Zbrodnia na zbrodni. STEFAN TRUSZCZYŃSKI wraca do sprawy filmu o Annie Walentynowicz

Kadr z filmu Jerzego Zalewskiego „Anna Walentynowicz. Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy”. Fot. YT

Film Jerzego Zalewskiego o Annie Walentynowicz musi być pokazany w TVP w godnym czasie, zapowiedziany, a także uzupełniony omówieniem studyjnym po projekcji.

Służbowi żałobnicy w czerń przywdziani lubią swoją rolę. A jeszcze bardziej kamery, które filmują ich w czasie uroczystości.  Aż dziw przeto, że ważni i dostojni nie upominają się o głowę narodowej bohaterki jaką niewątpliwie jest jedna z najdzielniejszych polskich kobiet – Anna Walentynowicz. Spoczywa w grobie cmentarza gdańskiego. Zwłoki zostały pohańbione. Są tam tylko poszarpane szczątki. Nie ma głowy. Gdy w Moskwie okazywano ciało matki synowi było nienaruszone. Gdy dokonano ekshumacji w Gdańsku odkryto dokonanie powtórnej zbrodni wobec zwłok pani Walentynowicz – zbrodni zbezczeszczenia.

Tak być nie może, tak pozostawić sprawy nie wolno. Ale mijają miesiące, a nawet już lata – a tak jest! Reżyser Jerzy Zalewski zrobił film dokumentalny  o życiu Anny Walentynowicz, o jej pracy, śmierci. Ważną, nieznaną powszechnie sekwencją jest właśnie zbrodnia moskiewska po zbrodni smoleńskiej. Telewizja Polska odmawia emisji filmu.

Jakiś tajemniczy areopag zablokował pokazanie tego niezwykle ważnego dokumentu szerokiej publiczności. Orzeczono że film jest o pół godziny za długi, że nie trzyma standardów.

Te pół godziny Telewizja Polska musi mieć na przykład na wylewające się nieustannie z ekranu teleturnieje, na poszukiwanie małoletnich talentów przez zachwyconych gwiazdorów rozrywki, na zgadywanki, na sztampę kręcenia kołem i familiadami. Jest fajnie. Młodo i wesoło. Dużo jednak gorzej jest z zapamiętywaniem – szczególnie jeśli chodzi o wiedzę o literaturze. No, ale tak to już jest przy biernym gapieniu się w lufcik.

Film Zalewskiego o niezwykłym życiu niezwykłej kobiety to prawdziwa lekcja najnowszej historii Polski.

Krótkoterminowo ważni i często bardzo nadęci drepczą w korowodach i dużo mówią. Najczęściej to, co już wszyscy wiemy. Oni jednak mówią, przemawiają, bo myślą ze wtedy są lepsi, ważniejsi, że z chwały bohatera i na nich coś spływa.

Film Jerzego Zalewskiego jest o Annie „Solidarność”, którą wraz z innymi najlepszymi współcześnie naszymi współobywateli zamordowali ruscy zbrodniarze. Ci sami, którzy mordują nadal, a wielu ważnych wpływowych to ignoruje. Film Zalewskiego musi być pokazany w TVP w godnym czasie, zapowiedziany, a także uzupełniony omówieniem studyjnym po projekcji.  To żadna łaska dysponentów czasem antenowym  Woronicza. Zróbcie to póki jeszcze możecie.  Groźny walec tuskowo-hołownianej demokracji toczy się. Zglajszachtuje i wyrówna. Będzie jeszcze więcej rozrywki, zgadywanek i bełkotu.

Panta rhei. Zwycięzcy zawsze się cieszą. A potem przychodzi im do głowy by się zemścić. Złudne nadzieje, że zamażą w ten sposób hańbę własnych przekrętów i nierozliczonych zbrodni. Tak się nigdy nie stanie. Bo takiej zbrodni jak katyńska i smoleńska w naszej historii nie było. Prawda o Katyniu długo czekała. Prawda o Smoleńsku ciągle czeka. Był raport filmowy Antoniego Macierewicza, był dokument Ewy Stankiewicz i jest, czeka ciągle na emisję film dokumentalny Jerzego Zalewskiego o Annie Walentynowicz.

Mali, tchórzliwi ludzie zważcie, że władzę – wszelką – dostaje się na czas określony. Prywatne media podlegają właścicielom. Oni robią co chcą, choć tez powinni podlegać ocenie. Telewizja Polska zawsze była od kogoś zależna. Czasem nawet bardzo, czasem trochę mniej. Chodzi o to, by ta zależność nie była bezczelna, autorytarna, a w efekcie głupia i samobójcza. Można takiej zależności uniknąć, a przynajmniej się starać. Oczywiście brutalną polityczną łapą tego się nie zrobi. Są jednak w Polsce uczciwi, mądrzy ludzie. Trzeba ich znaleźć. O przegranej bitwie mądry wódz nie rozpamiętuje klęski. Szykuje się do boju następnego. Racje trzeba udowodnić czynem. Oczywiście trzeba wierzyć i to głęboko, bo inaczej po co to wszystko było. Po co?