Wojny tu żadnej nie ma – korespondencja MARII GIEDZ z Libanu

Fot. Maria Giedz

Polskie massmedia straszą ludzi wojną w Libanie. Znajomi wypytują „czy żyję?” A tu spokój, piękna pogoda, mili ludzie, smaczne jedzenie, bujna przyroda i to głównie o tej porze roku. Turystów niestety mało, bo propaganda robi swoje.

Komuś musi bardzo zależeć na tym, aby Liban przedstawiać, jako kraj ogarnięty wojną, czyli w ogniu. Na stronie polskiego MSZ-tu widnieje ostrzeżenie dla wyjeżdżających z Polski do Libanu, które można utożsamiać z zakazem podróżowania do tego kraju:

W związku z trwającym konfliktem w regionie oraz niestabilną sytuacją na południu kraju i okresową wymianą ognia, a także coraz częściej odnotowywanymi przypadkami zatrzymań obcokrajowców, w tym obywateli polskich, Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wszelkie podróże do Libanu.

Sytuacja bezpieczeństwa w Libanie jest wysoce nieprzewidywalna. Nie można wykluczyć, że dojdzie do nagłej eskalacji działań zbrojnych i ewentualnych ograniczeń w ruchu lotniczym, które mogłyby spowodować trudności w opuszczeniu kraju.

Po takim „apelu” nic dziwnego, że biura podróży odwołują wyjazdy. A miejscowi tracą pracę i nadzieję na przeżycie całych rodzin. Już zastanawiają się, czy nie opuścić rodzinnej ziemi i udać się na emigrację, bo Liban przecież nie ma przemysłu, żyje głównie z turystyki. Trochę przesadzam, gdyż jest kilka cementowni, jadąc na północ w stronę Tripolisu, a także fabryk paszy, czy kamieniołomy. Ma, co prawda bogate złoża gazu, ale ich nie eksploatuje, bo nie ma, kto tego zrobić.

Zastanawiam się, czy o Polsce też nie powinno się pisać jak o Libanie. Przecież wojna na Ukrainie może w każdej chwili przenieść się do Polski, więc nikt z państw Zachodu nie powinien nawiedzać naszego kraju, jesteśmy przecież krajem niebezpiecznym. A dla przykładu, na terytorium Polski spadły ze dwie rosyjskie rakiety i nawet zabiły dwie osoby. W Libanie takich przypadków nie odnotowano, ale to Liban jest zagrożony, a Polskę uznaje się za bezpieczną. Brawo dla naszych polityków, a zwłaszcza „specjalistów” od Bliskiego Wschodu?

Zamek na wodzie. Przez krótki okres był własnością templariuszy. Fot Maria Giedz
Wodospad Afqa. Fot. Maria Giedz

Liban to nie Syria, gdzie wojna toczy się od 13 lat i to dzięki „politycznym geniuszom” obcych państw wspierających owy konflikt zbrojny. W Libanie nie ma, kto kogo wspierać, bo nie ma rządu, nie ma prezydenta, a większość kraju, to rejony chrześcijańskie. Chrześcijanie nie będą się układać ani z Rosją, ani z Turcją, ani z Iranem, a Amerykanie nie są nimi zbytnio zainteresowani. Zresztą chrześcijan, zgodnie z nową modą nikt nie będzie wspierać, poza niektórymi organizacjami, jak Pomoc Kościołowi w Potrzebie, czy Templariusze, bo i po co. Oczywiście jest stosunkowo niewielki teren opanowany przez Hezbollah wspierany przez Iran, ale ten nie wychyla się z żadnymi agresywnymi działaniami, więc i nikt go nie zaczepia, chyba, że słownie. Poza tym terenów opanowanych przez Hezbollah można nie zwiedzać, choć szkoda, bo właśnie tam w Baalbek znajdują się najwspanialsze ruiny starożytnych kultur. Drugi obszar, na południu, czyli Tyr i okolice Sydonu, gdzie od 1949 r. znajdują się obozy dla palestyńskich uchodźców też na wszelki wypadek lepiej omijać, zwłaszcza, że tam króluje Hamas, ale pozostałe są fascynujące i jaka radość dotarcia do nich!

Ile tu jeziorek! ale tylko wiosną. Potem jest sucho. Fot. Maria Giedz

Nasza mała, 12-osobowa grupka, jest zachwycona tym, co oglądamy i w czym uczestniczymy. Ośnieżone góry sięgające trzech tysięcy metrów nad poziomem morza, piaszczysto-kamieniste plaże z ciepłym morzem, w którym można się kąpać, piękne groty, niektóre do dzisiaj użytkowane, pozamieniane na kaplice i kościoły, warownie z czasów krzyżowców, a nawet pałace i okazałe rezydencje, a i o tej porze roku pełne wód wodospady, jeziorka mieniące się w słońcu, kwieciste łąki… Ciekawostek i wszelkich atrakcji turystycznych znajduje się w Libanie bez liku, mimo że kraj jest mały, niewiele większy od województwa opolskiego.

Msza św. odprawiana w cedrowym lesie. Fot. Maria Giedz

Jak wspomniałam wcześniej Liban to kraj w większości chrześcijański, więc wiele tu kościołów i miejsc pamiętających czasy nie tylko apostołów, ale i samego Jezusa, który po tych terenach wędrował i na tych terenach nauczał. W miejscu, gdzie Jego Matka, czyli Maria, Matka Boża czekała na Jezusa nasz „prywatny kapelan” odprawił Mszę Świętą. Jaka uczta duchowa! Zresztą takich doznań duchowych mieliśmy znacznie więcej. Wszystkim najbardziej utkwiła liturgia odprawiana w środku cedrowego lasu, wśród kilkusetletnich, a nawet żyjących prawie dwa tysiące lat drzew i to z widokiem na ośnieżone góry.

Msza św. w Harissie z patriarchą maronickim. Fot. Maia Giedz

Mieliśmy też możliwość uczestnictwa we Mszy Św. celebrowanej przez maronickiego patriarchę, na którą przybyło kilka tysięcy osób, głównie kobiet z najróżniejszych „kółek różańcowych”, bo to właśnie dla nich tę Mszę odprawiano. Warto tu wspomnieć, że kraj ten zamieszkuje 4,5 mln Libańczyków oraz 2,5 mln uchodźców, głównie syryjskich. Bazylika w Harissie, to taka polska Częstochowa, pękała w szwach, a mieści się w niej trzy tysiące wiernych. Podobnie było na procesji (pielgrzymce) z pustelni do grobu św. Charbela, która odbywa się 22 dnia każdego miesiąca. Nie wiem ile osób w niej uczestniczyło, ale cała trasa to długość około dwóch kilometrów i kiedy pierwsi pątnicy dochodzili do klasztoru w Annayi, to ostatni opuszczali pustelnię. Niesamowite przeżycie! W tej wędrówce z Najświętszym Sakramentem, trochę przypominającej „Boże Ciało”, biorą udział nie tylko chrześcijanie, maronici, czyli katolicy, ale i muzułmanie, oraz wyznawcy innych religii. No cóż św. Charbel, to święty na dzisiejsze czasy. Czci się go już niemal na całym świecie i stał się bardzo popularny, chociaż za życia był człowiekiem wyjątkowo skromnym. Ktoś zapyta:, dlaczego? Odpowiedź brzmi:, Bo jest skuteczny!

Pielgrzymi wędrujący z pustelni Charbela do grobu świętego. Maria Giedz

Zresztą Liban „obfituje” w świętych i błogosławionych, w Polsce stosunkowo mało znanych, ale jakże ciekawych, jak chociażby święta Rita, święty Maron, czy błogosławiony Esteban. Może, dlatego kraj ten jest chroniony przed najróżniejszego rodzaju „kataklizmami”, jak wojna, tocząca się w krajach ościennych, ale nie w Libanie. Polskie samoloty tu docierają i nie tylko polskie. W czasie całego pobytu widziałam tylko raz na niebie helikopter – medyczny, a nie wojskowy oraz pasażerskie samoloty lądujące w okolicy Bejrutu. Poza tym szum morza, no i petardy wystrzelone z okazji zaręczyn młodych ludzi.

Wśród turystów spotkałam tylko jedną grupę pielgrzymkową i to z Polski, z Krakowa. Pozostali boją się przyjechać, gdyż propaganda robi swoje. Ciekawe, komu zależy na tym, aby Liban przedstawiać w ogniu – pytał mnie Kazimierz Gajowy, polski dziennikarz mieszkający od 40 lat w tym kraju?

Jak Matka Boska Kodeńska, a to wysoko w Górach Libanu. Fot. Maria Giedz