O tym, jak dorabiają aktorzy pisze JAN TESPISKI: Jubileusze, koncerty, poranki dla dzieci (3)

Fot.: HB/ re

Aktorzy nigdy nie zarabiali przyzwoicie. Owszem, gwiazdy kina zarabiały dobrze lub nawet bardzo dobrze. Ale przeciętna była i jest niska. W słowach każda władza była mocna, odwrotnie proporcjonalnie do finansowania teatrów. I tak to jest – czym więcej politycznych deklaracji o miłości i szacunku dla sztuki teatru, tym mniej dla teatru pieniędzy.

A żyć trzeba… Dlatego aktorzy imają się zajęć dodatkowych. Wymieńmy tu najbardziej znane: jubileusze, koncerty, poranki dla przedszkolaków.

JUBILEUSZE

Jeszcze przed II wojną światową, potem za komuny i teraz też – władze organizują tzw. koncert galowe. W określonych dniach roku obchodzimy rocznice ważnych dla państwa wydarzeń. Oczywiście w każdym ustroju daty są inne, ale są. Galówka polega na tym, że na widownię zaprasza się oficjeli a na scenę znane gwiazdy piosenki oraz aktorów. Aktor na taką okoliczność ma być ubrany we frak lub smoking, aktorki w suknie balowe. Aktorzy wykonują wtedy bardzo podniosłe wiersze znanych autorów. O jednym z takich przypadków opowiem.

Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie

Rzecz zaczęła się w latach 60-tych w Łodzi w Teatrze im. Stefana Jaracza. Aktor Antoni Lewek skończył właśnie spektakl i poszedł do bufetu na herbatę, bo były to czasy, kiedy aktorzy po spektaklu nie uciekali z teatru jak poparzeni.

Nagle do bufetu wpadł mocno zdenerwowany mężczyzna, znany wszystkim organizator imprez w Łodzi i województwie.

– Panowie, ratujcie. Mam w Teatrze Wielkim galę, aktor, który miał wystąpić gdzieś przepadł… Nie przyszedł sukin… jeden, podobno pojechał do kochanki do Zabrza.

Tu organizator przestał gadać, a wzrok skupił na Antonim Lewku.

– Pan jest nawet w smokingu! I prezencja jaka!

– Jeszcze nie zdjąłem kostiumu – odpowiedział Lewek.

– Zna pan jakiś wiersz o przyjaźni? Zna pan?

– Znam „Przyjaciół” Mickiewicza.

– Niech mnie pan mnie ratuje. Samochód mam pod teatrem. Pan to powie na gali! Ja proszę!

Antoni Lewek nie chciał wystąpić, ale mężczyzna ukląkł, błagał i podbijał stawkę za ten jeden wiersz. W końcu zaproponował tyle, ile wynosiła miesięczna pensja aktora. Koledzy z zespołu namówili Lewka. I pojechał dwie przecznice dalej. Resztę wiemy z opowieści aktora.

Wchodzę na scenę w ostatnim momencie, ledwo zdążyliśmy. Kłaniam się, brawa, mówię. Po kilku wersach zauważyłem dziwną drętwotę na widowni. Gdzieś tak w połowie tekstu, zdezorientowany, robię małe pas, lekkie pół-kółko, żeby zobaczyć co jest za mną… A tam wielkimi literami, ale to takim na metr wysokości, jest napisane: „Dwadzieścia pięć lat przyjaźni polsko-radzieckiej”. Puentę, czyli: „Powiedział mi – rzekł Mieszek – przysłowie niedźwiedzie: // Że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie” – powiedziałem trochę niewyraźnie. Brawa były, ale chyba nieszczere.

KONCERTY

Koncerty edukacyjne dla młodzieży organizowano przedpołudniami. Sprytny menadżer zapraszał konferansjera, mały zespół muzyczny, dwoje śpiewaków i kilkoro aktorów.  Koncert mógł być zatytułowany, na przykład tak: Romantyzm w muzyce i literaturze; Sztuka baroku w literaturze i muzyce… Na takie tytuły garnęły się szkoły, czyli były pieniądze. Prawdę mówiąc dzieci płaciły po 5 zł, a resztę dokładały Wydziały Kultury. Po tych wyjaśnieniach przejdźmy do anegdot.

Chaczaturian w Warszawie

Było to jeszcze w latach sześćdziesiątych. W jednym z warszawskich teatrów młody człowiek, dopiero co przyjęty do zespołu, wpadł z hałasem do bufetu i bardzo głośno oznajmił.

– Panowie, mam trzy koncerty, mam koncerty!

– Zdaje mi się, że ostatnio w Warszawie koncerty to miał Aram Chaczaturian, a pan zapewne masz jakąś ordynarną chałturę – powiedział starszy aktor.

Szczyt

W innym warszawskim koncercie brał udział Mieczysław Voit. Aktor poważny, z piękną dykcją i rozumnym mówieniu tekstu. Organizator umówił się z aktorem na fragment monologu Kordiana na Mont-Blanc.

W dniu koncertu Voit, odpowiednio ubrany, był w teatrze. Widział się, i nawet w kulisach rozmawiał z organizatorem.

– Panie Mieczysławie, ale wszystko w porządku? – pytał ze trzy razy organizator.

– Uhm… – potwierdzał trzy razy mruczeniem Voit.

W końcu, gdy nadeszła jego pora, Voit był w kulisie. Konferansjer kwieciście zapowiedział aktora. I podkreślił, że „młodzież będzie obcować z wybitnym tekstem, w wykonaniu wybitnego aktora”.

Voit dostojnym krokiem wszedł na scenę. Lekko skinął widowni głową i zaczął:

„Tu szczyt… lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną.

Spojrzę… Ach! pod stopami niebo i nad głową Niebo…

Zamknięty jestem…”

 

Tragedia polegała na tym, że Voit nie był sobie w stanie przypomnieć co dalej. Zaczynał ten monolog trzy razy i za każdym razem kończył na tym nieszczęsnym: „… Zamknięty jestem.”

W końcu zszedł ze sceny. W kulisach panowała panika, bo czym zastąpić ten „numer”? Jedyną osobą, która zachowała spokój był sam sprawca nieszczęścia. Voit spokojnie przechadzał się za sceną i coś sobie pod nosem mruczał. Gdy po kilkunastu minutach organizator akurat przebiegał koło niego, Voit złapał go za ramię i zapytał:

– Bardzo przepraszam, a kiedy płacą za tę chałturę?

PORANK DLA PRZEDSZKOLAKÓW

Osobną formą dorabiania były występy dla przedszkolaków. Widownia to trudna, kapryśna i mało przewidywalna. Dlatego takich występów podejmowali się tylko najbardziej zdesperowani aktorzy. Ale byli też specjaliści od przedszkoli. Przy czym nikt z nich nie bardzo się tym chwalił. Zasada była jedna, w występie nie mogło brać udział więcej niż trzech aktorów. Powyżej trzech występujących impreza przestawała się opłacać. Byli jednak i tacy aktorzy, który grali dla przedszkolaków w dwie osoby. W przedszkolach też zdarzały się sytuacje anegdotyczne.

Kim jestem…?

W jednym z miast wojewódzkich „specjalistką od przedszkoli” była starsza już aktorka. Potrzebowała jednak wspólnika, bo wszystkie występy grała w dwie osoby: ona i jakiś aktor. Właściwie to aktorka była w nieustannym poszukiwania „wspólnika do występów”, bo niewielu wytrzymywało dłuższe z nią granie.

Jeden z takich złowionych opowiadał, że aktorka uprawiała w sumie teatr nowoczesny, bo każde z nich grało po kilkanaście postaci. Do zmiany postaci służyły nakrycia głowy, a odbywało się to na oczach młodych widzów.

Skończyli właśnie grać bajkę o Wawelskim Smoku, a aktorka założyła na głowę czerwony kapturek i zwróciła się do widowni:

– A teraz, kochane dzieci, kim jestem?

– Baba Jaga! – odpowiedziały chórem przedszkolaki.