WALTER ALTERMANN: Małżeństwa międzygatunkowe i inne aberracje postępu

Zdj. Ten pan z okolic indyjskiego Jaipuru nawet nie wie, co to związki międzygatunkowe. I proszę się z niego nie śmiać. I ze zdjęcia też. W konserwatywnnych demokrajcjach, np. w Indniach małżeństwa, związki a nawet relacje międzygatunkowe nie przejdą. I to nie oznacza od razu złego traktowania zierząt Fot. Mężczyzna z wielbłądem w indyjskim stanie Rajastan, niedaleko stolicy regionu Jaipuru - HB, 11 marca 2023 r.

Ostatnio w Internecie oraz w kilu stacjach radiowych i telewizyjnych a także w prasie, pojawił się nowy temat – małżeństw międzygatunkowych. O co chodzi? O zalegalizowanie, usankcjonowanie i potwierdzenie ustawowe, że ludzie mający psa czy kota mogą taki fakt legalizować jako, małżeństwa (?), związki czy rodziny… Międzygatunkowe.

W naturze jest tak, że za konkretnym przedmiotem, pojęciem, sytuacją pojawia się nazwa. Nigdy odwrotnie, bo słowo musi mieć desygnat, a skoro go na razie nie ma, to jest niepotrzebne. Jednakże z początkiem obecnego wieku mamy całkiem nową rzeczywistość.

Tego jeszcze nie było

Oto wojownicy globalnego ruchu, który nazywam „Nowe za każdą cenę”, tworzą nowe byty językowe, a potem nerwowo szukają dla nich desygnatów, czyli czegoś, co takie słowo może oznaczać. Tak było z całą rewolucją LGBT+ oraz małżeństwami homoseksualnymi. Metoda ruchu nowoczesnych jest taka, że istniejące od zawsze związki homoseksualne postanawiają nazwać małżeństwami, dając takim tworom nowe słowo i znaczenie. I jednocześnie niszcząc stare znaczenie i stare funkcje klasycznego małżeństwa. Szczególnym przypadkiem, dotychczas w świecie niespotykanym, jest właśnie nowa idea Małżeństw Międzygatunkowych.

A media, szukające jakiś atrakcji, podchwytują taką „innowacyjność” i zaczyna się dyskusja, co jest na rękę, na mózg i serce nowoczesnym, bo przecież się o nich mówi. I o to im, w gruncie rzeczy, chodzi.

Głos blogerki

Trafiłem na tekst blogerki Olgi Kublik, która pisze: „Rodzina międzygatunkowa jest zagadnieniem drażniącym wiele osób. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Internet nie jest optymalnym miejscem do weryfikowania nastrojów społecznych, jako iż w sieci można zostać zwyzywanym za dosłownie wszystko, jednakowoż lepszego źródła póki co nie mam. Dzisiejszą publikacją dorzucam cegiełkę do dyskusji o rodzinie międzygatunkowej, a także o zjawisku posiadania psa zamiast dziecka i używaniu określeń takich jak psi rodzice, psie dziecko czy też skrótowo psiecko. Uważam, że moja perspektywa jest ciekawa, ponieważ po pierwsze łączy mnie z Rubi wyjątkowa więź – a przynajmniej ja żywię do niej wyjątkowe uczucia – po drugie zaś  nie chcę mieć dzieci [ta fraza odsyła do Wikipedii, hasła „nie chcę mieć dzieci – red.] co może skłaniać do myślenia, iż określam się psią mamą i Rubinę traktuję jako moje psiecko.

Zgodnie z nazwą rodzina międzygatunkowa jest rodziną złożoną ze zwierząt różnych gatunków. Podczas gdy tradycyjnie pojmowana rodzina składa się z przedstawicieli homo sapiens, międzygatunkowa rodzina może obejmować ludzi oraz psy, koty lub zwierzęta innych gatunków. Najczęściej omawianym przykładem są ludzie (para traktowana jako psi rodzice) plus pies (uznawany za psie dziecko).

Rodzina to jednostka stworzona przez ludzi dla ludzi, w stosunku do zwierząt innych gatunków zaś używa się określeń stado, grupa, wataha, rój i podobnych. Rodzina bowiem to znacznie więcej niż wspólna krew – uwzględnia chociażby więzi emocjonalne, zależności genetyczne czy powiązania cywilnoprawne.

Posiadanie psiecka rozumianego jako pies zamiast dziecka przez osoby deklarujące niechęć do płodzenia własnego potomstwa to zjawisko oceniane negatywnie. Większości ludzi trudno przełknąć nawet wizję par bezdzietnych z wyboru (bo co to za chodzenie na łatwiznę i samolubność?!), a co dopiero koncepcję psiego dziecka, czyli psa zamiast dziecka”.

Na końcu p. Kublik oświadcza, że jest przeciwko pojęciu psiecko, ale cały temat uważa za interesujący. Jej artykuł to przykład typowej dla blogerów postawy: piszę cokolwiek, bez opowiadania się po którejś ze stron, bo żyję z tego, że piszę właśnie cokolwiek. Jednakże takie pisanie nie jest obojętne dla życia społecznego, bo nawet takim pisaniem blogerka wysyła sygnał, że temat jest.

A moim zdaniem żadnego tematu „małżeństw międzygatunkowych” nie ma, jest tylko zwykła aberracyjna hucpa.

Ważna rola psów i kotów domowych

Ludzie oswoili wiele zwierząt: psy, koty, konie, owce, krowy a nawet osły. I nie robili tego bezinteresownie, bo oswojone zwierzęta pracowały i pracują dla nas. Koty tępią gryzonie, psy odpędzają lisy i wilki… itd. W miastach koty i psy są zmieniły swe role. Ludziom dają towarzystwo.

Ileż to razy widziałem starsze panie, które długimi monologami strofowały swe pieski. Były to tyrady tak długie i przykre, że człowiek by tego nie wytrzymał. Mam znajomego, który ma niesfornego kundla, a gdy owa psina przerażająco szczeka i ogryza gościom nogawki, mój znajomy klęka przed psem i mówi do niego czułymi słówkami, że tak się nie postępuje, że nie powinien się ten pies tak nieładnie zachowywać… Co na to ów psi łajdak? Nic! Nic nie mówi, nawet się nie łasi i nie przeprasza. Normalne rozwydrzone bydlę. Ale tak być powinno i tak jest dobrze. Bo zwierzęta domowe są ludziom potrzebne.

Czym jest małżeństwo?

Zdaje mi się, że sprawa małżeństw międzygatunkowych jest kolejnym polem konfliktu, wojny, która ma doprowadzić do osłabienia funkcji i znaczenia małżeństwa.

Walka normalsów z nowocześniakami została już wygrana przez tych drugich. Albowiem małżeństwa par homoseksualnych w Europie stały się już normą. I z całą pewnością osłabiły znaczenie klasycznego małżeństwa.

Jestem daleki od powoływania się, w obronie klasyczności, na Boga i religię. Jednakże zwykła logika (a Bóg z pewnością jest logiczny) nakazuje mi stanąć w obronie klasycznych małżeństw. Dlaczego? Bo są instytucją społeczną, mającą zapewnić następstwo pokoleń i wychowanie tych pokoleń w duchu ludzi uspołecznionych, na wzór i podobieństwo swych rodziców. Choć z tym są od zawsze kłopoty, bo rodzice bywają bardzo różni i bardzo dziwni.

Zastanawia mnie też dlaczego pary homoseksualne tak bardzo pragną być małżeństwami? Czyżby, po uznaniu ich związków za małżeństwa, ci małżonkowie z automatu urzędniczego stają się szczęśliwsi, czy mają większe pole do społecznego działania?

Owszem w historii osoby homoseksualne były nieludzko prześladowane, zamykane w więzieniach,  a nawet mordowane. Jednak te złe czasy już minęły. Zatem pytam sam siebie – dlaczego tak bardzo chcą być małżeństwami, dlaczego nie przystają na nazwę „związki”?  Przecież prawdziwymi małżeństwami nigdy nie będą i nigdy nie założą prawdziwej rodziny. A rodzina jest domniemanym i faktycznym celem małżeństwa.

Nowy świat (w budowie)

Zdaje mi się, że na świecie w ostatnich 50-ciu latach objawił się coraz potężniejszy ruch anarchizmu obyczajowego. W XIX wieku anarchiści chcieli obalać państwa, dzisiejsi chcą zniszczyć klasyczne rodziny, klasyczne wychowanie dzieci i klasyczne religie. Im widzi się społeczeństwo świata bezwyznaniowego i bezrodzinnego. Czyli społeczeństwo wolnych, niczym z sobą niezwiązanych ludzkich atomów. Kto by się z takiego świata cieszył najbardziej? Najpewniej pracodawcy przyszłości, bo mieliby do czynienia z ludźmi gotowymi na wszystko, bo nie mającymi żadnych zobowiązań.

A co z następstwem pokoleń? Być może będą się pojawiały na świecie doskonałe, zmodyfikowane genetycznie osobniki. Łagodne i pracowite, bez wad i odporne na choroby – idealni niewolnicy z próbówek. Chińczycy już chyba nad czymś takim pracują.

Nieciekawa to perspektywa. I groźna, bo nowi hunwejbini – może jeszcze nieświadomi swej prawdziwej roli, ale bardzo  bojowi – już atakują wszystko co stare i klasyczne.

Na wzór Mao

W latach 1966-68 w Chinach objawiła się Czerwona Gwardia, zwana też hunwejbinami. Była to komunistyczna organizacja młodzieżowa działająca podczas rewolucji kulturalnej Mao i właśnie pozostawała pod rozkazami przewodniczącego partii. Złożona była ta gwardia z ludzi bardzo młodych. Hunwejbini popiełniali liczne okrucieństwa, torturowali, poniżałali, a niekiedy zabijali osoby uznawane za „wrogów ludu”, do których zaliczano przede wszystkim chińską inteligencję.

Hunwejbini niszczyli też pamiątki z cesarskich czasów, palili rękopisy i obrazy, młotami rozbijali w pył klasyczne rzeźby. A wszystko to imię nowych czasów i nowego człowieka.

Nasi współcześni europejscy hunwejbini wierzą, jak ci chińscy, że światu potrzebni są nowi ludzie – otwarci na wszystko, tolerancyjni i pogodzeni ze wszystkim. Naczelnym ich hasłem jest ekologia, czyli likwidacja produkcji energii z atomu, węgla i ropy naftowej. Potem idą pomniejsze hasła – wolne związki małżeńskie, nawet człowieka z chomikiem i świnką morską oraz wolność od wszystkich religii (każdej z osobna).

Na razie wszyscy dorośli w Europie robią dobrą minę do złej gry i udają, że nic złego się nie dzieje. Ale terror młodych nowocześniaków jest coraz bardziej odczuwalny. Żądali czystej energii już, od jutra – i Niemcy pozamykali swoje elektrownie atomowe. Żądali małżeństw homoseksualnych i dostali je. Teraz żądają małżeństw międzygatunkowych, bo to pojęcie ośmiesza samą ideę małżeństwa… i politycy im to dadzą.

Jedno jest tylko naszą nadzieją, że dzisiejszych hunwejbinów spotka ten sam los co chińskich. A ci chińscy zostali w końcu rozbici w pył, ich przywódcy trafili do więzień, a szeregowi aktywiści na wieś, aby uczyli się „od chłopów”. Naszych widziałbym reedukowanych na Podlasiu. Lud tam cierpliwy, ale bez przesady, głuchy na europejskie nowinki i swoje wie.

Walter Altermann