Ojczyzna moja wolna, wolna…
Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada.
Ojczyzna w więzach już nie biada,
Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna.
Na cóż mi zbędnych słów aparat,
Którymi szarpał rany twoje?!
By ciebie zbudzić, już nie stoję
Nad twoim trupem jako Marat.
Poezjo, tyżeś na kurhany
Kazała klękać, jątrząc ranę,
Wodząc przed oczy rozkochane
Delije, pasy i żupany.
I cóż mi zrobić teraz z mową,
Która, zbłąkana w tej manierze,
W pawęże bije i puklerze,
Ojczyznę wzywa: wstań na nowo!
Odrzucam oto płaszcz Konrada:
Niewola ludów nie roznieca
Płomienia zemsty! – Pusta heca!
Gdzie indziej żagiew moja pada!
Ten interesujący nas dzisiaj cytat pochodzi z wiersza „Czarna wiosna” Antoniego Słonimskiego. Wiersz powstał w roku 1919. Można powiedzieć, że tym utworem Słonimski, a także Julian Tuwim i Jan Lechoń – jako Skamandryci – witali niepodległość, żegnając jednocześnie 123 lata rozbiorowej niewoli. Skamandryci mocno weszli w polską literaturę, stali się objawieniem prawdziwej sztuki, u progu odzyskanej niepodległości.
Rozumiejąc obowiązki, jakie nieśli na barkach polscy pisarze w czasach rozbiorów, jednocześnie młodzi poeci w 1919 roku mówili: dosyć. Zapowiadali teraz literaturę o ludziach, o zwykłych człowiekowi, ale zawsze niezwykłych uczuciach, radościach, smutkach i cierpieniach. Tak rozumieli podstawową powinność literatury.
Polak – obywatel czy człowiek
O dziwo nie był to pierwszy bunt literatów wobec tzw. obowiązków obywatelskich. Przecież moderniści, twórcy Młodej Polski mieli niejako wypisane na sztandarach odejście od literatury społecznej, ich pierwszych interesował tylko człowiek. Ten człowiek był Polakiem, to oczywiste, ale przede wszystkim czującą, wrażliwą osobą ludzką.
O dziwo, można powiedzieć, że literaci Młodej Polski, a potem twórcy grupy Skamander nadali polskiej literaturze – od czasu rozbiorów – europejski charakter. Oni wprowadzili polską sztukę na powrót do Europy i świata.
Gwoli prawdy trzeba przypomnieć, że Lechoń, Tuwim i Słonimski wspaniale zdali egzamin z polskości w latach trzydziestych, po dojściu do władzy w Niemczech Hitlera, oraz w czasie wojny i okupacji. Zatem nie można powiedzieć, że ta wielka trójka polskiej międzywojennej poezji była wynarodowiona czy kosmopolityczna. Oni chcieli zagospodarować teren, sferę przynależną literaturze od zawsze. I świetnie to robili, tchnęli nowego ducha w polską poezję, dali jej nowy wymiar. Gdy jednak nad światem zawisły czarne chmury, ci sami poeci pisali wiersze, które mówiły o polskiej racji stanu.
Granice wolności literatury
Pytanie o granice „sztuki dla sztuki” zawsze było w Polsce żywe. Szczególnie wśród warstw rządzących. A ściślej biorąc wśród naszych polityków. Literatura przyciągała od zawsze i przyciąga teraz także, polityków, którzy chcieliby dla literatury programu minimum i maksimum.
Minimum polityczne dla sztuki, to żeby twórcy – głównie literaci, ale także ludzie filmu i teatru – w ogóle nie interesowali się bieżącą polityką, żeby pisali o kwiatach, motylkach, ptaszkach, o miłości – ale wyłącznie małżeńskiej. O dziwo tacy politycy oczekują realizacji programu grupy Skamander. Ale przecież skamandryci zabierali głos w sprawach społecznych, że wspomnę tylko wiersz „Do prostego człowieka” Juliana Tuwima. Z pojawieniem się internetu wielu polityków – różnej proweniencji – oczekiwałoby, że artyści nie będą się opowiadać politycznie. Ale tak dobrze nie ma. „Bujać to my, panowie szlachta…” – że zacytuję Tuwima.
Maksimum polityczne dla sztuki – jest cichym, ale namiętnym oczekiwaniem polityków, że twórcy poprą swą sztuką opcje partyjne. We współczesnych czasach, po roku 1990, takich prób artystycznej afirmacji partyjnych działań i programów było niewiele. A te które były zakończyły się kompletnym fiaskiem.
Nasza narodowa podejrzliwość
Tu trzeba wyjaśnić, że my Polacy jesteśmy narodem podejrzewającym, nieufnym i głęboko przekornym.
Ciekawą myśl w tej sprawie sformułował wybitny polski reżyser, Konrad Swinarski, który uważał się za ucznia Bertolta Brechta. I gdy jakiś dziennikarz stwierdził, że teatry Brechta i Swinarskiego są zupełnie do siebie niepodobne, Swinarski stwierdził: „Wie pan, bo Brecht tworzył dla Niemców, a ja dla Polaków. Niemcy są prości i trzeba im pewne myśli, sugestie wbijać łopatą do głowy, nam wystarczy sugestia”.
Przestrzegałbym władze, wszelkich parlamentarnych i pozaparlamentarnych partii, przed próbami – choćby próbami – ingerencji, pouczania, strofowania, wskazywania ludziom sztuki „kierunków” oraz oceny ich dzieł z punktu partyjnego widzenia. Oczywiście żaden polityk nie przyzna się do tego, że jego oceny i uwagi są partyjne. Każdy z nich będzie mówił o polskiej racji stanu, interesie narodowym, odwiecznych zasadach, itp.
Co polityka może zrobić z literatury
Poniżej przypominam wspaniały, co do formy, wiersz Gałczyńskiego. Mamy tu bowiem wyrazisty przykład na to, co dzieje się, gdy władza prosi wybitnego poetę o głos w sprawie społecznych powinności literatury. Autor się zgada – może nie mając wyjścia – i potulnie wylicza, czego to władza oczekuje od pisarzy. Wyszło tragikomicznie. Potem z wiersza powstała miła piosenka, ale nadal tchnąca groźbą, że inne książki – nie spełniające oczekiwań wymienionych w tekście Gałczyńskiego – nie są pożądane.
Konstanty Ildefons Gałczyński (1953)
PIOSENKA O KSIĄŻCE (Fragment)
Chcemy książki, co życiu pomaga,
bohaterów wesołych jak słońce,
takiej, żeby ją brać do plecaka
na wycieczkę nad morze szumiące.
Ćwiercią pióra się pisze na niby,
taka książka nam z serca ucieka,
niechaj pisze ją człowiek prawdziwy,
wierny brat prawdziwego człowieka –
Z książki płynie odwaga,
książka życiu pomaga,
chcemy książek
jak słońce
i piosenek
jak wiatr.
Ten felieton dedykuję krytykom twórczości Olgi Tokarczuk, krytykom o rozmaitych pogolądach politycznych. Nie każdemu pisarstwo noblistki musi się podobać, ale prawo do twórczości i poglądów Tokarczuk ma, tak jak każdy z nas.