Tytułowe pytanie jest oczywiście rodzajem prowokacji. Są tacy Niemcy, których lubię i tacy, których nie lubię. Skoro jednak regularnie jestem demaskowany jako „germanożerca”, który „nie lubi Niemców” to niech z tego tekstu mają coś chociaż demaskatorzy.
Niemcy, których lubię
Z postaci historycznych mocno porusza mnie na przykład historia admirała Józefa Unruga, z pochodzenia Niemca, który mając za sobą karierę w Kaiserliche Marine, po odzyskaniu niepodległości przez Polskę zgłosił się do Wojska Polskiego, za własne pieniądze kupił polskiej flocie pierwszy okręt ORP „Pomorzanin”. A w 1939 roku dowodził obroną Wybrzeża, które poddało się jako jeden z ostatnich punktów oporu. Mówił lepiej po niemiecku niż po polsku, jednak, kiedy dostał się do niewoli, w rozmowie z tymi, którzy usiłowali go pozyskać do Kriegsmarine, używał wyłącznie języka polskiego, żądał tłumacza i oznajmiał, że 1 września 1939 roku zapomniał języka niemieckiego.
Z osobistych doświadczeń wielce sobie cenię jednego z naszych współpracowników. Mieszkającego w Polsce Niemca, zdaje się, że bez kropli polskiej krwi, który jednocześnie jest szczerym polskim patriotą i daj nam Boże żebyśmy mieli jak najwięcej takich Polaków. Nikt tak jak on nie nauczył mnie dekodowania metod hipokryzji, manipulacji i złośliwości – szczególnie wobec Polski – mediów naszego zachodniego sąsiada.
Mało tego. Doskonale widzę gospodarczy splot Polski i Niemiec, oraz potencjał naszych wzajemnych stosunków, które po uporządkowaniu spraw, które nas dzielą, mogłyby stanowić mechanizm rozwoju obu narodów w o wiele większym stopniu niż stanowią. Tak się jednak nie stanie, dopóki Niemcy nie zmienią swojego postępowania i nastawienia do Polski. Dopóki nie nauczą się do Polski szacunku i tego, że ich podwórko kończy się na Odrze i tam, najdalej tuz przed płotem, powinni zatrzymywać swój zadarty wysoko nos.
Niemcy, których nie lubię
No ale rzeczywiście, są też Niemcy, których nie lubię. Wymieniać można długo – niemiecka wiceprzewodnicząca PE Katarina Barley – autorka koncepcji „głodzenia Polski”, stuknięty na punkcie Polski, choć na szczęście już politycznie zezłomowany Martin Schulz, niemiecki minister obrony narodowej Boris Pistorius, który miał wytykać Polsce, że czołgi przekazane przez nas Ukrainie są „stare i zepsute”, czy szef SPD Lars Klingbeil, który po tym wszystkim przyjechał do Warszawy, żeby nam zaproponować „nowe niemieckie przywództwo”. Na ochotnika zgłosiło się tu ostatnio dwóch niemieckich europosłów, którzy wg. niemieckich mediów „mieli przekonać” Ursulę von der Leyen do finansowego „głodzenia” Polski – przedstawiciel niemieckich Zielonych Daniel Freund i Moritz Koerner z niemieckiej FDP – Polscy wyborcy muszą zdecydować, czy chcą rządu, który jest na kursie kolizyjnym z UE. To ma swoje konsekwencje. Teraz jeszcze tego nie czuć, to będzie odczuwalne dopiero w nadchodzących miesiącach, a dobitnie dopiero z początkiem 2024, kiedy to może zabraknąć pieniędzy, które powinny płynąć z Brukseli do Warszawy – powiedział nawet Freund w rozmowie z Wirtualną Polską. Zapamiętajcie to dobrze, niemiecki europoseł, który miał stać za „zamrożeniem” pieniędzy dla Polski (pieniędzy, które się Polsce należą i które Polska w ramach nieszczęśnie, przy współudziale Mateusza Morawieckiego, uwspólnotowionego długu – już spłaca), mówi w zasadzie otwarcie, że chodzi mu o to żeby Polacy wybrali inny rząd, bo ten mu się nie podoba. A won pajacu, bo Puszkiem poszczuję!
Pewnie z tego, że jestem uprzedzonym germanożercą wynika to, że nie mogę uwierzyć w to, że jakichś dwóch błaznów z pomniejszych niemieckich partii, jest w stanie przekierować politykę Komisji Europejskiej wobec dużego kraju członkowskiego. Dziwnie oczywistym wydaje mi się, że skoro są przedstawicielami partii wchodzących w skład niemieckiej koalicji rządzącej, to są jedynie kukłami, za których średnio mądrymi paszczękami stoi raczej niemiecki rząd. A może szerzej, niemieckie elity, pamiętać bowiem trzeba, że za czasów rządów Angeli Merkel w różnorakich koalicjach, lepiej nie było.
Rola niemieckich mediów
A nie wolno tu zapominać o roli jaką wobec Polski pełnią niemieckie media i ich filie dla Polaków w Polsce. Codzienna, toporna propaganda, niestety z racji siły niemieckiej perswazji, powtarzana w całej Europie i jeszcze dalej. Manipulacje, kłamstwa, a to o nieistniejących „strefach wolnych od LGBT”, a to o „rasizmie polskiej Straży Granicznej”, o rzekomych „problemach z praworządnością”, bo Polska ośmieliła się naruszyć instytucjonalnie kazirodczy ku.widołek nadzwyczajnej kasty z Gazetą Wyborczą na stole i niemieckimi polskojęzycznymi mediami w laptopie, bo ośmieliła się spróbować wprowadzić do wyboru sędziów demokratyczne mechanizmy, nawiasem mówiąc mniej radykalne niż w Niemczech. No ale oni jako Niemcy, „mają wyższą kulturę prawną”. O „rzezi Puszczy”, „piekle kobiet”, „wiewiórkach, „ciamajdanych” i paru innych drobiazgach nie wspomnę. W niemieckich mediach sytuacja w Polsce zawsze przedstawiana jest jednostronnie, rozmawia się tylko z „zaprzyjaźnioną” stroną sceny politycznej. Nic dziwnego, że później okazuje się, że Niemcy ni w ząb nie rozumieją tego co się w Polsce dzieje. Bo choć są tacy niby mądrzy, to sami wierzą we własną propagandę.
Po wszystkich wyzwiskach jakie padały w niemieckich mediach, które porównywały polskich polityków do „psów”, a w nadawanym w niemieckiej telewizji publicznej „wesołym” kuplecie zestawiały ze sobą słowa „Polska” i „kupa”, dziś jak uchem sięgnąć, przez niemieckie media przetacza się fala zawodzenia – „dlaczego ci Polacy tak nas nie lubią?” – „jak ta polska nienawistna prawica może nas tak atakować?”, „tak wykorzystywać resentymenty w kampanii?”, „podgrzewać antyniemieckie nastroje?”. No jak może?
Jest szansa na zmianę?
Czy to wszystko ma szansę się zmienić? Wydaje mi się, że ma. Ale warunkiem jest pogodzenie się Niemiec z tym, że Polska ma własne ambicje i interesy, które nie muszą być zbieżne z interesami Niemiec, że Polska nie chce żadnego „niemieckiego przywództwa” (po tym jak straciły wiarygodność jako sojusznik w wyniku swojego prorosyjskiego serwilizmu i ambiwalentnej postawy wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Niemcy powinny milczeć ze wstydem co najmniej przez dwadzieścia lat), nie życzy sobie żeby Niemcy mieszały się w jej wewnętrzne sprawy i szczuły przeciwko niej instytucje Unii Europejskiej. Potem jeszcze tylko reparacje, zwrot ukradzionych w czasie II Wojny Światowej dóbr kultury i zaniechanie podstawiania nogi każdej polskiej inwestycji, która może spowodować wzrost konkurencyjności Polski. Zresztą, to dla ich dobra. Po co im centralne lotnisko w Berlinie, skoro ma być w Stanisławowie?
A później? Sky is the limit. Tych Niemców, którzy mi podpadli już raczej nie polubię, ale takich do polubienia wciąż są przecież miliony.