JAN TESPISKI: O cenzurze i innych tropicielach wrogów ludu (21)

Fot. archiwum

Czego by nie mówić komuna przywiązywała do teatru wielka wagę. Oczywiście niezupełnie bezinteresownie. Władza, czyli właściciel teatrów, liczyła na teatr ze względów propagandowych. Tak przynajmniej w 100 procentach było do 1956 roku. Po 1956 roku bywało o wiele swobodniej. I pojawiały się na naszych scenach sztuki wytykające zakłamanie władz.

W skrajnych przypadkach, gdy władza uznawała daną pozycję za wrogą, dochodziło do poważnych ingerencji cenzury a nawet do zdjęcia sztuk z repertuaru. Przy czym, żeby było jasne, władza nie lubiła zdejmować, bo był to oczywisty dowód, że nad teatrami nie panuje i nie wszyscy ludzie teatru myślą to samo i tak samo jak urzędnicy partyjni. No i robił się huczek, a nawet huk. Tu należy wspomnieć słynne: „Dziady” Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka. Ich zdjęcie z afisza i zakaz grania stało się początkiem studenckiej rebelii 1968 roku.

Ale bywało i tak, że władza nie dopuszczała do premiery, wtedy też był skandal, ale ponieważ sztuki publiczność nie wiedziała, to poza mitami narosłymi wokół sprawy, niewiele się działo. Niemniej każda zatrzymana premiera była kolejnym kamieniem u szyi władzy.

Paternoster Helmuta Kajzara

Bardzo często za premiery, do których władza nie dopuszczała, dawali głowę dyrektorzy teatrów. Tak było na przykład z Zygmuntem Hübnerem, ówczesnym dyrektorem Starego Teatru, którego usunięto ze stanowiska za premierę, której nie było. A chodziło o „Paternoster” Helmuta Kajzara, w reżyserii Jerzego Szajny.

Na czym polegała istota problemu. Otóż każdy dyrektor teatru przedstawiał władzom miejskim, jako właścicielom teatrów, repertuar na kolejny sezon. Następnie władze miejskie te zgłoszone do realizacji sztuki czytały lub nie. Te repertuarowe plany wędrowały też do Ministerstwa Kultury i Wydziału Kultury KC PZPR. Oczywiście władza nie były głupia i wiedziała, któremu z teatrów trzeba się przyglądać uważniej, jacy twórcy i którzy z dyrektorów mogli „wyciąć numer”. I w KC repertuar, sztuki zgłaszane przez „niebezpiecznych” czytano i analizowano. Dlaczego? Żeby uciąć sprawę w zarodku, żeby nie było kolejnego skandalu ze zdejmowaniem tytułu przed premierą.

I jeszcze jedno. To nie cenzura zdejmowała spektakle lub nie dopuszczała do premier. Owszem cenzorzy raportowali do władz, co się szykuje, ale decyzje o zatrzymaniu premiery zapadały w Wydziale Kultury KC PZPR. Tam podejmowano decyzje, a potem nakazywano władzom miejskim ich wykonanie.

Wracając do „Paternoster” Helmuta Kajzara. Z dzisiejszego punktu widzenia sztuka nie powinna być groźna dla władzy. To historia, rodem z Gombrowicza, o dorastaniu, o obciążeniach kompleksami wyniesionymi z domu, z kościoła oraz nabytymi „od ludzi” w czasie wędrówki ku dorosłości. Jednakże jest tam wątek Ojca bohatera, który będąc chłopem rośnie do najwyższych stanowisk, aż staje się cesarzem chińskim. Niby abstrakcyjna groteska, ale władza dostrzegła w niej bezwzględną krytykę systemu, w której tak wielu stawało się „z chłopa królami”. A – prawdopodobnie – najbardziej rozsierdziła władzę scena, w której na scenę wkracza trzech tajniaków, żeby aresztować Ojca-Cesarza. Przy tym toczą między sobą taki dialog:

Tajniak I – I co my teraz gospodarzu z wami zrobimy?

Tajniak II – Rozstrzelać za stodołą, tam, gdzie partyzantów.

„Paternoster” w teatrze studenckim

„Paternoster” miał jednak prapremierę w 1969 roku, w łódzkim studenckim Teatrze „Pstrąg”. Reżyserem był Jerzy Hutek, ówczesny student filologii polskiej. Ku zdziwieniu młodych ludzi na premierę zjechała niemal „cała stolica”, z profesor Marią Janion na czele. Drugie zdziwienie przeżyli młodzi artyści, gdy w czasie festiwalu teatrów studenckich w Lublinie, nagle, bez uprzedzenia na scenę wtargnęła ekipa telewizyjna i nagrała niemal cały spektakl.

Po latach okazało się, że to nie była ekipa telewizyjna. To władza chciała zobaczyć realizację dramatu, przez który miała tak wiele kłopotów. Widać, że przestała się bać tekstu Helmuta Kazjara, skoro pozwolono na premierę w teatrze zawodowym. Być może zgoda na wystawienie sztuki Kajzara przez studentów była balonem próbnym władz. Ale z zespołem Teatru „Pstrąg” nikt nigdy się w tej sprawie układał. Nadto teatry studenckie nie podlegały cenzurze.

Ale w niektórych przypadkach władza naciskała na Zrzeszenie Studentów Polskich jako właściciela teatrów, żeby do jakiejś premiery nie dopuścić. Tak było w kilku przypadkach w 1968 roku. I wtedy potulni działacze ZSP sami zdejmowali sztuki.

I tak prapremiera w teatrze zawodowym odbyła się w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, w 1970 roku, w reżyserii Jerzego Jarockiego. I był to wielki sukces.

Wielki spisek przeciw PRL

Bywały jednak z cenzurą przygody prawdziwie anegdotyczne. W 1975 roku, w warszawskim Teatrze Powszechnym wystawiono „Ptaki” Arystofanesa. W reżyserii Ryszarda Majora. Niestety cenzura usunęła niektóre partie dialogów, bo nazbyt oczywiście kojarzyły się z aktualną sytuacją w Polsce. Niemniej, na premierze i potem, aktorzy dawali publiczności do zrozumienia, że w danym miejscu coś było i… grali, ale bez słów. Publiczność była zachwycona.

Wtedy to Artur Sandauer, tłumacz tego utworu Arystofanesa, po premierze powiedział: „Jak to jest, że wszyscy pisarze świata, począwszy od Arystofanesa, a skończywszy na Giradoux sprzysięgli się pisać przeciw Polsce Ludowej?”

Wystraszony i przebiegły

W jednym z krakowskich teatrów, dwa tygodnie przed premierą dyrektor, który sam reżyserował sztukę – pomińmy już litościwie teatr, nazwisko dyrektora i tytuł sztuki – wbiegł spóźniony na próbę. Padły nieprzytomny w fotel, ciężko sapał, a po chwili powiedział.

– Mocno nas docisnęli, mnóstwo powycinali. Walczyłem, ale nie ustąpili nawet na jotę. Nie, z naszą cenzurą nawet nie ma rozmowy…

Tu dyrektor otworzył egzemplarz sztuki, mocno posiekany skrótami i aktorzy nanieśli je na swoje teksty. Problem tkwił jednak w tym, że wycięto puenty dowcipów… W graniu było to makabryczne, bo toczono dialog, ale żadnego finału rozmowy nie było. A ponieważ sztuka była współczesną polską komedią, więc po skrótach zamieniła się w abstrakcyjną tragedię.

Po tygodniu już cały Kraków mówił, że dyrektor sam skreślił co odważniejsze dowcipy. Owszem, był w Urzędzie Kontroli Prasy i Widowisk…, ale w sprawie konsultacji. Cenzorzy oświadczyli jednak, że półki co nie mają żądnych zastrzeżeń, a sztukę odbiorą na próbach generalnych.

Tak to bywało, że działalność cenzury miała i taki skutek, że co bardziej „strachliwi” dyrektorzy teatrów sami z siebie zastępowali cenzurę… na wszelki wypadek. No i dla ratowania etatu.