Czy zawód dziennikarza jest zagrożony w dobie Internetu? To pytanie wraca jak bumerang od chwili spopularyzowania blogosfery, a niepokój o kondycję naszego zawodu nasilił się, gdy powstały media społecznościowe. I nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
Wszystko zależy od tego, co uznamy za zagrożenie dla zawodu. Jeśli ma nim być szybkość przekazu, zastąpienie informacji relacją bezpośredniego uczestnika wydarzenia, czy nawet przez streaming live wprost z miejsca wydarzeń – nie ma obaw. Nie zagraża to dziennikarstwu. Wręcz przeciwnie, wspomaga je. Nie ma dziś chyba redakcji, która nie wykorzystywałaby nowych technologii w swojej pracy, media społecznościowe stały się kolejnym kanałem komunikacji, streaming na Facebooku, YouTube czy Twitterze jest jedną z form relacjonowania wydarzeń. Ale nie jedyną. Na szczęście, bo media społecznościowe stają się też niestety doskonałym miejscem uprawiania propagandy i manipulacji.
Większość z nas ma zapewne konto na najpopularniejszym portalu społecznościowym, czyli Facebooku. Polecam przeprowadzić dwa doświadczenia. Pierwsze nie wymaga dużo czasu. Wystarczy zamienić się na chwilę telefonem z kolegą/koleżanką z pracy, przyjacielem czy współmałżonkiem i przejrzeć jego tablicę na Facebooku. Ktoś z kim mieszkasz pod jednym dachem, lub pracujesz w jednym pokoju ogląda świat przez całkiem inne filtry niż ty. Widzisz to? Tak działają media społecznościowe. Subiektywizują przekaz.
W czasie jednego ze swoich wykładów, genialny matematyk, mistrz współtwórcy lwowskiej szkoły matematycznej prof. Hugona Steinhausa, David Hilbert wypowiedział cenną myśl:
– Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: „To jest mój punkt widzenia”.
Dokładnie w ten sam sposób działają media społecznościowe. Zawężają nasz punkt widzenia, wyjaławiając nas i zamykając w szczelnej bańce informacyjnej. Wspomaga to dodatkowo możliwość blokowania tzw. znajomych, których poglądy nie przystają do naszych, oraz ograniczanie ilości stron, które można obserwować jako wyświetlane nam jako pierwszy wybór. Powoduje to, że przeglądając swoje tablice na Facebooku codziennie po kilka razy widzimy te same treści, tych samych znajomych (z kilku tysięcy czy kilkuset wciąż wyświetlają nam się wpisy kilkunastu). Można zgłupieć? Nawet należy.
Drugim doświadczeniem jest śledzenie grup miejskich. To doskonała lekcja tego, jak działają media. W grupach pojawia się codziennie kilkadziesiąt wpisów – od reklam, przez ogłoszenia, prośby o pomoc, po informacje. Po dłuższym czasie łatwo się zorientować, kto jest przedstawicielem jakiej firmy czy zwolennikiem jakiej partii. Pojawiają się także newsy. I to prawda, że szybciej niż w konwencjonalnych mediach. Wydarzył się wypadek, gdzieś pojawiło się pogotowie pod klatką schodową, policja kogoś goni, na grupie miejskiej pierwsi się o tym dowiemy, zobaczymy często nawet zdjęcia czy filmy. Tylko niewiele się z nich zorientujemy. Czasem zbudujemy sobie obraz wydarzenia na podstawie zamieszczanych pod takim wpisem komentarzy, ale nadal nie mamy pewności, co jest prawdą.
I tu wkracza dziennikarz. On sprawdza fakty, weryfikuje opinie i on ostatecznie zamieści rzetelny materiał na ten temat. I zazwyczaj taki materiał trafia po jakimś czasie na tę grupę, z nagłówkiem – już wiemy dokładnie co się stało. Czyli od kilku godzin śledzimy wydarzenie i dyskusję na jego temat, ale i tak ostatecznie to dziennikarz poda nam sprawdzone fakty i pomoże zrozumieć zaistniałą sytuację. W sumie tak przecież działają media od początku ich istnienia, weryfikują fakty i informują. Media społecznościowe jedynie zmieniają formę podania plotki, która musi zostać zweryfikowana. Zanim to nastąpi, plotka jest nadal plotką, nawet gdy dziś nazywa się ją „postem” czy „wpisem”. I tu przechodzimy do prawdziwego zagrożenia dla dziennikarzy, bo drugą stroną medalu jest wpływ mediów społecznościowych na nich samych.
O ile Internet nie zagraża zawodowi dziennikarza i nie ma szans, by w najbliższym czasie wpłynął niekorzystnie na kondycję redakcji, o tyle nie mam w sobie aż tyle optymizmu, by nie stwierdzić, że ma bardzo niekorzystny wpływ na samych dziennikarzy i wielu z nich na pewno zaszkodził. Szybkość przekazywania informacji w Internecie ma swoje zalety ale także wady. Przekonali się o tym ci, którzy dali się wciągnąć w emocjonalne dyskusje polityczne, czy pod wpływem impulsu puścili dalej niesprawdzoną plotkę. Albo spreparowanego fejka, co staje się dziś wręcz plagą mediów społecznościowych, kompromitując niestety dziennikarzy, którzy dają się na to złapać. Bo czy tego chcemy, czy nie, formułka pod nazwiskiem – „tu tylko prywatne opinie” nie załatwia sprawy, i to, co publikujemy pod nazwiskiem, w mediach społecznościowych ma wpływ na postrzeganie naszego obiektywizmu. Dlatego o ile zawód dziennikarza nie jest zagrożony przez Internet, o tyle sami dziennikarze już tak.
Wojciech Pokora