O nowych, dosłownie martwych, przepisach pisze KRZYSZTOF SAPAŁA: Akcja zgon

Ustawodawca, chcąc załatać dziurę w całym kraju, spowodowaną brakiem koronerów oraz lekarzy, mających uprawnienia i obowiązek stwierdzania zgonów, obdarzył tym wątpliwym przywilejem ratowników medycznych, dając im upragniony samorząd zawodowy, o jaki od dawna postulowali. Ratownicy są jednak szkoleni do ratowania życia, a nie stwierdzania zgonów i wypełniania czasochłonnej dokumentacji z tym związanej, ale kto by się tym przejmował, skoro samorządowcy nie muszą poszukiwać koronerów, których jest jak na lekarstwo i jeszcze trzeba im płacić za wykonaną pracę. Może i to założenie jest słuszne, ratownicy sami się dokształcą, skoro ustawodawca nie przewidział dla nich dodatkowych szkoleń z zakresu medycyny sądowej, jednak nowe przepisy, obowiązujące od dnia 22.06.2023 r. i tak pozostaną martwe ze względu na kuriozalną omyłkę pisarską, powieloną w kilku aktach prawnych.

 Zgodnie z art. 10 ustawy z dnia 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym w znowelizowanym brzmieniu od 22.06.2023 r. „Zawód ratownika medycznego wykonuje się na zasadach określonych w ustawie z dnia 1 grudnia 2022 r. o zawodzie ratownika medycznego oraz samorządzie ratowników medycznych”, która to ustawa również obowiązuje od dnia 22.06.2023 r. Z kolei w ustawie o zawodzie Ratownika Medycznego w art. 33 ustęp 1., pkt 5) czytamy, że „Wykonywanie zawodu ratownika medycznego polega na (…) stwierdzaniu zgonu, do którego doszło podczas akcji medycznej, o której mowa w art. 41 ustawy z dnia 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym” – powiedziała mecenas Anna Maria Kowalska ze Słupska.

Niby wszystko jasne, ale czy na pewno? Diabeł tkwi w szczegółach. Otóż ustawodawca odwołał się do „akcji medycznej”, o której mowa w art. 41 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, a artykuł ten stanowi wyłącznie o tym, kto jest „kierującym akcją medyczną”. Sama „akcja medyczna” jest opisana w art. 40 ustęp 1. Przepis ten wskazuje, że „Akcja medyczna rozpoczyna się w momencie przyjęcia zgłoszenia alarmowego lub powiadomienia o zdarzeniu przez dyspozytora medycznego”.

Ten niepozorny chochlik może mieć poważne konsekwencje dla nas obywateli, a samorządowcy, póki co, nawet nie chcą sobie zaprzątać tym głowy.

Tymczasem w ustawie z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych w brzmieniu obowiązującym od 22.06.2023 r. zmieniono art. 11, który obecnie stanowi, że „Zgon i jego przyczyna są ustalane przez:

1)        lekarza leczącego chorego w ostatniej chorobie albo

2)        kierownika zespołu ratownictwa medycznego, jeżeli zgon nastąpił w trakcie akcji medycznej, o której mowa w art. 41 ustawy z dnia 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym” – uzupełnia mecenas Kowalska.

Ustawodawca ponownie odwołał się do art. 41 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, który wcale akcji medycznej nie reguluje, czyniąc przepis art. 11 z ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych niewykonalnym ze względu na tę omyłkę pisarską. A wystarczyło nie wskazywać art. 41 przy akcji medycznej, albo przynajmniej przed sporządzeniem tych aktów prawnych przeczytać art. 40 i 41 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym.

Na szczęście art. 11 ustęp 2. ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych przewiduje, że „W razie niemożności dopełnienia przepisu ust. 1, stwierdzenie zgonu i jego przyczyny powinno nastąpić w drodze oględzin, dokonywanych przez lekarza lub w razie jego braku przez inną osobę powołaną do tej czynności przez właściwego starostę, przy czym koszty tych oględzin i wystawionego świadectwa nie mogą obciążać rodziny zmarłego”. Ale który starosta będzie poszukiwać i zatrudniać koronerów? W Polsce pojęcie koronera pojawiło się już w roku 2002 r., ale tylko się pojawiło i jestem tematem dosłownie martwym –  skoro założenie było takie, aby obowiązek stwierdzania zgonów i wypełniania kart zgonów przenieść na ratowników medycznych, zatrudnionych na kontraktach lub na przykład  przez szpitale.

 I tu pojawia się kolejny problem, bo przecież nie każdy ratownik medyczny jest lekarzem, ponadto ratownicy medyczni nie byli dotychczas szkoleni z zakresu stwierdzania zgonów i ustalania ich przyczyn, a co, jeśli się pomylą, co jeśli błędnie odstąpią od czynności ratujących życie, stwierdzą zgon, a pacjent po jakimś czasie ożyje?

To byłby szczęśliwy finał, ale jeśli pacjent nie ożyje, to rodzina zmarłego będzie upierać się przy tym, że dalsze prowadzenie resuscytacji krążeniowo-oddechowej mogło uratować życie ich bliskiej osoby, to kto poniesie odpowiedzialność za śmierć i nieudzielenie pomocy? Który ratownik medyczny odważy się stwierdzić zgon podczas akcji medycznej? Kto będzie ratował poszkodowanych z wypadków, jeśli ratownicy medyczni utkną w papierach związanych z ustalaniem przyczyny zgonu i wypełnianiu wielu danych w kartach zgonu, których nowe wzory mają obowiązywać dopiero od 01.01.2024 r.? A co, jeśli ratownik poda błędnie przyczynę zgonu i ubezpieczyciel nie będzie chciał wypłacić rodzinie zmarłego pieniędzy z ubezpieczenia na wypadek śmierci, bo uzna, że zgon stwierdziła nieuprawniona osoba, skoro ustawodawca pomylił się przy tworzeniu przepisów i zamiast odwołać się do art. 40, we wszystkich aktach prawnych podał art. 41 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, który wcale nie mówi o akcji medycznej, a o kierującym tą akcją?

A co z faktem, że od lat różne przepisy wskazywały, że zgon może stwierdzić tylko lekarz, a najlepiej lekarz medycyny sądowej? Pamiętamy przecież, jaką burzę wśród lekarzy POZ, lekarzy rodzinnych wywołały zmiany przepisów, na podstawie których uraczono ich obowiązkiem stwierdzania zgonów. Trudno było się wtedy z nimi nie zgodzić, skoro lekarze w godzinach pracy musieli odchodzić od pacjentów w celu stwierdzenia śmierci, a teraz to samo ustawodawca funduje ratownikom medycznym i poniekąd nam obywatelom, bo zamiast ratować ludzi z wypadków i innych zdarzeń losowych, ratownicy będą musieli stwierdzić zgon, jeśli nastąpił on w czasie trwania akcji medycznej, a ta następuje z chwilą przyjęcia zgłoszenia alarmowego lub powiadomienia o zdarzeniu przez dyspozytora medycznego. Co zatem w sytuacjach, gdy zgon nastąpi po telefonie na nr 112 ? Zgodnie ze wskazanym art. 40 ust. 1. ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym od chwili zgłoszenia nastąpiła akcja medyczna, a zatem ratownicy będą musieli najpierw podjąć czynności ratujące życie, by potem i tak stwierdzić zgon, ustalić wiele danych, aby prawidłowo wskazać prawdopodobną przyczynę śmierci, zamiast udać się do wypadku, a bliskim zmarłego przekazać, że powinni poczekać na odpowiedniego lekarza bądź koronera.

Koronerów w Polsce w zasadzie nie ma. A kim jest koroner? To osoba, która stwierdza zgon i wystawia akt zgonu – w polskich warunkach koroner zajmuje się niestety tylko zgonami osób, które zmarły w miejscach publicznych, a miało być inaczej. Koroner miał zajmować się wszystkimi zgonami, jak to ma miejsce w krajach anglosaskich. Dla przykładu: w Polsce każdego roku umiera około 150 tysięcy ludzi we własnych domach i tymi zgonami zajmują się przede wszystkim lekarze rodzinni a 20 tysięcy zgonów następuje nagle, niespodziewanie w miejscach publicznych – to zgony, którymi w praktyce powinien zająć się   koroner. I z tym jest problem, dlatego ustawodawca postanowił przerzucić ten obowiązek na ratowników medycznych, którym samorządy nie muszą płacić, jak koronerom.

Nic więc dziwnego, że obecnie na ratowników medycznych padł blady strach, skoro oni mają – w trakcie prowadzenia akcji ratunkowej – stwierdzać zgon, nie mając przy tym fachowej wiedzy, doświadczenia, działając w emocjach, pod presją rodziny, etc. przecież mogą popełnić błąd i stwierdzić zgon u osoby, która jeszcze żyje lub którą można było jeszcze ratować. Jeżeli samorządowcy ani ustawodawca nie widzą w tym problemu, to na pewno go zobaczą, gdy posypią się sprawy cywilne i karne wobec ratowników, firmy ubezpieczeniowe odmówią wypłaty odszkodowania, a ratownicy zaczną odmawiać wykonywania tych obowiązków z obawy przed konsekwencjami, zaś lekarze odmawiać będą w związku z nowymi przepisami, dającymi uprawnienia do stwierdzania zgonów ratownikom. Nikogo na razie chyba nie obchodzi, że czeka nas kolejny chaos w szeroko pojętej służbie zdrowia, który odczujemy najbardziej my – obywatele.

Stacja Pogotowia Ratunkowego w Słupsku. Oto wypowiedzi dwóch ratowników oraz lekarza:

– „Póki nie będziemy wysyłani do typowych zgonów, to dużo to nie zmieni. Jeżeli pacjent jest żywy, my go reanimujemy, przywracamy czynności życiowe, ale jeśli dochodzi do zgonu, to wzywamy lekarza rodzinnego lub jak jest z nami w zespole lekarza z karetki” – powiedział jeden z ratowników.

– „Nawet przywracanie czynności życiowych może spowodować, że nastąpi błąd i to jest wpisane w ryzyko naszego zawodu. A w tej kwestii, to na pewno będą szkolenia. Ja sam nie widzę w tym nic złego, ale ratownictwo medyczne powinno się ograniczyć do ratowania życia a nie stwierdzania zgonu” – podkreślił drugi ratownik dodając: – „Kto chce i czuję się na siłach, to niech się szkoli, a jak szkolenie w tym kontekście będzie obowiązkowe, to w karetce będzie dwóch ratowników po przeszkoleniu w celu prawidłowego stwierdzenia zgonu”.

– „To jedno wielkie nieporozumienie! Jako lekarz z wieloletnim stażem mogę się pomylić! My lekarze nawet boimy się stwierdzać zgon. Jak już jesteśmy w domu chorego, nieprzytomnego, u którego akurat nastąpiło zatrzymanie akcji serca, to musimy odczekać 5 – 7 minut by przystąpić do reanimacji, która trwa około 40 minut” – zaznaczył lekarz.

– „Możemy przywrócić pracę serca, płuc, ale nie wiemy co z mózgiem, a przecież człowiek jest uznany za zmarłego jak przestaje pracować mózg. A to, że ratownicy medyczni mają stwierdzać zgon, to wciskanie na plecy ratownika dodatkowego obowiązku; zresztą nie są do tego szkoleni. Wystarczyłby lekarz bez żadnej specjalizacji, ale po odpowiednim szkoleniu” – podsumował lekarz ze Słupskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.