Spotkałem ostatnio na przystanku tramwajowym starszą kobietę, która gorzko płakała. Zapytałem, czy mogę jakoś pomóc. Opowiedziała mi taką historię. Otóż, pani ta poszła do domu kultury, żeby zapłacić za uczestnictwo w zajęciach dla seniorów. Chciała uczyć się rysować. Miesięcznie miała płacić 20 zł. Kwota niewielka, więc rzecz nie w pieniądzach. Panią zdenerwowało to, że kazano jej przelać pieniądze przez Internet, a ona nie ma komputera. I nie umie się czymś takim posługiwać. W końcu przyjęto od niej w gotówce te 20 zł. A płakała z bezsiły i wstydu.
Istnieje takie nowoczesne określenie, które bezwstydnie zakłamuje rzeczywistość. Mam na myśli „cyfrowe wykluczenie”. Ma ono za zadanie nie nazywać rzeczy po imieniu, ale bez emocji wskazywać, że jakaś część współczesnych społeczeństw skazana jest na straty. To jest tak jak z chorobą, której nikt nie zamierza leczyć, czekając aż dotknięci nią wymrą. Po cichu i bez skargi.
W istocie mamy do czynienie nie z „wykluczeniem cyfrowym” ale z „cyfrowym wypędzeniem”. Rzecz w tym, że w całym świecie, także w Polsce, żyją ludzie, którzy nie potrafią przyswoić sobie, działania technologii i techniki obsługiwania cyfrowych urządzeń.
Źródła wypędzenia
Są dwa źródła tego wypędzenia. Pierwsze to wiek i towarzyszący mu biologiczny lęk. Starzy ludzie boją się operować w świecie Internetu, bo są pełni obaw, że popełnią jakiś straszny błąd, że stracą emerytury, że ktoś wedrze się na ich konta do banku. Ten lęk ich paraliżuje.
Drugie źródło jest ekonomiczne i w najmniejszym stopniu niezawinione przez „wypędzonych”. Dzisiejszy świat coraz agresywniej handluje w Internecie, w Internecie reklamuje polityków i idee. I ci sprzedawcy dobrze wiedzą, że adresowanie ofert do „wypędzonych” mija się z celem. To dotyczy nie tylko ludzi starych, ale także ludzi z biednych krajów. Z takimi nie da się ubić dobrego interesu, więc po co zawracać sobie nimi głowę?
A jak czuje się człowiek, który nie rozumie o czym mówią jego dzieci i wnuki? Albo jak czuje się biedny mieszkaniec Ameryki Południowej, Afryki, który wie, że atrakcyjny świat istnieje, ale gdzieś bardzo daleko od niego. Fizycznie blisko, przez ścianę, ale psychicznie na antypodach.
W miarę postępu, a właściwie coraz silniejszej inwazji cyfryzacji rośnie ilość „wypędzonych cyfrowo”, bo odbiorcy tych nowinek, czyli obywatele muszą mieć coraz większe umiejętności w posługiwaniu się światem cyfrowych atrakcji.
Oczywiście są różne stopnie upośledzenia „wypędzonych”. Część z nich potrafi rozmawiać przez komórki, ale niekoniecznie napisać SMS. Potrafią nawet przeglądać wiadomości w swoich komórka, ale nie są w stanie pokonać lęku i zalogować się do banku, urzędu, lekarza. I na tych ludziach dzisiejszy świat postawił krzyżyk.
Terror cyfryzacji
Wytwórcy urządzeń cyfrowych są niezwykle obrotni i coraz bardziej agresywni we wciskaniu światu swych produktów. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że na aplikację, która uruchomiona została przed wyborami w październiku 2023 roku, wydano niemal dwa miliony złotych. Aplikacja miała podnosić transparentność wyborów. Wynalazek ten przysłużył się zaledwie ośmiu użytkownikom.
Weźmy też pod uwagę, że sporo kosztują również oprogramowania do e-recept, internetowego zapisywanie się do lekarza, do banku, do urzędów. Teraz już urzędnicy i inni ze sfery usług nie kontaktują się z podległą im ludnością oko w oko, ani przez telefon. Komu to służy? Teoretycznie nam wszystkim, ale w praktyce tylko urzędnikom. Urzędnik jest dzisiaj anonimowy i bezkarny. Czyli pełna abstrakcja urzędniczej wolności.
Mamy też kupowanie przez Internet biletów kolejowych, elektronicznych kart tramwajowych, autobusowych, biletów teatralnych, kinowych. To jest już norma. Ale niebawem stanie się psim obowiązkiem obywatela.
Starzy, wypędzeni ludzie
Weźmy pod uwagę, że telewizja pojawiła się w Polsce pod koniec lat 50., pierwsze komputery osobiste to lata 90., a telefony komórkowe pojawiły się na dobre pod koniec XX wieku. Tym samym mamy w kraju sporą rzeszę obywateli (mających te same prawa, co inni), którzy urodzili się jeszcze przed telewizją i przed komputerami. Dziś ci ludzie mają po siedemdziesiąt i osiemdziesiąt lat. Czyż rozwój technologii cyfrowych nie ogranicza ich praw? Oczywiście ogranicza, ale kto z młodych będzie się tym przejmował?
Ministrem cyfryzacji oraz wicepremierem został w nowym rządzie pan Krzysztof Gawkowski, pasjonat i entuzjasta „ucyfrowienia” Polski. Kilka lat temu opracował on program wyborczy SLD. Księga miała ponad 200 stron. Co już było bardzo dziwne, bo nikt tego nie był w stanie przeczytać. No, może poza rodziną pana Gawkowskiego.
Najdziwniejsze jednak było w tym programie to, że ponad 70 procent tekstu pan Krzysztof Gawkowski poświęcił konieczności „ucyfrowienia” Polski. Boję się zatem, że teraz, gdy cyfryzacja wpadła w ręce tego demona cyfryzacji, mogą nadjeść jeszcze gorsze czasy dla starszych ludzi. Historia poucza nas bowiem, że obsesjonaci jednej idei mogą być naprawdę groźni.
Prawo dla obywatela, czy urzędnika?
Oczywiście nie występuję tu przeciw technologicznemu postępowi, bo dostrzegam jego korzyści. Staję jednak w obronie tych, którzy nie są w stanie z tej nowoczesności korzystać. I mają święte obywatelskie prawo żyć po swojemu. Trochę to tak, jakby Sejm i Senat uchwaliły, że każdy Polak musi mieć smartfon, pod groźbą publicznych szyderstw, kijów, a nawet publicznych egzekucji. Każdy z nas powinien mieć wybór, jak skontaktować się z urzędem: osobiście, telefonicznie lub przez Internet. Wybór, nie przymus!
Może Rzecznik Praw Obywatelskich powinien zająć się równym dostępem do urzędów, bankowości, usług medycznych i innych społecznych aktywności osób starszych, o których piszę? Jeżeli nie mamy w tej mierze do czynienia z dyskryminacją, ze względu na wiek, to jak to zjawisko nazwać? „Wykluczeniem cyfrowym”? Wolne żarty.
Nie oczekuję też dla „wypędzonych” litości. Bo to złe uczucie, które jest dzieckiem buty. A właśnie butą grzeszą oblatani w poruszaniu się po cyfrowym świecie. Wydaje się im, że są najlepsi w dziejach, z wszystkich pokoleń ludzkości. A czy któryś z tych komputerowców napisał na swojej klawiaturze coś na miarę Owidiusza, Szekspira lub Moliera?
Zatem więcej pokory moi drodzy nowocześni, bo ani na jotę nie jesteście mądrzejsi i bardziej zdolni od tych, których nowy cyfrowy świat napawa lękiem i którzy się w tej nowoczesności gubią.