szczególnie teraz, gdy większość z nas obcuje ze sztuką za pośrednictwem telewizora. A właściciele stacji bardzo sprawnie liczą zyski i starają się dotrzeć do jak największej widowni. Zresztą, z założenia telewizor nigdy nie da nam tych samych i tak głęboko istotnych przeżyć jak żywy teatr.

A teatry również kierują się zyskiem. I dobrze wiedzą, że lada jaka farsa nagoni widownię, a najmądrzej wystawione Dziady czy Wyzwolenie gwarantują kasową klapę.

Wykształcona część ludu czyta, to fakt. Ale co czyta? Głównie powieści sensacyjne, horrory i romanse. Szczerze mówiąc, to nie jest literatura, to są tylko zadrukowane literami karty papieru. W tych powszechnych lekturach nie ma krzty artyzmu. Nie ma zabawy formą, nie ma kunsztu językowego. To jest ot taka papka pokarmowa dla oczu, która jedynie psuje dobry smak. Może byłoby lepiej, gdyby lud w ogóle nie czytał? Za komuny najbardziej poczytnym powieściopisarzem był nie kto inny jak staruszek Józef Ignacy Kraszewski (ur. 28 lipca 1812 w Warszawie, zm. 19 marca 1887 w Genewie). Fabuły w jego powieściach zawsze są pełne życia a język jest jednak nadal dziełem artystycznym.

Przyszłość

Wśród wielu wieszczów, przepowiadających nam przyszłość, najbardziej trafia do mnie Ray Bradbury ze swoją powieścią „451 stopni Fahrenheita” (tyt. Oryginału Fahrenheit 451) z 1953 roku. Akcja książki rozgrywa się w świecie, gdzie czytanie książek i krytyczne myślenie są zakazane. Tytuł książki oznacza temperaturę 451 stopni w skali Fahrenheita (233 °C), w której, według fabuły książki, zaczyna się samozapłon papieru.

W tym świecie zakazana została wszelka literatura: nie wolno czytać książek ani ich posiadać. Ich poszukiwaniem zajmują się specjalnie wyszkoleni strażacy (w wyniku rozpowszechnienia się niepalnych domów nie muszą już gasić pożarów), którzy znalezione książki palą. Ludzie w wielkim stopniu są zmanipulowani przez media pokazujące w kolorowych barwach nawet największe katastrofy i klęski.

W tym świecie nie ma też rodziny, bo nie ma w nich najmniejszej wspólnoty uczuć. Żadne z małżonków nie martwi się o drugą połowę, a dzieci są dla nich jedynie ciężarem. Uczniowie na lekcjach uczą się tylko z filmów. Dorośli swój wolny czas poświęcają interaktywnemu programowi telewizyjnemu „Rodzinka”, gdzie mogą odgrywać swoją własną „rolę”, nie ruszając się z domu.

451 stopni Fahrenheita w zamierzeniu było książką nie tyle skierowaną przeciwko totalitaryzmowi, lecz przeciwko telewizji jako narzędziu masowej indoktrynacji. Jak twierdził Bradbury, treść powieści była poświęcona przede wszystkim temu, „jak telewizja niszczy zainteresowanie czytaniem literatury” oraz „zamienia ludzi w debili”.

Bradbury to naprawdę wieszcz, co prawda wieszcz przykrego końca naszej cywilizacji, ale jednak wieszcz.