Są wakacje, więc odpoczywamy. A głównie odpoczywają dzieci i młodzież. I bardzo to dobrze, bo nauka to ciężka praca. Ale wykorzystajmy ten czas na rozmowy o naszej polskiej edukacji. W kilku kolejnych felietonach podejmę temat istotnych braków i błędów naszych szkół. A właściwie są to głównie zaniechania naszego szkolnictwa. Na tyle istotne, że warto o nich porozmawiać.
Nie chodzi mi o to, czy polska szkoła powinna być bardziej czy mniej polityczna, bardziej czy mniej patriotyczna. Chodzi mi o podjęcie przez szkolnictwo trudu kształcenia artystycznego i właściwego nauczania poezji. A także o postępująca głuchotę muzyczną Polaków.
Z przerażeniem odkrywam, że coraz więcej ludzi około 50-tki, a i młodsi, nie mają najmniejszego pojęcia o sztuce. Są wśród tych ignorantów osoby wykształcone, rozumne nawet, ale ich podejście do sztuki boleśnie zaskakuje. Jak to możliwe, że w kraju, w którym wykształcenie średnie jest obowiązkowe, a wyższym szczyci się coraz więcej Polaków, rozumienie i właściwe odczuwanie sztuki jest nadal na poziomie lat 50-tych? To te 70 lat poszło na marne?
Sztuka zdegenerowana
W latach PRL propaganda świadomie schlebiała ćwierćinteligentom, nie mówiąc już o tzw. „ludzie” w ich odrzucaniu sztuki współczesnej. Gazety codzienne a nawet szanujące się tygodniki, pokpiwały sobie z malarstwa Picassa, który był sztandarowym przeciwnikiem realizmu socjalistycznego. Bo jakże to można tak malować, żeby portret kobiety miał oczy na czole, a nos był trójkątem usadowionym tam, gdzie ludzie mają uszy?
Niestety, w tamtych latach w Polsce akceptacji sztuki nowoczesnej nie było. Owszem nie było też jawnego potępienia, ale wytwarzany przez media klimat deprecjacji istniał. Niestety także, byliśmy wtedy niechlubnymi – choć być może nieświadomymi – kontynuatorami stosunku hitlerowców i stalinowców do sztuki nierealistycznej, nieprzedstawiającej. Bo zarówno Niemczech hitlerowskich, jak i w ZSRR potępiano „bohomazy”. Hitlerowcy osławili się wystawą „Sztuki zdegenerowanej, murzyńskiej i żydowskiej”. W ZSRR nie posunięto się tak daleko, ale wystaw sztuki nowoczesnej nie było.
Niemcy oczekiwali sztuki sławiącej germańską krzepę, szerzącej kult siły i mięśniaków. I taką stawiali za wzór. W ZSRR propagowano również prostotę i siłę, a tematem malarstwa były prace polne rolników, trud górników i hutników. Krótko mówiąc – od sztuki władcy obu mocarstw oczekiwali w treści nachalnej propagandy, wyrażanej prosto, żeby nie powiedzieć prostacko.
Malarstwo jak fotografia
Artyści przez całe wieki tworzyli obrazy i rzeźby coś przedstawiające. Od Średniowiecza najczęstszymi tematami malarstwa europejskiego były wizerunki i starotestamentowe historie Boga, oraz świętych z Nowego Testamentu. Potem szły obrazy ukazujące świętych średniowiecza, władców Kościoła i znaczących królów, książąt i pomniejszej arystokracji.
Od renesansu pojawia się malarstwo odwołujące się do antyku greckiego i rzymskiego. Powstają też w malarstwie włoskim i holenderskim przedstawienia z dnia codziennego mieszczan, martwe natury i pejzaże.
Zwróćmy uwagę na jeden ważny problem – dobrzy europejscy malarze zasłynęli nie tylko dlatego, że świetnie władali pędzlem, oddając realistycznie portretowanych i przedstawiając widoki wiejskie. Oni zdobywali uznanie dzięki doskonałej kompozycji swych obrazów. Tym zresztą od zawsze różni się sztuka przeciętna od doskonałej, że ta druga nie tylko odwzorowuje rzeczywistość, ona ją stwarza. Z biegiem wieków malarstwo staje się twórczością autonomiczną, coraz bardziej odrywa się od – popełnijmy tu świadomie anachronizm – „fotografizmu”.
Dopiero z wynalezieniem w XIX wieku fotografii malarstwo zostaje uwolnione od obowiązku realistycznego przedstawiania świata. Artyści zajmują się coraz bardziej malowaniem swojego świata wewnętrznego. W końcu zupełnie poświęcają się komponowaniu na płótnach obrazów zupełnie oderwanych od rzeczywistości, którą może dostrzec każdy w codziennym życiu. Malarstwo uzyskuje pełną autonomię, liczą się jedynie napięcia kierunkowe, wzajemny stosunek abstrakcyjnych linii, figur i nastrój obrazu.
O potrzebie edukacji artystycznej
W naszych liceach przybywa nowych zajęć – pojawiają się lekcje z zakresu elektroniki, mechatroniki i księgowości. I bardzo mnie to cieszy, bo świat pędzi, więc pędźmy za nim – nie wyprzedzając go jednak, bo to się zawsze źle kończy.
Niemniej uważam, że w liceum i ostatnich klasach szkół podstawowych jest właściwy czas na to, by młodych ludzi poznać ze sztuką. W innym wypadku wychowamy pokolenia robotów przeznaczonych jedynie do roboty.
Wiem, że poloniści nie są na takie wyzwania przygotowani, ale wiem też, że za nieduże pieniądze można „wynająć” na cykl kilkunastu lekcji znawców przedmiotu. Są nimi nie tylko wykładowcy szkół artystycznych, mogą to być studenci ostatnich lat tych akademii i historycy sztuki. Szczególnie mogliby być ci ostatni, bo kształcimy kulturoznawców coraz więcej, którym potem trudno o pracę.
Coś mi to przypomina
latach 60-tych w jednym z klubów studenckich w Łodzi zainstalowano wystawę kilkunastu obrazów, młodej absolwentki łódzkiej PWSSP. Nazwisko malarki pominę, bo nie jestem pewien jak przyjmie tę anegdotę. Po otwarciu wystawy odbyła się dyskusja.
Z początku wszyscy milczeli, w końcu głos zabrał ważny działacz Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich. Piszę kto zacz, bo był to świeży absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i osobnik szykujący się do poważnej kariery. A powiedział tak:
– Ja powiem, jako zwykły studencki turysta… Te obrazy przypominają mi groty, bo jestem również grotołazem.
Autorka podziękowała mu serdecznie, bo uważała, że jeżeli komukolwiek jej malarstwo cokolwiek przypomina, to dobrze, bo znaczy to, że poruszyła ludzkie emocje. Prawdę mówiąc obrazy były abstrakcyjne, choć trochę w swych barwach i liniach mieszczańskie, to znaczy nadające się do dekorowania mieszczańskich wnętrz.
Ta anegdotka przypominała mi się, ilekroć słyszałem OKĘ, pieśń I Korpusu:
Szumi dokoła las, czy to jawa, czy sen?
Co ci przypomina, co ci przypomina
Widok znajomy ten?
Tekst pieśni napisał, jak wiemy, Leon Pasternak. I jemu Oka mogła się kojarzyć z Wisłą. Natomiast nam malarstwo współczesne musi się kojarzyć jedynie z malarstwem. Żeby tak było, trzeba jednak ludzi uczyć rozumnego obcowania ze sztuką za młodu.
Pamiętam, że ze szkołą podstawowa w Łodzi, byliśmy wielokrotnie w muzeach. Można było wtedy? To można chyba i teraz. Co prawda pewien mój znajomy, wszędzie wietrzący spiski, z pewnością wykryłby w tym ciąganiu dziatwy do muzeów jakąś komunistyczna niecność, ale ja zapamiętałem fascynujące spotkania z malarstwem, i to głównie religijnym.