WALTER ALTERMANN: Kobiecość współczesna, czyli największe zagrożenia

Fot. HB/ r/ e

Beata Tyszkiewicz, w filmie biograficznym mówi: „Ilekroć moja córka Karolina wpada do domu, to od progu pyta – Mama jest? – I tak jest dobrze, że jestem tutaj i jestem dla mojej córki”.

 To wyznanie Beaty wspaniałej aktorki zapadło mi w serce, bo w jednym zdaniu ujęła istotę macierzyństwa. Matka ma być dla dzieci. Nawet – a może tym bardziej – im bardziej są dorosłe.

Macierzyństwo

Podjąłem ten temat, bo dzisiaj w mediach, a także w świadomości społecznej, macierzyństwo kojarzone jest jedynie z ciążą i wychowywaniem noworodków.  Obecnie coraz więcej młodych kobiet żąda praw dla siebie, ale nie jako matek. Dla kobiet ogólnie. I jakoś ucichły żądania praw dla matek. Owszem, pojawiają się głosy o konieczności budowy i organizowania żłobków i przedszkoli, ale dominuje w debacie publicznej głos kobiet pragnących się „samorealizować”. Nie ma w takiej postawie niczego złego, ale pod jednym warunkiem – że owo „samowyzwolenie” niedokona się kosztem dziecka. A z tym jest problem.

Drzewiej inaczej bywało

W kulturze europejskiej przyjęła się dominująca rola kobiety, jako matki, bo to ona przez 9 miesięcy nosi w łonie dziecko. Potem ona je karmi i pielęgnuje. I nie jest to wymysł żadnego z kościołów, to jest „filozofia naturalna”, u której podstaw legła biologia. I te prawa naturalne dotyczą nie tylko ludzi, ale również wszystkich ssaków oraz w mniejszym już stopniu pozostałego stworzenia.

O matce napisano niezliczoną ilość wierszy i prozy, będących dowodem naturalnych związków dzieci z matkami. Najczęściej są to – niestety – utwory słabe, ckliwe i nadmiernie sentymentalne. Ale powstawały z dobroci serca, więc dużego grzechu nie ma, autorom należy się wybaczenie.

W tradycyjnym społeczeństwie miejskim kobiety również pracowały, ale zwykle w domu, w małych warsztatach rzemieślniczych – ulokowanych najczęściej w ich mieszkaniach. Dzieci – tym samym – były pod ręką i na oku, więc kobiety z trudem, ale godziły rolę matki i pracownicy. Zresztą – dzieci w miastach również pracowały, najczęściej pomagając rodzicom. Osobnym tematem była wieś, gdzie pracowało się całymi rodzinami. Praca była ciężka, ale na wsi, w polu również pracowały całe rodziny, bo już małe dzieci wykorzystywano do znojnej pracy.

Inne kobiety

Tradycyjną rodzinę zniszczył XIX-wieczny kapitalizm, który potrzebował coraz więcej rąk do pracy w fabrykach. Z momentem, gdy kobiety zaczęły pracować w fabrykach, zaczęło się podważanie tradycyjnego układu, w którym kobiecie wyznaczano przede wszystkim rolę matki. Praca fabryczna kobiet była niezwykle wyczerpująca, bo była ciężka i wielogodzinna. Właściwie, to ludzie fabryczni wracali do domów jedynie tylko po to, żeby się przespać.

Kto myśli, że zmyślam, niech poczyta choćby Dickensa, Zolę lub Żeromskiego, znajdzie tam porażające dzisiaj obrazy nędzy robotniczej. A za nędzą szła z kolei jej nieodrodna siostra – degeneracja. Bo jest od dawna znanym faktem, że nędza rodzi występek i zbrodnię.

Rychło też okazało się, że nie wszystkie kobiety mają równie rozwinięty instynkt macierzyński. To znaczy – zawsze tak było, że nie dla wszystkich kobiet macierzyństwo było szczytem marzeń i celem podróży, jaką jest życie. Ale też presja społeczna, wywierana na kobiety, była tak ogromna, że te „inne” ani się nie skarżyły ani nawet nie narzekały.

Dziecko – po co?

Poza czynnikami biologicznymi, wytwarzającymi przecież wielkie emocje, rodziny chciały mieć dzieci także z przyczyn ekonomicznych. W kulturze chłopskiej każde kolejne dziecko było kolejnymi rękoma do pracy w polu. To, że w przypadku rodzin wielodzietnych nie było możliwości – już dorosłych dzieci – obdzielić ziemią, jakoś większości chłopów nie obchodziło. Może zdolność przewidywania własnej przyszłości nie była ich silną stroną?

W rodzinach arystokracji i szlachty, w przeciwieństwie do rodzin chłopskich, wielodzietność była okazją do powiększenia majątków – pod warunkiem, że znalazło się odpowiednia partię. Oczywiście pojawiła się filozofia sentymentalna, żeby ukrywać prawdziwe interesy i błękitnokrwiści zaczęli opowiadać o dziedzicach nazwiska, jako o boskich wyrokach.

W rodzinach mieszczańskich, podobnie jak w chłopskich, dzieci od najwcześniejszych lat zaprzęgano do nauki zawodu, najczęściej rzemieślniczego. Władcom księstw i królestw też bardzo zależało na zwiększaniu populacji, bo państwa były silne mnogością ludności. I każdy nowonarodzony mógł w przyszłości zostać żołnierzem. Jednakże w miarę rozwoju technologii wojennych, zapotrzebowanie na „prostego człowieka” malało.

Mity

Zdaje mi się, że pora już najwyższa przestać martwić się malejącą w Europie wielkością populacji. Nie od liczby ludności zależy dzisiaj pomyślność i siła starego kontynentu. Zależy ona od poziomu życia, czyli akceptacji przez ludzi swego materialnego bytu i wytwarzania zdolności do tworzenia nowych technologii.

Sięganie po stare mity o koniecznej wielodzietności rodzin i odnawianie ich, jest zawracaniem Wisły kijem. Kobiety dzisiejsze nie pragną mieć więcej niż dwoje dzieci, bo wiedzą, ile trzeba nadludzkiego wysiłku, żeby wychować nowego człowieka. I dlatego rolą państwa jest ulżyć matkom, stworzyć warunki, żeby znój matek był jak najmniejszy. Może trzeba przeznaczać więcej pieniędzy nie tylko na przedszkola, ale płacić rodzinom, które same zorganizują sobie opiekę nad dzieckiem?

Matka w domu

Widok żłobków, nie jest dla mnie widokiem budującym, bo maluchy jak najdłużej powinny być z matką, a nie z panią ze żłobka. Matka powinna być w domu – jak powiedziała Beata Tyszkiewicz. A moim zdaniem, powinna być jak najdłużej.

Jest też problem z kobietami pragnącymi „się realizować” i nie chcących mieć dzieci, lub mieć jedynie jedno. Nie należy się im dziwić. Uważam to za naturalne. Pora już, żeby nasi politycy, dziennikarze i różni inni „władcy dusz” uświadomili sobie, że ludzki świat naprawdę jest różny. I nie należy dążyć do kształtowania wszystkich na jeden wzór. W wielości bytów jest wolność siła narodów i państw.