Co najmniej dwa pokolenia międzywojenne wychowały się na Prusie i Żeromskim. To dzięki ich pisarstwu bowiem docierało do społeczeństwa polskiego, że bogatsi muszą pomagać biedniejszym, lepiej wykształceni – analfabetom. Znałem takich ludzi. A żeby nie było niejasności, nie byli w PZPR. Byli jednak z ducha socjalistami, a może nawet byli niezorientowanymi politycznie, ale dobrze wychowanymi ludźmi.
Służenie innym – to był międzywojenny obowiązek patrioty. Nie obnosili się z tym, ale młodzi nauczyciele jeździli do głuchych wsi na rubieżach ówczesnej Polski, by uczyć, dobrze uczyć – za bardzo małe pieniądze. A młodzi lekarze, pół darmo leczyli biedaków w robotniczych dzielnicach.
Oczywiście nie wszyscy tacy byli, ale bardzo duża część społeczeństwa wcielała w życie wielkie idee społecznikowskie. To było wspaniałe społeczeństwo obywatelskie. I takich ludzi wychowywali Żeromski i Prus.
Dwoistość bytu profesorów
Ostatnio udało mi się wzbudzić zainteresowanie moją przypadłością pewnego profesora medycyny. Za jedyne 600 zł, podczas prywatnej wizyty. W szpitalu natomiast profesor jest niedostępny, wyniosły i nie zniża się do poziomu chorych. Być może ma coś z dyskiem i nie może się schylać, bo chorzy jednak leżą na łóżkach. Nadto każdy chory jest męczący, bo wydaje mu się, że jest najważniejszy na świecie i oczekuje Bóg wie czego.
Śladem profesorów idą doktorzy, specjaliści I i II stopnia a nawet stażyści. Od lekarzy nauczyły się tego sposobu bycia pielęgniarki, salowe i oczywiście recepcjonistki. Taki dziś mamy styl w służbie zdrowia.
Na tym tle wyjątkowo dobrze wypadają Ukrainki, które są po prostu miłe i uczynne. Może akurat im zależy na swojej pracy? A może nie mają innych możliwości? A może Ukraińcy, mieszkający obecnie w Polsce zachowują się tak jak u siebie, w swoim kraju?
Cele służby zdrowia
Celem dzisiejszej służby zdrowia są dobre, coraz większe zarobki lekarzy. Oczywiście nie da się wiele zarobić bez chorych, zatem istnieje mentalne przyzwolenie na pacjentów, ale przecież w umiarkowanych ilościach.
Najpierw – na początku nowej rzeczywistości – całkiem konkretną wizją, było sprywatyzowanie usług medycznych, leczenia i opieki nad chorymi. Ówczesna prasa podawała nam (obywatelom) jako przykład USA i Niemcy, gdzie prywatna praktyka lekarska ma się dobrze i gwarantuje przyzwoity poziom medyczny. Pisano też, że owszem, że tam też istnieją państwowe szpitale, ale celem dla Polaków miały być prywatne szpitale i prywatni lekarze. Oczywiście nikt nie pisał, że Polska jest za biedna, że naprawdę jedynie garstka obywateli będzie się mogła leczyć prywatnie.
Oczywiście są obecnie prywatne kliniki, ale zajmują się głównie świadczeniem usług medycznych z zakresu medycyny estetycznej, zatem zabiegami bardzo drogimi. Całkiem dobrze mają się też lekarze prowadzący prywatną praktykę. Ludzie przestali wierzyć w państwową służbę zdrowia. Może z autopsji, z przykrego doświadczenia?
Sprywatyzowane zęby
W nowych czasach (po 1989 roku) jako pierwsze sprywatyzowano nasze zęby. I to bardzo sprytnym sposobem. Uznano, że każdy obywatel ma prawo do leczenie ośmiu przednich zębów w górnej szczęce i ośmiu w dolnej. Piątki, szóstki siódemki oraz ósemki uznano za zupełnie prywatną sprawę obywatela. Ponieważ starsi ludzie mają u nas spore braki, zgodzono się, żeby raz na 5 lat, każdy społecznie ubezpieczony, mógł też ubiegać się o sztuczną szczękę.
Dentyści – z związku taką reformą – mają się już u nas dobrze, szczególnie ci, którzy są otwarci na nowe techniki i wynalazki. Ciż są już książętami wśród medyków. Jedynie co smuci, to fakt, że na ulicach widać ogromne rzesze bezzębnych i „bezszczękowych” starców. Kobiety bowiem, jako rozsądniejsza część populacji, bardziej dbają o siebie.
Patenty na godziwe zarobki lekarzy
Pierwszym sposobem na zostanie bogatym lekarzem jest zdobycie, przez absolwenta akademii medycznych, specjalizacji, a następnie zrobienie doktoratu. Lekarz z tytułem doktora nauk medycznych ma wtedy wielkie szanse na zatrudnienie się w placówkach szpitalnych. To jest początek kariery, bo wtedy może zrobić nawet habilitację, a na koniec zostać profesorem.
Co może profesor? Profesor może wszystko. Jako ordynator szpitalnego oddziału może w każdej chwili przyjąć na swój oddział każdego, z pominięciem jakichś tam kolejek, swoich chorych. Skąd profesor bierze swoich chorych? Ano z prywatnej praktyki, którą ma obok pracy w państwowej służbie zdrowia.
Oczywiście wizyta u profesora sporo kosztuje, ale w zamian pacjent ma gwarancję, że w przypadku konieczności położenia się do szpitalnego łóżka, miejsce będzie na pewno. A jako pacjent profesora z pewnością będzie traktowany mniej brutalnie niż pacjent z ulicy, albo od jakiegoś nieszpitalnego doktora.
Jeżeli zajdzie konieczność operacji, pacjent profesora musi być też przygotowany na okazanie profesorowi wdzięczności. Ile wynosi dzisiaj wdzięczność? To zależy od rodzaju przypadłości. Neurochirurgia, choroby serca są najdroższe, ale nawet chirurg, operujący złamaną nogę oczekuje, że nasza wdzięczność nie ograniczy się do kwiatów. Krótko mówiąc – pacjent musi być przygotowany na wdzięczność „pooperacyjną” w granicach od 10 do 20 tysięcy złotych.
Ludzie o tym mówią między sobą, ale nie spieszą się z zawiadamianiem prokuratury, bo są przekonani, że po czymś takim w żadnym szpitalu w Polsce nie znajdą już pomocy.
Wielbiciel szybkich samochodów
Były marszałek Senatu profesor Tomasz Grodzki ma postawione zarzuty korupcyjne, ale skutecznie unika spotkań z prokuratorem, bo ciągle chroni go immunitet senacki. Warto przypomnieć tę postać, szczególnie teraz, gdy nowy rząd ściga różnych znaczących polityków poprzedniego rządu.
Mnie utkwił w pamięci wywiad p. Grodzkiego sprzed kilku lat, gdy w telewizyjnym wywiadzie, zdradził, że ma słabość do szybkich samochodów. Co to znaczy szybki samochód? To znaczy że jest on drogi, bardzo drogi.
Może dla przykładu profesor-senator Grodzki powinien jednak poddać się procedurom organów państwa? Wypadałoby, naprawdę.
Co robić z naszą medycyną
Każda kolejna ekipa rządowa obiecuje przed wyborami, że zrobi porządek. Że bez kolejek będziemy mogli się dostać do każdego lekarza. I co z tymi obietnicami dzieje się po wyborach? Nic istotnego. Państwowa służba zdrowia domaga się jedynie pieniędzy. I jest w tym dużo prawdy, bo Polska wydaje z budżetu na nasze zdrowie najmniej z wszystkich państw Unii Europejskiej. Wszystkie kolejne rządy mówią, że dały bardzo dużo. I co? Nic. Gdzieś, jakoś te pieniądze wyciekają, a szalupa nabiera coraz więcej wody.
Gdzie się podziewają, na co idą nasze pieniądze (bo płacimy przecież niemałe ubezpieczenia zdrowotne), tego jakoś nikt nie mówi?
Może trochę światła na tę gospodarkę w publicznej służbie zdrowia rzuciła pani minister Izabela Leszczyna, która (29.10.2024) potwierdziła prasowe doniesienia, że mamy w systemie bardzo wielu lekarzy zarabiających od 80 do100 tysięcy złotych miesięcznie. Dodała także, że jeden z lekarzy złożył fakturę za wrzesień na 299.000 zł. Czyli prawie 300 tysięcy zapłaci w październiku owemu lekarzowi państwo, za jego pracę na rzecz publicznej służby zdrowia.
Może tu jest pies pogrzebany? Może coraz większe wydatki państwa powodują jedynie coraz większe zarobki lekarzy, który są gotowi z poświęceniem „przyjąć na klatę” każdą, nawet najwyższą podwyżkę swoich zarobków? Bo nasi dzisiejsi lekarze są gotowi do dużych poświęceń.