TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Jak Bauman unicestwiał Polskę

Brytyjskie miasto Leeds. Spokojna, pełna zieleni dzielnica, z dala od centrum. Dwupiętrowy domek jednorodzinny z zadbanym ogródkiem. Na balkonie widać talerz z polską telewizją satelitarną. Tu, przez ponad 40 lat, mieszkał Zygmunt Bauman, choć urodził się w Poznaniu. Do 1990 r. był kierownikiem katedry socjologii tamtejszego uniwersytetu w Leeds. Wspólne seminaria prowadził z prof. Aleksandrą Jasińską-Kanią, córką agenta NKWD Bolesława Bieruta. Towarzysze mieszkali nawet razem, bo byli parą.

Zygmunt Bauman – major Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, za likwidację Żołnierzy Wyklętych odznaczony Krzyżem Walecznych, agent zbrodniczej Informacji Wojskowej. Urodził się 19 listopada 1925 r. w Poznaniu, zmarł 9 stycznia 2017 r. w Leeds (Wlk. Brytania).

„Grupa ogolonych na łyso Polaków wtargnęła na wykład prof. Zygmunta Baumana w Manchesterze i przerwała go wulgarnymi przyśpiewkami [precz z komuną]. Po krótkim czasie opuścili budynek. Nie zostali zatrzymani” – oburzała się w 2014 r. „Gazeta Wyborcza” podkreślając z satysfakcją, że podczas wcześniejszego wykładu we Wrocławiu (na zaproszenie prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza), za protest przeciwko obecności Baumana na tamtejszym uniwersytecie, kilku młodych ludzi skazano na kary do 30 dni aresztu, a dwunastu dostało grzywny od tysiąca do 6 tysięcy złotych.

Czyli, zamiast ścigać prawdziwych przestępców, w tym zbrodniarzy komunistycznych, aresztuje się i skazuje ludzi, którzy o takich zbrodniarzach przypominają. Ludzi, dla których skandowanie i wywieszanie transparentów: „precz z komuną” jest aktem desperacji. Bo major Bauman zamiast o swojej przeszłości lubił dyskutować o swoich ponowoczesnych (postalinowskich) koncepcjach. Tymczasem skazany, oczywiście po udowodnieniu mu winy, powinien zostać właśnie on.

Przypomnę, że inicjatorem zaproszenia b.majora KBW do Wrocławia w 2011 r. był prominentny polityk Platformy Obywatelskiej, minister kultury Bogdan Zdrojewski, który gościł Baumana na Europejskim Kongresie Kultury. Zdrojewski zresztą najwyraźniej upodobał sobie stalinowca – rok wcześniej przyznał mu Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. A ponieważ Bauman został też zaproszony na debatę naukową do Poznania i Gdańska, tam również protestowali przeciwko jego występom młodzi Polacy.

Za co Krzyż Walecznych?

W kontekście gościnnych występów prof. Zygmunta Baumana na polskich uniwersytetach słyszałem opinie, że nie ma się za bardzo czym przejmować, bo naukowców zaczadzonych komunizmem było wielu. Ale nie tylko o „heglowskie ukąszenie” tu chodzi. Baumana wyróżniało coś gorszego – udział w stalinowskim aparacie represji. Takich, oddelegowanych ze zbrodniczych jednostek na front nauki, było już mniej.

O powojennych losach Baumana wiemy niewiele. Powstała jego biografia. Dlatego jest zapraszany przez nie zawsze nieświadomych niczego ministrów i prezydentów, obsypywany honorami i medalami. To prawda częściowa, bo historycy wiedzą na jego temat – od lat – wystarczająco dużo. I swoją wiedzę publikują  i to wcale nie w niszowych periodykach.

Problem polega na czymś innym – na zainfekowaniu polskich umysłów przez sowieckie „elity” – te przybyłe do nas po wojnie na obcych czołgach, które miały potem wystarczająco dużo czasu, aby wychować swoich następców.

„Najsłynniejszy żyjący polski socjolog. Wnikliwy filozof. Najlepszy analityk świata ponowoczesnego: świata Internetu, rozpadających się więzi międzyludzkich, niepewności. Świata, w którym wszystko płynie”- czytamy we wstępie do jednego z wywiadów z Baumanem w „Gazecie Wyborczej”.

I tu „zapomniano” o sprawie podstawowej – że owa sława socjologii, bohater salonów – sam aktywnie przyczynił się do rozpadu dawnego świata i jego tradycyjnych wartości oraz więzi.

Unicestwiał przynajmniej dwutorowo – jako oficer polityczny „ludowego” Wojska Polskiego, funkcjonariusz zbrodniczego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i agent innej sowieckiej jednostki –  jeszcze bardziej krwawej – Informacji Wojskowej. A od 1953 r. robił to samo – tylko po podlaniu naukowym sosem – jako socjolog.

Obie te „aktywności” Baumana były ze sobą ściśle związane. W dokumencie z 1950 r., kiedy dostał awans w KBW czytamy: „Jako szef Wydziału Polityczno-Wychowawczego (…) bierze udział w walce z bandami [polskim podziemiem niepodległościowym]. Przez 20 dni dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej ilości bandytów. Odznaczony Krzyżem Walecznych”. I dalej: „Mjr Bauman ma przed sobą poważną perspektywę naukową”. Czyli nie tylko „uświadamiał” żołnierzy w duchu zbrodniczego stalinizmu, ale osobiście zwalczał „bandy” (można spytać, co było gorsze: hodowanie morderców, czy własny udział?).

I to jest właśnie powód, dla którego mjr Zygmunt Bauman powinien być ścigany. Wymiar sprawiedliwości III RP nie sprawdził jednak, za co naprawdę dostał Krzyż Walecznych. Czy “tylko” za to, że jako dowódca wydawał rozkazy walki z “bandami”, czy może sam do “bandytów” strzelał? Zresztą każdy z tych przypadków jest przez polskie prawo kwalifikowany jako zbrodnia komunistyczna, która nie ulega przedawnieniu.

Usprawiedliwianie stalinizmu

Podkreślić trzeba, że naukowa kariera Baumana rozpoczęła się, zanim ruszył w teren ścigać żołnierzy Armii Krajowej. Studia podjął zaraz po ucieczce z Polski we wrześniu 1939 r. (zamiast walczyć z okupantami) – na sowieckich uniwersytetach, choć dla obywatela polskiego – pozbawionego wiadomych powiązań nie było to możliwe. Potem, będąc jeszcze w KBW, uczył się w partyjnej Akademii Nauk Społecznych i Politycznych, a następnie na Uniwersytecie Warszawskim (promotorem jego pracy magisterskiej był słynny marksistowski ideolog prof. Adam Schaff). Jako asystent innego stalinowca – Juliana Hochfelda zrobił błyskawiczną karierę naukową – w 1956 r. obronił pracę doktorską, a cztery lata później zrobił habilitację. W latach 60. wykładał także w Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym PZPR – kuźni sowieckich „elit”.

I major/profesor Bauman robił to samo do końca – indoktrynował w duchu ponowoczesnym (postalinowskim). Dziennikarka Aida Edemariam z brytyjskiego „Guardiana” tak opisała poglądy Baumana (28 kwietnia 2007).: „utrzymuje, że nowoczesność stworzyła idealne warunki, aby działać nieetycznie”, gdzie „posłuszeństwo przełożonym było wartością najwyższą”, a ‘wielopoziomowość’ częściowo uniemożliwiła zwykłym ludziom zrozumienie konsekwencji własnych uczynków”.

No właśnie, w czasach „nowoczesnych” (stalinowskich) Bauman nie zdawał sobie sprawy, co się dokoła dzieje? Był posłuszny przełożonym, wykonywał rozkazy. Czy taka osoba może być winna? Ale na wszelki wypadek lepiej uciec od nowoczesności (stalinowskiej przeszłości) w ponowoczesność, gdzie wszystko jest płynne, relatywne.

Według Baumana – za „Guardianem” – w czasach nowoczesności „wzięcie osobistej odpowiedzialności i postępowanie moralne stało się większą próbą charakteru niż kiedykolwiek przedtem w historii”.

Nie ulega wątpliwości, że Bauman tej próbie nie sprostał. Tego oczywiście nie przyznawał twierdząc, że komunizm był najlepszym wyborem dla Polski, bo w II RP i w jego rodzinie była bieda: „Partia komunistyczna obiecywała rozwiązania najlepsze”. Ale nie powiedział już np., że partia komunistyczna, jako antypolska, była zdelegalizowana.

Koncepcja płynnej ponowoczesności ma swoje praktyczne cele: służy ochronie, relatywizacji i usprawiedliwianiu własnego życiorysu (w duchu „dałem się uwieść”), aby nie musieć się zeń w żaden inny sposób rozliczać, aby nikogo nie przepraszać – ani Żołnierzy Wyklętych ani tych, których umysły zniewalał. Znosi jednostkową winę. Owa ponowoczesność służy też rozmywaniu odpowiedzialności innych stalinowców, usprawiedliwianiu całej formacji. A usprawiedliwiają się też – wzorem propagandy z lat 50. – zagrożeniem ze strony „faszystów”. Przecież podczas „zakłóconego” wykładu profesora na Uniwersytecie Wrocławskim problemem nie był Bauman, ale grupka kibiców.

Nikomu nie zaszkodził?

Teraz powiedzmy sobie jasno: kariera – od politruka do naukowca – nie byłaby możliwa, gdyby Bauman i jego koledzy najpierw nie pozbyli się fizycznie prawdziwych polskich elit, a później nie wyrzucili niedobitków z uczelni. Najpierw ścigali watahy po lasach, a potem dorzynali je na uniwersytetach. Tak zamordowano „Łupaszkę”, „Zaporę”, Pileckiego i dorżnięto Kotarbińskiego, Tatarkiewicza, Ossowskich. Dzisiaj potomkowie tych niedobitków upominają się o prawdę. Dla nich bohaterem jest Pilecki i Kukliński, a nie Jaruzelski, czy Bauman. W Polsce ten podział jest czytelny. Natomiast na świecie komunistyczna przeszłość Baumana jest nieznana.

Ze wspomnianego wywiadu dla „Guardiana” (jedynego obszernie odnoszącego się do przeszłości profesora) zachodni czytelnik nie dowie się, czym był KBW. Prócz tego, że zwalczał „terroryzm wewnątrz kraju”. Ani słowa o tym, kim byli owi „terroryści”. A przede wszystkim o tym, że Korpus był zbrojnym ramieniem sowieckiego okupanta, utworzonym na wzór NKWD, przeznaczonym do pacyfikacji polskich niepodległościowców. Oczywiście nie ma też nic o Baumanowym Krzyżu Walecznych i powodach jego przyznania. Ani o wcześniejszej (w czasie wojny) służbie w sowieckiej milicji w Moskwie, która bezpośrednio podlegała NKWD i do której nikt z ulicy (podobnie jak wcześniej na stalinowski uniwersytet) nie mógł trafić.

Dziennikarka „Guardiana” tak „rozbrajała” życiorys Baumana: „zaciągnął się do (…) Dywizji Polskiej Armii na Uchodźstwie – nie wstąpił do Armii Czerwonej, jak niektórzy utrzymują – z którą wrócił do Polski”. Tyle tylko, że owa Dywizja Piechoty Ludowego Wojska Polskiego podlegała Armii Czerwonej. Takich „nieścisłości” jest w wywiadzie więcej. Bauman mówił dalej: „przez trzy lata (tylko!) byłem tajnym agentem, gdy miałem 19 lat, i za to ponoszę pełną odpowiedzialność”. Ale cóż znaczy ta „pełna odpowiedzialność” – znów przeciętny brytyjski zjadacz chleba się nie dowie. Czy to odpowiedzialność moralna, a może karna – że chciałby stanąć przed obliczem niezawisłego (i postkomunistycznie pobłażliwego) sądu w oczekiwaniu na sprawiedliwą karę? Wolne żarty. Bauman po prostu ponowocześnie lawirował.

A co kryje się pod użytym pojęciem „polska służba bezpieczeństwa”? Tego też nie przeczytaliśmy. Nie przeczytaliśmy, że Baumana „uwiodła” Informacja Wojskowa – stworzona przez Sowietów i im bezpośrednio podległa, która okrucieństwem przebijała nawet słynną cywilną bezpiekę. A co robili agenci IW? Donosili na kolegów z takim skutkiem, że ściągali na nich represje. Bauman oczywiście miał swoje ponowoczesne wytłumaczenie: „Każdy porządny obywatel powinien uczestniczyć w kontrwywiadzie. To jest jedyna rzecz, która utajniłem, bo przecież podpisałem zobowiązanie, że zatrzymam to w tajemnicy…” Bauman oczywiście nie powiedział (a dziennikarka nie zapytała), że czym innym jest kontrwywiad własnego, suwerennego państwa, a czym innym państwa okupacyjnego, ścigającego własnych obywateli za patriotyzm. Ale przy okazji profesor – chyba tracąc na chwilę rewolucyjną czujność –  przyznał, że pozostał wierny tamtej Polsce – kolonii Stalina. Tylko, że takich niuansów człowiek Zachodu znów nie zrozumiał. Tym razem dziennikarka zapytała: „Czy kontrwywiad znaczyło donoszenie na ludzi, którzy walczyli przeciwko komunistom?” Odpowiedź: „Tego ode mnie oczekiwano, ale nie pamiętam żebym cokolwiek takiego robił. Nie miałem nic do roboty – siedziałem w biurze i pisałem – to nie była dziedzina, w której mogłem zebrać cokolwiek ciekawego”. Ale dziennikarka drążyła: „Czy zrobił Pan coś, co mogło komuś zaszkodzić?” Bauman: „Nie potrafię na to odpowiedzieć. Nie wydaje mi się, żeby tak było”.

„Czuję się bardziej ofiarą”

Przypomnijmy zatem profesorowi opinię oficera prowadzącego TW Semjona (czyli Baumana): był ,,dobrze wyszkolony. Materiały jego są cenne i dają analizę pracy aparatu polityczno-wychowawczego”. Nie trzeba być zresztą specjalistą od stalinizmu, aby wiedzieć, że każdy donos w każdych czasach przynosił szkodę. Nie ulega jednak wątpliwości, że w dyktaturach dużo większą.

W „Guardianie” cytat ten nie pada (bo niby skąd brytyjska dziennikarka ma o tym wiedzieć?), za to profesor twórczo rozwija swoją koncepcję ponowoczesności: „Wtedy wydawało mi się to właściwe. Niektóre wybory w każdym życiorysie mogą być uznane jako błędne, tyle tylko, że nie muszą być oczywistymi błędami w czasie, gdy się ich dokonuje. Miałem wtedy 19 lat i nie wiedziałem wówczas tyle, ile wiem dziś mając 82.”

Czyli, błędy, bo nawet nie grzechy, młodości. Jakże przypomina to słowa Adama Michnika o jego bracie Stefanie (stalinowskim sędzim wojskowym, również tajnym współpracowniku Informacji Wojskowej): „Kiedy zapadały najgorsze wyroki, Stefan był dwudziestoparoletnim człowiekiem, który niewiele rozumiał z tego, co się działo. Naturalnie to go nie usprawiedliwia, ale nie uzasadnia też aż takiego eksponowania jego roli w stalinowskich zbrodniach sądowych”. Czy to nie ponowoczesność?

O agenta Semjona dziennikarka nie zapytała już Baumana (a gdyby jej rozmówca powiedział: byłem nazistą, pracowałem w SS, współpracowałem z Gestapo, ale miałem 19 lat, też by odpuściła?). Zadowoliła się stwierdzeniem: „Naprawdę nie chce o tym mówić, ponieważ Pani popycha mnie w kierunku zrobienia czegoś, czego nie chce zrobić, próbuje nadać znaczenie czemuś, co jest bez znaczenia.” I tu mamy smutną puentę: przeszłość była dla Baumana bez znaczenia. Niestety dla organów ścigania III RP także. Tak jak przeszłość Stefana Michnika, który kiedyś był łaskaw stwierdzić: „Przeszłość jest moją prywatną sprawą”.

 W końcu Bauman został rewizjonistą, za co – jak twierdził – słono zapłacił: „współpracowałem przez 2-3 lata, a przez 15 lat bezpieka mnie prześladowała. (…) szpiegowano mnie, donoszono na mnie, mój telefon był na podsłuchu, itd. Wyrzucili mnie z KBW, i w końcu, jak Pani wie, wyrzucili mnie też z uniwersytetu i zakazano publikacji mych prac. (…) Czuję się bardziej ofiarą” – kwitował Bauman.

A przecież przez te wszystkie lata, kiedy był „prześladowany”, wykładał dalej – na UW i WSNS. Kształcił kolejnych „homo sovieticus”, najpierw bardziej stalinowskich, potem bardziej rewizjonistycznych. Bo okupacyjna władza wciąż potrzebowała nowych „elit”, które zastępowały te prawdziwe, przedwojenne.

Wykuwać ponowoczesne kadry

Bauman przyznawał, że od marksizmu odchodził długo (o tym, że system mordował, dowiedział się dopiero po referacie Chruszczowa, czyli w KBW nic nie robił, nic nie widział, nic nie słyszał?). Na dobre odszedł dopiero wtedy, gdy sam system go odrzucił. Ale czy na pewno? Przecież ponowoczesność ze swoim relatywizmem i zerwaniem z tradycyjną konstrukcją świata jest w marksizmie głęboko osadzona. Paradoksalnie – właśnie po 1968 r., kiedy opuścił Polskę, wypłynął na szerokie wody i stał się „najlepszym analitykiem” stworzonej przez siebie, utopijnej i szkodliwej koncepcji, która pozwoliła mu również naukowo uciec od jego dawnych win.

Oczywiście Bauman nie był jedynym, który dał się „uwieść”, a potem kazał swoje „uwiedzenie” zrewidować. „Uwiedziony” został Leszek Kołakowski, Bronisław Baczko, Włodzimierz Brus i młodsi: Seweryn Blumsztajn, Waldemar Kuczyński, Stefan Meller, Adam Michnik, Aleksander Smolar, czy Henryk Szlajfer. Starsi zostali „autorytetami” światowymi, młodsi na ogół tworzyli okrągłostołowy „salon” tu, na miejscu. Czy możemy się dziwić, że zawsze bronili swojego mistrza?

Z przedstawicielką takiej postalinowskiej „elity”, prof. Aleksandrą Jasińska-Kanią, Bauman mieszkał – jak już pisałem –  pod jednym dachem w Leeds. Wcześniej był promotorem jej pracy doktorskiej „Karol Marks a problemy alienacji we współczesnej socjologii amerykańskiej”. Ale naukowo udzielał się nie tylko na Zachodzie. W Teremiskach na Podlasiu był rektorem Uniwersytetu Powszechnego im. Jana Józefa Lipskiego. Młode, ponowoczesne kadry dalej płynnie wykuwał.

Nie zostali profesorami…

Zygmunt Bauman nie mówił, że mógł odejść z wojska i nie wstępować do zbrodniczego KBW, że dokonał wyboru. Często zresztą słychać do dziś, że bez tego młodzieńczego, właściwie niewinnego ukąszenia, nie zostałby „wnikliwym filozofem, najlepszym analitykiem świata ponowoczesnego”. Tylko co mają powiedzieć rodziny tych młodych ludzi, którzy ginęli z rąk NKWD, KBW, IW, UB? Tych patriotów bardzo nam ich we współczesnej Polsce brakowało i brakuje.

Bauman nie tylko dostawał nagrody, ale sam je przyznawał. Nagroda imienia jego zmarłej żony – pisarki Janiny Bauman (tysiąc funtów) trafia co roku do autora najciekawszej pracy z zakresu etyki i moralności. A ja bym wolał – w tej samej kategorii – nagrodę im. Rotmistrza Pileckiego. Byłoby bardziej etycznie i moralnie.