O wczasach i letnim odpoczynku pisze WALTER ALTERMANN: Wakacyjny amok

Fot.: Wyspa Rugia (Niemcy); poranek przed plażowaniem - archiwum HB

 

Co roku, gdzieś tak w marcu, w tak zwanym lepszym towarzystwie zaczynają się – zrazu lekko i mimochodem, potem coraz bardziej odpowiedzialnie – poważne rozmowy o wakacjach.

Jeżeli na nasze pytanie:

– Jedziecie gdzieś?

Usłyszymy:

– Jeszcze nie wiemy, ale gdzieś trzeba będzie w końcu polecieć…

To musimy mieć się na baczności, albowiem prawdopodobnie nasi przyjaciele szykują jakąś bombę, którą chcą nas zetrzeć z powierzchni ziemi.

Operacja „wakacje”

Wakacje, czyli wybór, gdzie polecimy, gdzie pojedziemy, gdzie będziemy się męczyć i wzdychać do powrotu do domu – to wszystko jest strategiczną operacją, a właściwie wojną. Teoretycznie wakacje powinny dać nam odetchnąć od pracy, od serdecznych rozmów z koleżankami i kolegami, od widoku szefa, a nawet od widoku własnego biurka, czy też od widoku hali montażowej, na której przez osiem godzin skręcamy te same śrubki, w identycznych urządzeniach, których przeznaczenie jest nikomu nieznane.

Porzucenie bezpiecznego domu na dwa – trzy tygodnie, i udanie się na zagraniczne męczarnie jest, żeby to powiedzieć wprost – masochizmem. To co turysta musi przeżyć na lotniskach, w samolotach jest narażaniem psychiki na potworny stres. Nie wspominając, że samolot lata w powietrzu, co w świecie ożywionym praktykują jednie ptaki i nietoperze.

Na miejscu najczęściej na „wakacjuszy” czekają niespodzianki z hotelami, które bardzo często swym poziomem przypominają socjalistyczne akademiki. Jedzenie – z reguły – też jest inne i nasze żołądki doznają szoku, a szok gastryczny zawsze kończy się długim siedzeniem na ustroniu, zamiast na plaży. Jeżeli nie pobytem w szpitalu.

Ludzie narzekają teraz na fale upałów w kraju, ale jeżdżą do Turcji, Grecji czy Egiptu, gdzie 40 stopni Celsjusza to norma. Jakaś logika? Żadnej. Poza ogromnym społecznym przymusem wyjazdu.

Wakacje turystyczne

Innym rodzajem nieszczęścia są wycieczki turystyczne. Nieszczęśnicy, którzy wybierają ten wariant wczasów zagranicznych, spędzają większość czasu, słono przez nich opłacanego, w autokarach. A  pejzaże, zabytki i ruiny najczęściej widzą przez okno pojazdu. Miejscowi organizatorzy wczasów turystycznych wiedzą, że turystę trzeba „zajechać”, żeby miał poczucie wielu wrażeń, a w oczach mętne i wirujące obrazy oglądanych zabytków. Wtedy polski wczasowicz wie, że nie zmarnował pieniędzy. Najczęściej nie wie co zwiedzał, nie zapamięta z jakiego okresu historii pochodzą zabytki, nie odróżnia Minosa od Minotaura, ale że było tego dużo – jest zadowolony.

Morze, nasze morze… drogie

Spora grupa rodaków wybiera też wczasy w Polsce. W tym przypadku prym wiodą wakacje nad Bałtykiem. Dlaczego mieszczanie, którzy cierpią w tramwajach, autobusach, a warszawiacy także w metrze, na kilka tygodni wybierają również tłok, hałas i brud? Przecież normalny człowiek powinien wakacje spędzić w ciszy, w otoczeniu uspokajającej, łagodnej przyrody. Nie mówię o zupełnym odludziu, ale czym mniej nieszczęśników, również odpoczywających tym lepiej.  Ale nie, jak się okazuje tłok, widok tysięcy umęczonych na bałtyckich plażach ludzi, brud panujący w powszechnie miejscowościach nadmorskich jest tym czego rodacy pragną najbardziej. I jeszcze wieczorno-nocny hałas z knajp… Naprawdę luksus. Nie wspominam o cenach, jakie w tym roku serwują nadmorskie sklepy, budki, restauracje… Te drogocenne ceny są wynikiem założenia, że właściciel straganu z badziewiem na nadmorskim deptaku musi się wzbogacić, w ciągu trzech lat najwyżej.

A zatem powstaje naturalne pytanie. Dlaczego wczasy stały się dla Polaka przeżyciem obowiązkowym?

Popis i szpan w stadzie

U źródeł tego amoku, jaki nazywamy wczasami, leży nasza staropolska chęć popisu, bycia lepszym od sąsiada i kolegi z pracy. Chcemy, żeby uznawano nas za ludzi majętnych, potrafiących korzystać ze swego wysokiego statusu społecznego. I jeszcze myślenie stadne. Polega to na tym, że jeżeli znajomi spędzają wakacje w Egipcie – i ciągle się tym chwalą – to my nie możemy być gorsi. Nawet jeżeli – idąc w stadzie – doświadczymy na własnym grzbiecie i organizmie, egipskich męczarni.

Pewien mój znajomy, człowiek dość zamożny, który mógł polecieć w najodleglejszy zakątek świata, spędził poprzednie wakacje w Norwegii. Twierdził potem, że krajobrazy i przyroda były wspaniałe, temperatury przyjemne, hotel i jedzenie na najwyższym poziomie. No i nie było tam żadnego rodaka. Ja mu zazdrościłem, ale byłem wyjątkiem, reszta znajomych uznała go za pomyleńca.

Krótka historia wakacji

Historia wakacji nie jest długa. Zaczęła się w połowie XIX wieku. Najpierw na czas kanikuły wyjeżdżali z miast bogaci przemysłowcy, bankierzy i handlowcy. Ściślej biorąc wysyłali na wczasy do swych podmiejskich rezydencji żony i dzieci, ze służbą. Potem zaczęło być modne bywanie „u wód” dla ratowania zdrowia. Zaczęły się też masowe – wśród elit – wakacyjne podróże do Włoch i Grecji. Powstał nawet wielki włoski przemysł pamiątkarski dla turystów.

Krzysztof Teodor Toeplitz wspomina, że jego dziadkowie polubili, pod koniec XIX wieku bywanie u wód w czeskich Toeplitzach, dzisiejszych polskich Cieplicach. I kiedy przyszło do wybierania nazwiska, dziadek dziennikarza zdecydował, że Toeplitz będzie akurat.

Chłopi latem, czyli w wakacje, pracowali. I jak twierdziła złośliwie szlachta – cały czas mają wczasy. Robotnicy i proletariat inteligencki byli tak biedni, że nawet nie myśleli o wakacjach.

Dopiero po I wojnie światowej w wielu państwach europejskich zaczęto organizować wakacje, głównie dla dzieci i młodzieży. Tu największe zasługi miały organizacje skautowskie, które organizowały latem obozy. W wielu państwach Europy również instytucje państwowe zaczęły wspierać finansowo letni wypoczynek dla młodzieży, zagrożonej licznymi chorobami nędzy, przede wszystkim gruźlicą. Ale była to pomoc znikoma.

Jako pierwsi temat wakacji dla wszystkich podnieśli do rangi narodowego problemu hitlerowcy. To oni, chcąc „kupić sobie” robotników i postawić tamę komunizmowi, zaczęli budować domy wczasowe dla robotników. Zwodowano też kilka ogromnych statków wycieczkowych „dla ludu”. Po hitlerowcach temat podjęli sowieci, naśladując rozwiązania niemieckie.

Jak było w Polsce Ludowej nie będę pisał, bo zakładowe wczasy bardzo wielu z nas jeszcze pamięta. Młodzi niech dowiedzą się z innych źródeł.

Dodam tylko, że przebywanie w jednym ośrodku wczasowych z kolegami z pracy było katorgą i powinno być zaliczone do komunistycznych prześladowań. Niemniej, bardzo wielu ludzi po raz pierwszy – dopiero po wojnie – zaznało bycia wczasowiczem.

Lista polskich uzdrowisk, uznanych przez państwo za miejscowości uzdrowiskowe

Poniżej zamieszczam alfabetyczną listę miejscowości, mających w Polsce status uzdrowisk. Gdyby ktoś z Państwa chciał spędzić wakacje w spokoju, no i z nadzieją na polepszeniu stanu swego zdrowia.

Busko Zdrój – upaństwowione w 1922 roku, Ciechocinek upaństwowione w 1922 roku, Cieplice Ślaskie -Zdrój, Duszniki, Horyniec-Zdrój od 1938 roku uznane przez państwo za uzdrowisko, Iwonicz-Zdrój – od 1928, Konstancin-Jeziorna, Krynica-Zdrój, Kudowa-Zdrój, Lądek-Zdrój, Muszyna, Nałęczów – od 1928 roku, Piwniczna-Zdrój, Polanica-Zdrój, Polańczyk, Połczyn-Zdrój, Przerzeczyn-Zdrój, Rabka-Zdrój – od 1924 roku, Rymanów-Zdrój – od 1928 roku, Solec-Zdrój – od 1928 roku, Szczawnica – od  1924 roku, Szczawno-Zdrój, Świeradów-Zdrój, Świnoujście, Uniejów – od 2012 roku –  granice „Uzdrowiska Uniejów” obejmują miasto Uniejów i sołectwa: (Człopy, Spycimierz, Spycimierz-Kolonia, Zieleń), Ustka, Ustroń, Wapienne, Wieniec-Zdrój, Żegiestów-Zdrój.