O 17 stopniach, ale nie zasilania, pisze CEZARY KRYSZTOPA: Żryjcie dorsze

Rysuje Cezary Krysztopa

W 1989 roku, kiedy upadał PRL i żyliśmy w przekonaniu, że „nastała wolność” (niby był już Okrągły Stół, a ciągle mordowano księży, niby miała być „demokracja” a rządzić mieli uzgodnieni przy Okrągłym Stole, na wszelki wypadek asekurowani przez nadzwyczajną kastę), miałem 15 lat i byłem na etapie jarania się tym, że starszy kolega pożyczył mi gazetki Solidarności Walczącej. No, ale coś tam z tego PRL pamiętam.

Tzw. „bezmięsne poniedziałki” (później gdzieniegdzie wtorki a w gastronomii w środy) znam jedynie z opowiadań rodziców. Ot, wobec permanentnych problemów z zaopatrzeniem w mięso, władza usiłowała przekonać obywateli, że po rzekomo sutym niedzielnym obiedzie, nic się nie stanie, jeśli w poniedziałek nie będą jedli mięsa i w ten sposób popyt spadnie i wszystkim wystarczy. Nie wystarczyło.

Dlatego (kto to jeszcze pamięta?) pojawił się pomysł na to, żeby mięso zastąpić krylem, skorupiakiem podobnym do krewetki, który nawet zaczęto odławiać, ale PRL, ówczesna „dziesiąta potęga gospodarcza świata” nie poradził sobie z technologicznym oddzielaniem skorupek od reszty. W końcu popularność pośród Polaków zdobyło hasło naśladujące PRL-owską propagandę – „Żryjcie dorsze, g.wno gorsze”. Ryby akurat były wtedy rzeczywiście łatwiej dostępne, a dorsz był uważany za rybę pospolitą i nieszczególnie poważany.

Nie mam powodu, żeby nie wierzyć minister Annie Moskwie, że utrzymuje w domu temperaturę 17 stopni. Skoro tak mówi to tak widać jest, ale kiedy mówi, że „taka temperatura jest zdrowa dla organizmu”, to zaraz przypominają mi się te zabawne z perspektywy czasu powiedzonka z okresu PRL i odnoszę dziwne wrażenie, że wcale nie idzie tu o moje zdrowie. A przed sezonem grzewczym ma jeszcze ruszyć rządowa kampania mająca nakłaniać Polaków do oszczędzania na ogrzewaniu.

Rozumiem rozwiązania systemowe. Zamrożenie cen prądu do jakiegoś poziomu zużycia. Świetna myśl Rafała Ziemkiewicza, który zwrócił uwagę na to, że gdyby ludzie rozumieli zależność pomiędzy zużyciem prądu a kwotami, które za niego płacą, zapewne natychmiast wyciągnęliby nieużywane ładowarki z gniazdek i zgasili zbędne światło. W tej chwili tego nie robią, bo system opłat za prąd zbudowany na jakichś magicznych prognozach i wzorach matematycznych, których bez doktoranckich studiów z matematyki nie da się zrozumieć, powoduje, że nikt normalny tej zależności nie rozumie. Abstrahuję już od patologii „rozwiązań unijnych” opierających się na celowym podnoszeniu cen wszystkiego, bo to temat na oddzielny tekst.

Tak czy siak, chyba rzadko w historii zdarzyło się politykowi namówić obywateli do oszczędzania poprzez nawijanie mu makaronu na uszy, że „to dla jego zdrowia”. Zamiast zamierzonego efektu może sprowokować niewygodne dla siebie skojarzenia.