Po raz pierwszy na naszych łamach pisze CEZARY KRYSZTOPA: Nowy Musk Twittera

Rysunek: Cezary Krysztopa

Elon Musk kupił Twittera za 44 miliardy dolarów. PKB, na przykład Białorusi, w 2017 roku to ok. 55 miliardów dolarów, co daje jakieś pojęcie o biznesowej skali tej inwestycji. Nie daje jednak zupełnie pojęcia na temat skali wpływu, jaki ta transakcja może wywołać na świecie, szczególnie w jego zachodniej części.

My w Polsce, słusznie zresztą, jesteśmy zajęci nieco innymi sprawami, mamy za ścianą wojnę i wściekłą Rosję na głowie, ale ci, którzy w ten czy w inny sposób śledzą przynajmniej angielskojęzyczną strefę światowej przestrzeni medialnej, widzą jak ta transakcja wstrząsnęła progresywną lewicą. Histeria, jaką rozpętano, począwszy od „gróźb” opuszczenia Twittera, poprzez „bunt” pracowników (zagrożenie, którym było podstawą do decyzji o zawieszeniu możliwości wprowadzania zmian na Twitterze przez pracowników), a skończywszy na groźbach zamordowania nowego właściciela, przypomina histerię po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta. Nawet wykonane przez internautów memy są podobne i wykorzystują motywy tamtej histerii sprzed kilku lat. Dlaczego tak się dzieje?

Internet to dziś główny kanał przepływu informacji i opinii na świecie. Natomiast z tej „wolności”, którą dawał u zarania swojego istnienia niewiele już zostało. Główne kanały przepływu informacji i opinii zostały zmonopolizowane przez kilka koncernów w ramach głównych platform mediów społecznościowych i głównych wyszukiwarek. Owszem, oligopol został zbudowany przy pomocy narzędzi wolnego rynku i dobrych produktów, ale czy efekt jest przez to mniej totalitarny?

Ten, kto sądzi, że dysponując narzędziami jakie dają nam koncerny, dysponuje narzędziami obiektywnymi, jest nieuleczalnym naiwniakiem. O tym, co wyszuka dla nas wyszukiwarka, czy jakie informacje, czy opinie do nas dotrą, nie decyduje ten, kto ich szuka. W największym stopniu decydują o tym stworzone przez ludzi, bynajmniej nie o konserwatywnych poglądach, algorytmy, które te strumienie kształtują. Z kolei o tym, jakie informacje i opinie do nas absolutnie nie mają prawa dotrzeć, a czasem wręcz na wieki zniknąć z dostępnej przestrzeni informacyjnej, decyduje często również korporacyjny cenzor. Nie ma tu miejsca by wymienić przypadki banowania, celowego ograniczania zasięgów treści konserwatywnych i przymykania oka na agresję, czy wręcz promocję treści progresywnych. Większość z Państwa zresztą te przykłady zna, lub sama tego doświadczyła.

Dość, że mając władzę kształtowania głównych kanałów przepływu informacji i opinii, koncerny będące właścicielami głównym platform mediów społecznościowych i wyszukiwarek, zbudowały sobie coś w rodzaju interfejsów do obsługi społeczeństw i są władne te społeczeństwa kształtować. W ten sposób mogą nawet decydować o tym, kto wygra wybory. Przesadzam? To przypomnijcie sobie jak tuż przed wyborami odcięto główne kanały dostępu do wyborców urzędującemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Prezydentowi Stanów Zjednoczonych!

Jak ma się do demokracji fakt, że to, kto zostanie wybrany w „demokratycznych wyborach” nie tyle decyduje się przy urnach wyborczych, co raczej na „konsolach” operatorów kształtujących wyborców strumieniami przepływu informacji i opinii. Czy z takiego „systemu demokratycznego”, a co za tym idzie, z takiego państwa i jego instytucji nie zostaje pusta żałosna wydmuszka? „Wybory” są i na Białorusi, cóż z tego jednak, skoro wiadomo, kto je wygra.

Większość państw niespecjalnie broni swojej supremacji w tym zakresie. Część z oportunizmu, niewiele jest przykładów wymuszenia przez państwo respektowania prawa przez światowe koncerny, które wypracowały doskonałe metody unikania odpowiedzialności. Innej części znowu, w to graj – postrzegają oni zwalczający wolność słowa oligopol Big Tech, jako sojusznika w trzymaniu pod butem „złych konserwatystów”, nie bacząc na to, że sami stają się sługami pozbawionych legitymacji demokratycznej wielkich korporacji. Gdzie na tym spektrum znajduje się Polska? Nie wiem, ale dotychczasowe próby obrony wolności słowa w sieci, albo spełzły na niczym, albo schowane zostały do szuflady.

I stąd to wycie, które rozległo się po zakupie Twittera przez miliardera, który wyjątkowo nie jest postrzegany, jako przedstawiciel najtwardszego progresywnego betonu. Behemot zadrżał z bólu i strachu. Boi się, że w szczelnym systemie, który zbudował może pojawić się wyrwa. Czy słusznie?

To się okaże. Elon Musk musiałby spełnić swoje obietnice i pokładane w nim nadzieje. A z miliarderami, to jednak nigdy nic nie wiadomo.