JAN TESPISKI: Czego Jakub Rotbaum nie czytał oraz o przegranej walce z biologią (15)

Fot. Archiwum HB

Bohaterów tej anegdoty jest dwóch. Pierwszym jest Jakub Rotbaum (1901 – 1994), żydowski reżyser teatralny i malarz. Rotbaum – przed wojną był znanym i cenionym reżyserem teatrów żydowskich, także reżyserem filmów w języku jidisz. Był dla kultury żydowskiej w Polsce osoba cenną. Jednak polski teatr znał słabo, żeby nie powiedzieć, że wcale go nie znał. Drugi z bohaterów to Józef Gruda (właśc. Witold Kościałkowski 1916 – 1981). Jego rodzicami byli podpułkownik Marian Zyndram-Kościałkowski, jeden z czołowych polityków dwudziestolecia międzywojennego, premier Rzeczypospolitej w latach 1935-1936, i Anna z Krysińskich. Siostra, Maria Kościałkowska, to aktorka krakowskich teatrów. Gruda swój teatralny życiorys zaczął pisać jako kierownik literacki teatrów, kończył jako reżyser.

Gruda był po wojnie, latach 1953-54 był kierownikiem lierackim Teatru Polskiego w Bielsku Białej, w latach 1954-56 Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu. A dyrektorem i reżyserem tych teatrów był właśnie Rotbaum.

Wrocław był zniszczony, teatry dosłownie powstawały na gruzach. Gruda sypiał w sekretariacie Teatru Polskiego. Pewnego dnia między Rotbaumem a Grudą odbyła się taka rozmowa.

– Pan wie, że powinniśmy wystawić coś dużego – zaczął Rotbaum. – Pan wie co to by mogło być?

– Może „Wesele”? – powiedział Gruda.

– Jakie wesele? Kogo wesele?

– Stanisława Wyspiańskiego – dopełnił informację Gruda.

– „Wesele” Wyspiańskiego…? Nie znam.

– Ja panu dyrektorowi dam tekst…

I tak się stało. Wieczorem Józef Gruda usnął na leżance w sekretariacie, ale około drugiej w nocy obudził go telefon.

– Pan Gruda? Tu Rotbaum. Ja przeczytałem to „Wesele”. Aj, aj – co to jest za genialna sztuka! Panie Gruda, my musimy to robić. Ja bardzo panu dziękuję.

Pierwszym zaskoczeniem realizacji „Wesela” przez Jakuba Rotbauma było to, że wyprowadził sztukę z „chłopskiej chaty”. I rzecz rozgrywała się w polskim pejzażu. Dugim zaskoczeniem było to, że bohaterowie jedli i pili. Pewnego dnia, na jednej z pierweszych prób Totbauma bowiem zauważył:

– A co to za wesele jak oni nie ją, nie piją…? Na weselu się je i pije.

Rotbaum w ogóle nie odniósł się do obrosłej inscenizacjami wielkiej legendy polskiego arcydramatu. Ubrał sztukę w realizm zachowań, nie tracąc jednocześnie – a może nawet wzmacniając – jej znaczenia symboliczne. Jeżeli pół wieku później Andrzej Wajda kazał aktorom swego filmowego „Wesela” jeść i pić, co wywołało głosy sprzeciwu, to musimy pamiętać, że Rotbaum był pierwszy.

Być może to wielkie wydarzenie, jakim była inscenizacja „Wesela” przez Rotbauma, jego nowe odczytanie dramatu wzięło się stąd, że – żeby tak to ująć – reżyser nie miał żadnych zobowiązań wobec swych poprzedników. Może zatem czasem warto dać w ręce ludzi spoza polskiego kręgu kulturowego nasze „rodowe srebra”. Jest szansa, że oni spojrzą na nasze dziedzictwo w sposób odkrywczy.

Dejmek kontra biologia

Starzy reżyserzy powiadają, że połowa sukcesu to trafna obsada. Jeżeli bowiem w roli walecznego bohatera obsadzimy kogoś, kto świetnie wypada w rolach zagubionych egzystencjalnych straceńców – mogą być duże kłopoty. Owszem, w czasie prób można co nieco skorygować, ale z kury nie zrobi się jastrzębia. I odwrotnie. Jedną z takich sytuacji, w której reżyser walczył z biologią aktora przedstawiam poniżej.

Akcja rozgrywa się w Teatrze Nowym w Łodzi. W czasie prób Seweryn Butrym, aktor obdarzony niskim, władczym głosem, nie bardzo realizował założenia Kazimierza Dejmka. Po kilku kolejnych dniach, gdy szło niedobrze, doszło do takiej rozmowy.

– Przecież mówiłem już wiele razy, że w tej scenie pan prosi, wręcz błaga go o załatwienie pańskiej sprawy – mówi Dejmek.

– Rozumiem, panie dyrektorze.

– No, to powtarzamy – mówi Dejmek.

Butrym wchodzi jeszcze raz, ale znowu straszy partnera, traktując go wyniośle. Dejmek przerywa.

– Czy pan mnie rozumie? Przecież mówiłem tyle razy, że jest pan w sytuacji po prośbie, a pan na niego krzyczy.

– Rozumiem, panie dyrektorze, postaram się.

Zaczynają jeszcze raz, ale Butrym nieodmiennie traktuje partnera z góry, jakby mu rozkazywał.

– Stop! – mówi Dejmek. –  Niech mi pan powie, ile pan u mnie zarabia?

– Mam pułap 5.000 zł miesięcznie, zero norm i 500 zł od spektaklu.

– A zatem tak – mówi Dejmek. – Co miesiąc pięć tysięć, pięć tysięcy… jak psu w d..ę.

Po tej uwadze Seweryn Butrym grał prawie to, czego oczekiwał reżyser. Ale zupełnie tego, o co chodziło, nie był stanie zagrać, bo jego emploi to był zwycięski, górny bohater.