MARIA PRZEŁOMIEC: Żywie Biełaruś

„Gdyby kilka lat temu, zapytano mnie jak zareagują Białorusini na wiadomość, że ktoś zginął broniąc biało-czerwono-białej flagi, odpowiedziałbym, że w najlepszym razie będzie to ciche współczucie, a w najgorszym sarkazm, złość i zarzucanie zabitemu, że głupio uległ radykałom.

Tymczasem reakcja na śmierć Romana Bandarenki, który bronił flagi i zmarł od pobicia, jest diametralnie różna. Nikt nie mówi, że działał niepotrzebnie. Nikt nie wątpi w wartość tego biało-czerwono-białego symbolu. Wszyscy zgadzają się, że zabity postąpił słusznie, że teraz nie można się już ukrywać” – tak rosyjski filozof i publicysta Maxim Goryunow skomentował reakcję białoruskiego społeczeństwa na śmierć Romana Bandarenki, człowieka zakatowanego za to, że zapytał panów w cywilu, dlaczego z podwórka usuwają wstążki w barwach niepodległego białoruskiego państwa.

 

Trwające już ponad trzy miesiące białoruskie demonstracje zaskoczyły wszystkich. Przecież cierpliwość naszych sąsiadów zza Bugu była przysłowiowa, przecież na początku lat dziewięćdziesiątych Białoruski Front Narodowy stracił popularność m.in. z powodu postulatu obowiązkowego używania języka białoruskiego, przecież od ponad dwudziestu lat łukaszenkowska propaganda przekonywała Białorusinów, że ich historia tak naprawdę zaczęła się od komunistycznej partyzantki z czasów II wojny, że Rosja jest starszym bratem, i że właściwie nie można mówić o dwóch odrębnych narodach.

 

Trudno było wtedy mówić o białoruskim społeczeństwie. Były jednostki, rodziny, najbliżsi krewni, ewentualnie niewielkie grono przyjaciół. Była stosunkowo nieliczna, prozachodnia opozycja, której większość współobywateli zarzucała, że „wkładają kij w szprychy, troszczącemu się o zwykłych ludzi prezydentowi”.

 

Mówi się, że ukraiński naród ostatecznie ukształtowały dwie rewolucje – pomarańczowa z 2004 i godności z 2014. W umacnianiu poczucia odrębności pomagała także historia, i ta najdawniejsza Rusi Kijowskiej i ta późniejsza – Zaporoskiej Siczy. Nie było to pełnoprawne państwo, ale Ukraińcy mieli się do czego odwołać.

 

Tymczasem z historią Białorusi są problemy. Jej ziemie wchodziły w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego i chociaż język rusiński, który można uznać za staro-białoruski był urzędowym językiem Wielkiego Księstwa, to jednak elity uważały się za Litwinów (w sensie gente lithuania, natione polonus) i do tradycji państwa litewskiego odwoływały.

 

Efemeryczna, stworzona w 1918 roku Białoruska Republika Ludowa, w państwie Łukaszenki przedstawiana była jako faszyzująca. A jednak, nagle i nieoczekiwanie dla całego świata, Białorusini okazali się dojrzałym, świadomym swojej tożsamości narodem.

 

Ukraińskie majdany miały politycznych przywódców, Białorusini w zasadzie zaczęli organizować się sami, od dołu. Najpierw stojąc w kilometrowych kolejkach, by złożyć podpis pod nazwiskami alternatywnych dla Łukaszenki kandydatów, a potem, gdy tzw. „baćka” wyjątkowo bezczelnie sfałszował wybory, wychodząc w wielotysięcznych marszach protestu. Oczywiście ta spontaniczność nie narodziła się zupełnie sama. W tym roku, po raz pierwszy do wyborów zostali dopuszczeni, zamiast przedstawicieli mało popularnej prozachodniej opozycji, ludzie wpływowi. Po drugie zlekceważona przez władze epidemia koronawirusa, z całą brutalnością obnażyła egoizm, zakłamanie i zupełne lekceważenie społeczeństwa ze strony białoruskiego przywódcy. Po trzecie wyborcze oszustwa okazały się zbyt jaskrawe. W obliczu tego wszystkiego ludzie uznali, że sami muszą wziąć odpowiedzialność za swoje państwo. Nagle okazało się, że na Białorusi w błyskawicznym tempie powstaje społeczeństwo obywatelskie.

 

Owszem, istnieje opozycyjna Rada Koordynacyjna, ale jej członkowie przebywają za granicą, natomiast protesty ludzie organizują właściwie sami. Na poziome swego bloku, podwórka, ulicy, dzielnicy. Roman Bandarenka był lokalnym aktywistą, który poszedł zobaczyć, dlaczego jacyś cywile zdejmują rozwieszone przez sąsiadki biało-czerwono-białe wstążki. Jego śmierć wywołała kolejną falę masowych demonstracji, pokazując, że nasilenie przemocy tylko wzmacnia społeczną solidarność. Świetnym jej przykładem była reakcja mińszczan na próbę ukarania jednej ze stołecznych dzielnic. Gdy mieszkańcom znanej z antyłukaszenkowskich nastrojów Nowej Borowej władze odcięły wodę i ogrzewanie, natychmiast w sieci utworzono czat, na którym ludzie proponowali poszkodowanym swoją pomoc: grzejniki, wodę, a nawet własne mieszkania na czas awarii.

 

Podobny nastrój pamiętam z Polski roku osiemdziesiątego. Stan wojenny jeszcze wzmocnił tamto poczucie solidarności. Nie wiem jak długo przyjdzie Białorusinom czekać na swoje państwo, ale świadomy białoruski naród już powstał.

 

Maria Przełomiec

 

Zdjęcie: SDP, Donat Brykczyński