Słuchając jak mówią dzisiaj nasze elity władzy i ludzie mediów dochodzę do wniosku, że pilną sprawą byłoby założenie Ligi Obrońców Języka. Ta liga zajmowałaby się propagowaniem poprawności językowej oraz „potępianiem” potworności językowych, które wypowiadają i piszą nasi ludzie publiczni.
Tu wyraźnie zaznaczę, że zgodnie z duchem chrześcijaństwa nie należy potępiać człowieka, który jest jednak tworem Boga, niekiedy mocno nieudanym, ale jednak. Należy natomiast potępiać jego złe uczynki, postępowanie a nawet odruchy. Oczywiście różnica jest mała, ale istotna. I w tej różnicy mieści się cała wielka idea humanizmu. I chrześcijaństwa.
Wytykanie ludziom publicznym ich błędów językowych jest moralnie uzasadnione, bo skoro mają oni cywilną odwagę ubiegać się o urzędy, pouczać nas i dzielić się z nami swymi „przemyśleniami”, to muszą w pokorze przyjąć od nas uwagi i krytykę. Jeszcze raz podkreślę, że jeżeli jakiś dziennikarz czy poseł lub pomniejszej rangi polityk ma tyle tupetu, że odważa się zajmować uwagę publiczności bajdurzeniem w języku, który jedynie w 10-15 procentach przypomina język Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Broniewskiego i Grochowiaka, to wytykanie im błędów, a nawet odsądzanie od czci językowej, jest naszym, prostych ludzi, patriotycznym obowiązkiem.
Co oczywiście nie znaczy, że my ludzie prości, nieutytułowani mówimy po polsku doskonale. Jednak my nie pchamy się z naszym językiem przed kamery i do mikrofonów. Tak samo jak nie wolno wytykać błędów ludziom, zaczepianym przez reporterów w sprawie jakichś katastrof, pożarów, wypadków drogowych czy innych nagłych a przykrych zdarzeń. Bo to jest coś zupełnie innego.
Nazwisko do odmiany
Jest taka zasada, która każe nam odmieniać przez przypadki wszystkie polskie nazwiska. Na tę zasadę składa się tradycja językowa oraz zwykły zdrowy rozsądek. Dlatego skręca mnie w dołku, gdy w naszych licznych telewizjach jest mowa o Zbigniewie Ziobrze. A ponieważ ostatnio o tym polityku mówi się często i dużo, przeto skręca mnie w dołku bez przerwy.
Może to jakaś zmowa przeciwników Ziobry z jego admiratorami, ale począwszy od TVN po TV Republika, wszędzie i wszyscy nie wiedzą, że nazwisko „Ziobro” odmienia się przez przypadki. Dlaczego Wałęsę, Kaczyńskiego, Tuska i Millera się odmienia, a akurat Ziobrę nie? Myślę, że mylące dla dziennikarzy i polityków jest to, że istotnie obce nazwiska, kończące się na „o” w naszym języku odmianie nie podlegają. Ale gdzie tam panom Sukarno czy Suharto do naszego rodzimego, czysto polskiego Ziobry? Nazwisko nosi wyraźne ślady ludowego urobienia od „żebro”. Albowiem w gwarze małopolskiej i podhalańskiej żebro to ziobro, a ziobro to żebro. Ja nie widzę w tym nic strasznego, ani uwłaczającego – jak zresztą w żadnym nazwisku. Bo z nazwiskami się nie dyskutuje, nie ocenia się ich – są bo są, a że są jakie są, to nie ma żadnego znaczenia.
Dlatego apeluję o odmienianie Ziobry po polsku. Jak to powinno poprawnie wyglądać? Ano tak:
- Mianownik (M.) – kto? co? (jest) – Jest już na sali pan Ziobro.
- Dopełniacz (D.) – kogo? czego? (nie ma) – Jednak nie ma na sali pana Ziobry.
- Celownik (C.) – komu? czemu? ( przyglądam się) Przyglądamy się uważnie panu Ziobrze. (Nigdy nie panu Ziobro)
- Biernik (B.) – kogo? co? ( widzę) Dobrze i wyraźnie widzę pana Ziobrę. (A nie, że widzę pana Ziobro)
- Narzędnik (N.) – z kim? z czym? (idę) Przeprowadziłem wywiad z panem Ziobrą.
- Miejscownik (Ms.) – o kim? o czym? ( mówię) Ciągle mówię o panu Ziobrze.
- Wołacz (W.) – o! O, pan Ziobro!
Maniera nieodmieniania nazwiska tego polityka drażni moje wrażliwe polskie ucho, więc błagam o litość panie i panów z TVN, Republiki, Polsatu i TVP. Błagam i nadziwić się nie mogę, że tak haniebnie mylą się panie i panowie, w tak podstawowych i prostych sprawach.
Nazwiska z kłopotami
Z nazwiskami w Polsce bywały kłopoty niemałe. Z początku nazwisk nie było wcale, były jedynie imiona. W przypadku rycerstwa, później szlachty, nazywano się imionami z dodatkami lokalnymi, skąd taki jegomość pochodził, jakie miał wsie czy miasteczka. Tak na przykład był sobie rycerz Janko z Czarnkowa. Później zaczęła szlachta przybierać nazwiska, ale nie traktowano ich jako świętość. Ot, pomocne były dla rozróżnia kto zacz.
Chłopi i mieszczanie nazwisk nie mieli długo. Po prostu „pieczętowali się” imionami, niekiedy z dodatkiem imienia ojca. Stąd, gdy w XVIII i XIX wieku posiadanie nazwiska stało się koniecznością, bo zaborcy nie mieli litości, bardzo wiele nazwisk chłopskich tworzono właśnie od imion ojców. Stąd mamy zastępy Adamskich, Bartkowiaków, Janickich, Jankowskich, Teodorczyków i tak dalej.
Przy nadawaniu chłopom nazwisk bardzo często przezwisko stawało się nazwiskiem. Tak jak go wołano na wsi, takie dawano mu nazwisko. Mamy też wiele nazwisk od czynności, zawodów chłopów na dworze szlacheckim – stąd mamy Stelmachów, Stelmaszczyków, Fornali, Fornalskich, Fornalików i im podobnych.
W sumie – jedynie szlachta dbała o nazwiska, bo to miało gwarantować jej „starożytne” – jak pisano – pochodzenie, zacność zasług i powagę urzędów.
Fantazje imienne rodziców
Z imionami oczywiście też bywają kłopoty, a to dlatego, że fantazja rodziców chrzczących swoje pociechy nie zna granic rozsądku. Pamiętam czasy, gdy w pewnym piłkarskim meczu biegało po boisku aż 10 Dariuszy, na 22 grających. Skąd taka moda na imię perskiego króla? Może jakiś serial był wówczas w modzie? Nie wiem, ale było śmiesznie.
Jednak mniej śmiesznie jest ludziom, których rodzice uraczyli różnymi Andżelikami, Isaurami, Orchideami, Konstancjami czy Horacjuszami. Sądzę, że ludzie prości chcąc dla swych dzieci lepszego losu, zaczynają od nadawania im imion egzotycznych czy królewskich. Smutne, ale prawdziwe.
Czy imię nadane dziecku może być wywoływaniem wilka z lasu, albo też ściąganiem na potomka kłopotów? W pewnym sensie tak. Bo życie podwórkowe czy klasowe Anastazjusza czy Heliodora może być dla nich makabrą.
Oczywiście w dawnych wiekach chłopi i mieszczanie mieli imiona proste, dziedziczone po dziadkach lub ojcach. Stąd syn Bartłomieja bywał Maciejem, a syn tegoż Macieja – Bartkiem, jak dziadek. Natomiast dawna nasza szlachta wyszukiwała sobie u Homera, którego w szkołach obowiązkowo czytano, imiona greckich herosów i wodzów. Stąd u szlachty i magnatów pełno było Antenorów, Herakliuszy, Heraklesów, Agenorów. Szlachta bowiem za każda cenę (nawet za cenę śmieszności) chciała we wszystkim odróżniać się od „chamstwa”, z którego pracy się tuczyła, ale którym serdecznie pogardzała.
Żegnaj Judaszu
Jest jednak w naszej literaturze bardzo poważny i świetny utwór dramatyczny poświęcony poniekąd przekleństwu imienia. Mówię tu o sztuce Ireneusza Iredyńskiego Żegnaj Judaszu. Jest to utwór o wierności i zdradzie, o ideałach i wyrzeczeniach się ideałów. Tytułowy bohater nosi, nadane mu przez ojca, imię Judasz. Ojciec chciał by syn zaprzeczył imieniu największego i przeklętego zdrajcy, chciał go niejako uodpornić na zdradę, uczynić mężnym i twardym.
I bohater z brzemieniem imienia zostaje rewolucjonistą, walczy z bezwzględnym reżimem. Potem jednak zdradza. Ale tak naprawdę Iredyńskiego interesowały ludzkie postawy, zachowania wobec fałszu i zakłamania. A sprawa imienia bohatera była niejako punktem wyjścia do głębokiego dramatu jednostki.
Sztuka jest mądra i wspaniale napisana, przy okazji rozprawki o imionach, serdecznie polecam jako lekturę.